– Jeżeli w rozwoju polskiej energetyki jądrowej widzi się więcej szkód niż korzyści, taka inwestycja nie powstanie, a potrzeby są tu i teraz. Dalsze opieranie się systemu energetycznego o węgiel, czy marzenia o wskrzeszeniu o Żarnowca to bajki, które szkodzą nam wszystkim – pisze Jerzy Lipka, przewodniczący Obywatelskiego Ruchu na Rzecz Energetyki Jądrowej.
- Świadome trwanie przy węglu będzie oznaczać nieuchronnie coraz wyższe koszty płacone przez całe społeczeństwo i gospodarkę, za wysoką emisję dwutlenku węgla.
- Odnawialne źródła energii nie zapewnią energetycznego bezpieczeństwa, na skutek niemożności zmagazynowania energii na odpowiednią skalę i po akceptowalnych kosztach.
- Występujące nad Morzem Bałtyckim elektrownie jądrowe, w Rosji, Szwecji czy Finlandii, działające od wielu dekad, a zarzut o podgrzewanie wody morskiej przez te obiekty są zarzutem absurdalnym.
Biorąc pod uwagę znane od dawna poglądy profesora Władysława Mielczarskiego, jednego z najbardziej niechętnych obok profesora Jana Popczyka, rozwojowi energetyki jądrowej w naszym kraju, nie zdziwiłem się zbytnio przeczytanym na portalu BiznesAlert.pl artykułem pt. „Trzy podstawowe aspekty budowy elektrowni jądrowej”. Stawia on bowiem od dawna lansowaną przez obu naukowców tezę o potrzebie rezygnacji z budowy elektrowni jądrowych w naszym kraju. Rezygnacji, skoro i tak „ich uruchomienie nie będzie mogło nastąpić szybciej, niż w 2045 roku”, będą bardzo drogie, z licznymi problemami podczas budowy, oraz szkodzą środowisku naturalnemu. To ostatnie w domyśle „woda odbierająca ciepło z reaktorów ma podgrzewać wodę w Bałtyku”.
Brak panaceum na bolączki energetyki
Gorzej niestety z receptą na rozwiązanie gigantycznych problemów polskiej elektroenergetyki i ciepłownictwa, które nasilą się zwłaszcza w przyszłej dekadzie. Bowiem profesor Mielczarski wyraźnie lansuje tezę o konieczności powrotu do budowy dużych bloków węglowych, jakie były budowane choćby w ostatniej dekadzie (Kozienice, Jaworzno, Opole).
Na tym kończą się zresztą podobieństwa z profesorem Popczykiem, który zdecydowanie neguje węgiel jako paliwo, postulując system energetyczny oparty wyłącznie o odnawialne źródła energii, wsparte magazynami energii oraz wodór. Mają to być źródła rozproszone, bez wielkich jednostek energetycznych.
Węgiel nie ma racji bytu
To ostatnie nie jest przedmiotem polemiki, zatem skupmy się na węglu. Ten jest bez wątpienia potrzebny teraz naszej energetyce i ciepłownictwu, jako jedyny dostępny na większą skalę surowiec energetyczny (gaz w zdecydowanej większości pochodzi z importu). Jednakże świadome trwanie przy nim oznaczać musi nieuchronnie coraz wyższe koszty płacone przez całe społeczeństwo i gospodarkę, za wysoką emisję dwutlenku węgla.
Jest to bariera, której nie da się pokonać, jako że wszelkie dostępne technologie polegające na wyłapywaniu gazu i składowaniu go pod ziemią (CCUS) są niezwykle kosztowne i produkowana w ten sposób energia tymi kosztami musiałaby być obciążona. Tymczasem nic nie zapowiada odejścia gremiów unijnych od lansowania coraz wyższych opłat za emisję CO2. W przyszłej dekadzie będą to kwoty liczone w setkach euro za każdą wyemitowaną tonę tego gazu, a zatem koszty energii z elektrowni węglowych będą musiały być dużo wyższe, niż wspomniana przez profesora kwota 1000 zł/MWh dla elektrowni jądrowej.
Co więcej, samo górnictwo generuje bardzo wysokie koszty wydobycia węgla kamiennego w naszym kraju, z różnych przyczyn, z których główną jest głębokość pokładów tego surowca. Problem ten występuje zwłaszcza na Śląsku, w mniejszym stopniu na Lubelszczyźnie.
