Prezydent USA Joe Biden od samego początku sporu ukraińsko-rosyjskiego opowiedział się jednoznacznie po stronie Kijowa. Choć stanowisko to podziela zdecydowana większość rządów państw NATO, to w samych Stanach Zjednoczonych scena polityczna jest w tej sprawie coraz bardziej podzielona, co może dziwić, bo to rzadkie zjawisko w sprawach dotyczących bezpieczeństwa międzynarodowego. O ile demokratyczny i republikański mainstream opowiada się za wsparciem Ukrainy, to w skrajnie prawym skrzydle Partii Republikańskiej coraz głośniej zaczyna się przebijać głos rosyjskiej propagandy, i głos ten ma bardzo konkretną twarz – jest nią Tucker Carlson – pisze Michał Perzyński, redaktor BiznesAlert.pl.
Kim jest Tucker Carlson?
Tucker Carlson jest telewizyjnym publicystą występującym na antenie prawicowej stacji Fox News – jego program wieczorny zdobywa coraz szerszą widownię w amerykańskiej telewizji. Wyrażał on wiele już wiele tez, które przez opinię publiczną w Stanach spotkały się z poważną krytyką; przemycał on treści ksenofobiczne w odniesieniu do imigrantów i mniejszości seksualnych, opowiedział się po stronie policjantów w zeszłorocznych zamieszkach na tle rasowym, propagował teorie spiskowe na temat szczepionek przeciwko COVID-19. Wyrazistość, ostrość wyrażanych poglądów i agresywny styl podobał się jednak tylu Amerykanom, że stopniowo zdobywał on coraz ważniejszą pozycję wśród amerykańskiej skrajnej prawicy, która zresztą zaczyna walczyć o władzę w samej Partii Republikańskiej. Carlson zdobył taką popularność wśród konserwatywnych Amerykanów, że zaczęto spekulować, że miałby on startować w wyborach prezydenckich w 2024 roku jako kandydat na wiceprezydenta, u boku Donalda Trumpa, po tym, jak ten skonfliktował się z Mike’m Pence’m w związku z pamiętnym szturmem na Kapitol 6 stycznia 2021 roku.
W ostatnich tygodniach przedstawiciele skrajnej prawicy na czele z samym Carlsonem usprawiedliwiali, a nawet racjonalizowali potencjalną agresję Rosji na Ukrainę i umniejszali znaczenie Kijowa dla Stanów Zjednoczonych. Tezy takie trafiają do wyborców Partii Republikańskiej, co utrudnia jej kongresmenom wypracowanie jednolitego stanowiska w sprawie konfliktu. – Jeśli chodzi samych decydentów, nie widzę żadnej różnicy zdań na temat kryzysu Moskwą a Kijowem. To Rosja jest agresorem. Ukraina jako suwerenne państwo ma pełne prawo do nienaruszalności swoich granic. Rosja tego nie szanuje – powiedział senator Mike Rounds, republikanin z Karoliny Południowej, członek senackiej komisji spraw zagranicznych. Rozdźwięk między establishmentem republikanów a odłamem w partii popierającym Donalda Trumpa nie jest niczym nowym, ale kryzys na Ukrainie obnaża pogłębiającą się przepaść między dwoma tymi obozami, jeśli chodzi o zaangażowanie środków amerykańskich na wsparcie potencjalnych sojuszników w obliczu inwazji. W ostatnich dniach Carlson zaatakował republikanów, którzy naciskają na silniejszą reakcję na agresję Moskwy, m.in. w senatorkę Joni Ernst, republikankę ze stanu Iowa. Bronił on nawet gromadzenia przez Rosjan wojsk wzdłuż granicy z Ukrainą, oraz argumentacji prezydenta Władimira Putina w tej sprawie.
Marszałkowski: Czy agresja Rosji na Ukrainę jest nieuchronna?
Rozdźwięk z mainstreamem
Jest to bardzo dalekie od twardej postawy wobec Rosji, która definiowała Partię Republikańską już od początku zimnej wojny. Od Carlsona w jasny sposób zdystansował się Marco Rubio, republikanin w senackiej komisji ds. wywiadu. Inni republikanie przyznają, że rzeczywiście wzrost poparcia dla agresywnych działań Rosji wśród ich wyborców stanowi pewien problem, ale podkreślają, że nie wpływa to na bezpośrednie decyzje polityczne, ani przyjmowanie aktów prawnych. Tymczasem demokrata z New Jersey Tom Malinowski (swoją drogą, jak wskazuje jego nazwisko, o polskich korzeniach – red.), który wziął udział delegacji Kongresu w Kijowie, zdradził, że jego biuro otrzymywało telefony od ludzi, którzy mówili, że obserwują Tuckera Carlsona i zaatakowali go, że nie popiera Rosji w groźbach inwazji na Ukrainę i którzy chcieli, aby popierał on „rozsądne” stanowisko Rosji. Senator John Cornyn, republikanin z Teksasu, członek komisji tworzącej projekty sankcji wobec Rosji i wsparcia dla Kijowa, również nie zgodził się z tezami wygłaszanymi przez Carlsona i zwrócił uwagę, że problem dotyczy już nie tylko samej Ukrainy. – Oczywiście (Carlsen – red.) nie ponosi żadnej odpowiedzialności za decyzje, tylko my. Nie tylko Putin obserwuje nasze działania na Ukrainie, robi to też Xi Jinping, a po wyjściu z Afganistanu nasi sojusznicy wątpią w naszą wiarygodność — powiedział.
