Laskowski: Górnictwo w opałach. Część I: Przygotowanie przedpola

29 kwietnia 2020, 07:30 Energetyka

Kopalnie toną w węglu, a do portu wpływa największy węglowiec świata. Polski sektor węgla to dzisiaj pole bitwy ostrzeliwane artylerią dalekiego zasięgu, która ma przygotować przedpole do generalnego szturmu – pisze Andrzej Laskowski, współpracownik BiznesAlert.pl.

Węgiel. Fot. Flickr
Węgiel. Fot. Flickr

„Wolny” rynek węgla

Ostanie dni przyniosły dwie fatalne wiadomości dla krajowego górnictwa węgla kamiennego. Najpierw fiaskiem zakończyły się rozmowy związkowców z wicepremierem Sasinem w kwestii skrócenia czasu pracy na kopalniach do czterech dni fedrunku, co miałoby zrównoważyć podaż i popytu na węgiel energetyczny. Następnie do portu wpłynął największy na świecie węglowiec z ponad stu tysiącami ton węgla. Pandemią korona wirusa można wiele tłumaczyć, ale z pewnością nie fatalną sytuację rynku węgla. Z czym, właściwie, mamy do czynienia? Jakie podjąć kroki ratunkowe? Anglosasi maja zwyczaj w takich sytuacja mówić: „Don`t tell me problems! Tell me solutions!” (Nie mów mi o problemach, powiedz mi jak je rozwiązać!) Stąd najwyższy czas, aby w taki właśnie sposób podejść do obecnej sytuacji. Jednakże, aby rozwiązać jakikolwiek problem należy przeanalizować jego genezę.

Przed laty, kiedy pracowałem w RPA, moi zagraniczni koledzy zwrócili się z prośbą o zorganizowanie dostawy ćwierć miliona ton węgla do jednego z krajów zachodniej Europy. Ponieważ jestem z tej branży, transakcja wydawała się prosta. Nic bardziej mylnego. Kraj wydobywający wówczas prawie 300 mln ton węgla rocznie (dzisiaj to 350 mln ton rocznie) nie miał nic do zaproponowania. Kilkanaście koncernów skupiających po co najmniej kilka kopalń nie było w stanie przedstawić mi żadnej oferty. Dlaczego? I tutaj szok.

Wszyscy liczący się producenci mieli dystrybucję obsługiwaną przez zagraniczne centrale, które wykupując akcje spółek górniczych przejęły monopol w zakresie obrotu na rynku międzynarodowym. Przy koszcie wydobycia 10-20 $/t i transporcie do Richards Bay (RB) -10$/t – cena w porcie była 60-80$/t. Sam port był kontrolowany przez czterech największych producentów węgla w RPA. Czysty super monopol. Nawet rząd RPA nie był w stanie złamać reguł jego funkcjonowania. Z kim, w tej sytuacji, należało zawierać umowy? Centrale były w Singapurze, Zurichu, Paryżu i oczywiście Londynie. Zostałem zasypany górą pytań i formularzy, gdzie moja tajemnica handlowa zupełnie ich nie interesowała. Oczywiście nie miałem ochoty na wyjawianie tak wrażliwych informacji, ani jakiekolwiek negocjacje przy tak narzuconych warunkach. Tym bardziej, że „marketingowcy” po drugiej stronie, jak szybko się okazało, nie mieli pojęcia o węglu i jego parametrach. Nie interesowały ich moje oczekiwania co do parametrów jakościowych. Produkt jest taki i masz go kupić. Typowi specjaliści od „squeeze the lemon” – „wyciskania cytryny”. Dlatego skończyło się kurtuazyjnym podziękowaniem i zakończeniem współpracy z komentarzem – „nie spełniacie Państwo moich oczekiwań”. Mówiąc krótko – spadajcie. Nawiązałem kontakt z małymi kopalniami (w RPA jest ich około dwustu), wywóz odbył się przez port w Matola (Mozambik), a nie RB. Dowóz wykonały superlinki ciężarówek (tonaż do 100 ton na jeden przewóz), zamiast słynnego pociągu Anakonda – 340 wagonów i 22,5 tysiąca ton jednorazowego ładunku.