Kończą się złoża
Co do węgla brunatnego, jego złoża obecnie eksploatowane wyczerpują się w sposób definitywny (Bełchatów w połowie lat 30., a Turów najpóźniej w 2044 roku). Uruchomienie nowych odkrywek na Dolnym Śląsku, Wielkopolsce, Kujawach, czy województwie łódzkim, musiałoby pociągnąć za sobą bardzo wielkie koszty społeczne i środowiskowe, absolutnie nieporównywalne z budową jakiejkolwiek elektrowni jądrowej.
Katastrofa dla rolnictwa
Jednak przede wszystkim byłby to koniec najbardziej wydajnego w kraju, nowoczesnego rolnictwa w Wielkopolsce, będącego lokomotywą wielkiego polskiego eksportu żywności. Ten eksport to dziesiątki miliardów euro dochodów dla Polski, a jego brak oznaczałby istotne zubożenie państwa i społeczeństwa. Koniec tego rolnictwa nastąpiłby na skutek suszy, będącej wynikiem odwodnienia ogromnych połaci Polski przez nowo otwierane odkrywki węglowe. Do tego nie wolno dopuścić.
Atom to nasz ratunek
Nie wspominam tu nawet o kosztach budowy nowych elektrowni w pobliżu nowych odkrywek, bądź kosztach emisji CO2 na jednostkę wytwarzanej energii, co dla węgla brunatnego jest jeszcze mniej korzystne, niż dla kamiennego. Biorąc to wszystko pod uwagę, atom jest jedynym sposobem ucieczki od rosnących kosztów opłat emisyjnych, a jego postawienie najmniej ingeruje w środowisko naturalne. Oczywiście są jeszcze źródła odnawialne, ale one z wielu względów nie zapewnią energetycznego bezpieczeństwa, na skutek niemożności zmagazynowania energii na odpowiednią skalę i po akceptowalnych kosztach. Farmy wiatrowe i fotowoltaiczne z kolei zajmują ogromne tereny, dając relatywnie niewiele energii w porównaniu ze źródłami sterowalnymi.
Profesor Mielczarski jako jeden z koronnych argumentów przeciw energetyce jądrowej podaje możliwe opóźnienia projektów, a jako jeden z powodów opóźnień wskazuje na niejednoznaczną ocenę środowiskową.
Otóż ocena oddziaływania na środowisko elektrowni jądrowej na Pomorzu badana była przez siedem lat, jest dokładnie opisana na 15 tysiącach stron Raportu Środowiskowego, a warianty z chłodniami kominowymi odrzucone zostały nie bez powodu, podobnie jak wariant budowy tej elektrowni w rejonie Żarnowca.
Należy również dodać, że organizacjom antyatomowym nie chodzi bowiem w rzeczywistości o przyrodę, piękno krajobrazu czy tego typu aspekty, ale o interes niemiecki, który wymaga, by Polska nie miała dostępu do źródeł względnie taniej energii, której dostawy byłyby stabilne.
Skończmy marzyć o Żarnowcu
To ostatnie miejsce jest gorsze z wielu względów. To właśnie w Żarnowcu należałoby wybudować ogromne chłodnie kominowe, odprowadzające parę wodną do atmosfery, a podnoszące koszty całej inwestycji. Wybudowanie takiej chłodni dla jednego bloku to koszt około miliarda złotych, a mówimy o trzech blokach elektrowni. Sama wielkość tych kominów jest już poważną ingerencją w krajobraz terenu, który przecież ma charakter wypoczynkowo-rekreacyjny. Jestem absolutnie pewien, że wariant z chłodniami kominowymi oprotestowywany byłby w taki sam sposób, jak ten obecny, a chłodnie takie posłużyłyby jako pretekst do oddalenia Decyzji Środowiskowej.
Wszystko, co może być pretekstem do niepowstania takiej elektrowni, musi być zatem brane pod uwagę. Żarnowiec ma jeszcze inne wady jako lokalizacja, a zaliczyć do nich można względy bezpieczeństwa – górny zbiornik wodny elektrowni szczytowo-pompowej, wzniesiony 70 metrów ponad taflą jeziora, co przy pęknięciu wałów spowodowałoby zalanie całego terenu. A także niemożność dostarczenia ciężkich elementów, jak zbiorniki reaktorów, czy wytwornice pary, drogą morską, najtańszą i najpewniejszą. Pod tym względem lokalizacja choczewska jest bezkonkurencyjna.
Szkody dla Bałtyku? Fałsz!
Niebezpieczeństwo podgrzewania wód Bałtyku także nie jest wiarygodnym zarzutem, z uwagi na inne występujące nad Morzem Bałtyckim elektrownie jądrowe, w Rosji, Szwecji czy Finlandii, działające od wielu dekad, co jeśliby ten zarzut był prawdziwy, powinny rozgrzać Bałtyk w stopniu nieprawdopodobnym. Nic takiego się jednak nie dzieje, a masa wody w morzu i silne prądy morskie powodują, że nawet duża ilość ciepła oddawana do wody w dużej odległości, wielu kilometrów od brzegu, nie jest w stanie zwiększyć temperatury wody w każdym razie w sposób trwały.