W ostatnich tygodniach wpływowi konserwatyści i skrajnie prawicowi publicyści, przede wszystkim Carlson, otwarcie kwestionowali sens popierania Ukrainy w sporze z Rosją. Zgodnie z izolacjonistycznym hasłem byłego prezydenta Donalda Trumpa „America First”, wielu argumentowało, że Stany Zjednoczone powinny bardziej dbać o ochronę własnych granic niż o ochronę suwerenności Ukrainy. – Dlaczego nielojalne jest stanąć po stronie Rosji, ale lojalne jest wspieranie Ukrainy? – pytał Carlson w swoim wieczornym programie publicystycznym w styczniu. Mówił on, że Ukraina jest dla Ameryki „strategicznie nieistotna” i dodał, że Putin „po prostu chce chronić swoją zachodnią granicę”, oraz, że „to ma sens”, że Putin nie chce, aby Ukraina dołączyła do NATO. Establishment republikański twierdzi tymczasem, że Ukraina jako niepodległe państwo powinna mieć możliwość samodzielnie decydować o swoim bezpieczeństwie, a więc także o przynależności do NATO.
Co dalej?
Wprawdzie podziały na amerykańskiej scenie politycznej w ostatnich latach pogłębiały się, jednak dotychczas kwestie takie jak poparcie dla państw demokratycznych w obliczu zagrożenia geopolitycznego ze strony autorytarnych reżimów, przede wszystkim Rosji i Chin, były przedmiotem ponadpartyjnego kompromisu. Większość klasy politycznej w Stanach Zjednoczonych wie i rozumie, że Ukraina to pierwsza linia frontu przeciwko Władimirowi Putinowi, który dąży do odzyskania władzy nad byłymi państwami sowieckimi i osłabienia sojuszy państw zachodnich, takich jak NATO. Amerykańscy politycy zdają sobie również sprawę, że jeśli Putin zdobędzie Ukrainę, nie poprzestanie na tym; będzie nadal napierał na Europę Wschodnią i groził sojusznikom z NATO, których USA i inni członkowie sojuszu są zobowiązani traktatowo bronić przed atakiem z zewnątrz. Politycy Partii Republikańskiej z głównego nurtu argumentują, że wsparcie wobec Ukrainy i praca nad powstrzymaniem rosyjskiej inwazji zmniejsza prawdopodobieństwo tego, że wojska amerykańskie będą musiały zaangażować się w bezpośrednią walkę chociażby z siłami rosyjskimi w dalszej kolejności. Kierownictwo partii podkreśliło jednak, że zgadzają się z Carlsonem, że wojska amerykańskie nie powinny być wysyłane na Ukrainę.
Co na to Amerykanie?
Tymczasem sami Amerykanie są nieco podzieleni co do powagi zagrożenia lub jego braku, ale co istotne, podziały te nie przebiegają wzdłuż linii partyjnych. Zarówno wyborcy republikanów, jak i demokratów, w dużej mierze zgadzają się co do samego istnienia zagrożenia, chociaż demokraci nieco częściej twierdzą, że nie są pewni, w jaki sposób kryzys ukraińsko-rosyjski wpływa na interesy Stanów Zjednoczonych. Sondaż, przeprowadzony w dniach 10-17 stycznia, zanim Stany Zjednoczone postawiły wojska w stan wyższej gotowości i zanim NATO ogłosiło wsparcie wojskowe, w pewien sposób zasygnalizował wahania wśród Amerykanów co do tego, czy warto stawiać większy opór wobec rosyjskich sił zbrojnych gromadzących się w pobliżu Ukrainy. Większy rozdźwięk, chociaż również nie przebiega to wzdłuż linii partyjnych, dotyczy tego, czy Amerykanie postrzegają Rosję jako swojego konkurenta, czy wroga. Około połowa zwolenników republikanów postrzega Rosję jako konkurenta dla Stanów Zjednoczonych, a 39 procent uważa, że jest to wróg. Wśród wyborców demokratów 49 procent uważa Rosję za konkurenta, a 43 procent za wroga. Opinie, że Rosja jest partnerem Stanów Zjednoczonych, są tam niezwykle egzotyczne.
USA z sojusznikami uderzą w bezpośrednie otoczenie Putina, jeśli Rosja zaatakuje Ukrainę