Stowarzyszenie Obywatelski Ruch na Rzecz Energetyki Jądrowej dysponuje ekspertyzą Fota4Cliate, fundacji ekologicznej, która zadaje kłam tezie o podgrzewaniu wody Bałtyku. Całkowicie nielogiczne jest porównanie z Połańcem, czy Kozienicami, gdzie jak wiadomo, ciepło oddawane jest do stosunkowo płytkiej rzeki, z niewielką masą wody w porównaniu z Bałtykiem.
W przypadku elektrowni jądrowej ciepło będzie oddawane kilka kilometrów od brzegu, na sporej głębokości, gdzie woda ma raczej stałą temperaturę, niezależnie od pory roku. Oczywiście poza odbiorem ciepła przez Bałtyk żadnych zrzutów szkodliwych substancji z elektrowni jądrowej nie ma i nie będzie. Profesorowi, jak się wydaje, pomyliło się to z elektrowniami węglowymi (zasolenie rzek). Algi natomiast, obecne latem na polskich wodach przybrzeżnych, również bez elektrowni jądrowej, są efektem zrzutów do morza ścieków pochodzenia rolniczego. Nie ma ich w pobliżu dużej szwedzkiej elektrowni jądrowej Forsmark nad Bałtykiem, z blokami jądrowymi o mocy podobnej do tych z firmy Westinghouse.
Wiarygodni wykonawcy
Główną firmą, odpowiedzialną za wybudowanie naszej elektrowni jądrowej jest Bechtel, mający bardzo dobrą opinię w Kanadzie i USA, która to firma uratowała inwestycję Vogtle w stanie Georgia. W marcu 2023 roku blok jądrowy osiągnął stan krytyczny. Tak więc opóźnienia nie były zawinione przez firmę Bechtel, ale jego poprzedników.
Podobnie nietrafiony argument to opóźnienia dwóch francuskich bloków jądrowych Olkuioto oraz Flamanville, w Finlandii i we Francji. Bloki te to prototypy, nie były one dopracowane, co zresztą nałożyło się z fińskim prawem atomowym, pozwalającym zmieniać założenia w trakcie trwania inwestycji fińskiemu nadzorowi jądrowemu.
Póki co, podobne prawo nie występuje w Polsce. Tutaj, ile w ogóle miałby być budowany blok jądrowy w oparciu o francuski reaktor EPR. To nie byłby już prototyp, ale któryś z rzędu na świecie, a wtedy budowa idzie sprawniej, w oparciu o dotychczasowe doświadczenia. EPR jest technologią skomplikowaną w stosunku do amerykańskiego AP1000. Przykładowo: ma o 30 procent więcej różnego rodzaju zaworów. Inaczej też jest skonstruowany system bezpieczeństwa, który w EPR polega na czterech niezależnych od siebie systemach.
Kto chce budować, ten może
Co do możliwości zbudowania elektrowni jądrowej o mocy Bełchatowa (4 bloki po 1400 MW, reaktor typu APR1400) pokazali w Zjednoczonych Emiratach Arabskich Koreańczycy z firmy KHNP, którzy mają budować drugą polską elektrownię jądrową w Pątnowie. Od podjęcia decyzji w roku 2008, poprzez wbicie pierwszej łopaty cztery lata później, uruchomienie pierwszego bloku miało miejsce w 2018 toku, a cała inwestycja zakończyła się w 2024 toku. Widać, że jak ktoś naprawdę chce budować, to buduje, a nie wyszukuje pretekstów, by nie zbudować. Model finansowy atomu ma oczywiście wielki wpływ na cenę energii z takiej elektrowni, ale może być i tak, że Unia Europejska wybierze za nas.
Mnie osobiście podoba się model SAHO będący polską wersją modelu spółdzielczego, gdzie elektrownię buduje państwo, ale potem sprzedaje swoje udziały. Im mniejsze ryzyko, tym szansa na niżej oprocentowany kredyt w bankach, a mniejsze ryzyko to spokój i życzliwy konsensus względem projektu. Pan profesor Mielczarski, i nie tylko on, stara się jak widać, by to ryzyko było jak największe w przypadku polski i by projekt był stale podważany, przez co i droższy.
Lipka: Nie wolno zmieniać lokalizacji pierwszego atomu w Polsce. Oto powody