Dlaczego to opisuję? Aby obalić mit wolnego rynku w światowym obrocie węglem. RB, ARA itd, to nie są giełdy wolnego obrotu węglem. To bokserskie ringi, na których konkurenci są eliminowani, aby można było przejąć ich rynki, a przynajmniej poddać kontroli obrót na nich w skali makro. Każdy cios jest dobry, a poniżej pasa dodatkowo premiowany. Żadnej „zrównoważonej gospodarki rynkowej”. Polski sektor węgla to dzisiaj pole bitwy ostrzeliwane artylerią dalekiego zasięgu, która ma przygotować przedpole do generalnego szturmu. „Marketingowcy” węglowi w swoich ekskluzywnych  biurach umiejscowionych w drapaczach chmur opracowali plan bitwy bez wypowiedzenia wojny. Nie będzie jeńców ani litości. Polski rynek ma być wzięty. Mega węglowiec w polskim porcie to pierwsza salwa ciężkiej artylerii dalekiego zasięgu na pozycje polskiego górnictwa. Bitwa się rozpoczęła. Tylko, że…

Przygotowanie przedpola w Polsce

Przeciwnik – polskie górnictwo – wcale nie jest tak słaby jak się wydaje na pierwszy rzut oka. Także agresor nie jest tak silny jak sądzi. Ceny węgla w skali obrotu międzynarodowego zmieniają się i kiedy spada poniżej ok. 60$/t krajowy węgiel jest mało- lub niekonkurencyjny. Ponadto geografia transportu podnosi koszty. Północna część kraju jest penetrowana z portów, wschodnia koleją przez Białoruś i Ukrainę. Wschodni eksporterzy zainwestowali w rozbudowę składowisk w Brześciu nad Bugiem i utrzymują rezerwy węgla na hałdach w ilości nawet miliona ton, gotowe do wprowadzenia na polski rynek w każdym czasie dla nich najdogodniejszym. Niestety nasi producenci nie podejmowali w ostatnich latach żadnych działań poprawiających ich pozycję rynkową. Kilka lat koniunktury nie przełożyło się na inwestycje poprawiające jakość i cenę produktu. Nasze zaplecze jest praktycznie niezmienione wobec tego sprzed kilku lat.

Jaka jest, więc sytuacja obu stron na początku tej bitwy? Czym dysponuje polski sektor wydobywczy, a czym importerzy?

Polska Grupa Górnicza ma nadprodukcję węgla, którą musi gromadzić na składowiskach. W przekazach medialnych mówi się o 6-7 mln ton. Ostanie podwyżki wynagrodzeń pogorszyły sytuację finansową spółki. Ograniczenie wydobycia to obecnie jedyny pomysł na zrównoważenie popytu z podażą. Jednak związki zawodowe nie są skłonne do ustępstw w zakresie redukcji kosztów osobowych. Na szczęście potencjał wydobywczy został zachowany i gdyby pojawił się zbyt – szybko może zapełnić każdą lukę w rynku.

Importerzy działają opierając się na planie opracowanym przed kilku laty. Strategia jest prosta. Węgiel importowany to tzw. „niesort”, tj. węgiel o uziarnieniu 0-50 mm, a czasami 0-100 mm. Po wprowadzeniu na składowisko już na terenie Polski, następuje przesiewanie na klasy sortymentowe. Wysiany miał będzie sprzedany po kosztach lub nawet poniżej kosztów importu. Natomiast zysk akumulują sortymenty średnie i grube. Obecna różnica na cenie miału energetycznego i węgle dla odbiorców indywidualnych to 100 i więcej procent. Cena miału to nie więcej niż 10-12 zł/GJ tj. 200-250 zł/t. Sortymenty średnie i grube to 500 zł/t i więcej (loco brama kopalni, bez VAT i akcyzy). W tej kategorii są m.in. ekogroszki. Z tym, że większość z nich nie jest eko. Co więcej ich parametry o wysokich częściach lotnych sprzyjają eskalacji smogu. Nie jest przypadkiem, że wzrost importu węgla nałożył się na wzrost problemów smogu. Nie było i nie ma systemu kontroli poziomu emisji smogu wobec węgli ani krajowych ani importowanych, a importerzy cynicznie to wykorzystują. Oczywiście nie oznacza to, że smog to skutek importu węgla. Jednak wiele z importowanych węgli ma bardzo wysoką podatność na dymienie. Sam zdziwiłem się, gdy badając pewien węgiel z Rosji stwierdziłem, że części lotne wynosiły 46 procent a chemiczny C – 42 procent. Palił się oczywiście wspaniale, ale dymił jak  lokomotywa. Ale importerów to nie obchodzi. Oni robią zysk. Oczywiście „marketingowi” stratedzy z zagranicznych drapaczy chmur również nie dbają o smog w Polsce i w nadchodzącej bitwie nie ujęli tego faktu w swoim planie strategicznym rozpoczętej bitwy. A to błąd na miarę luki Grupy Mozyrskiej podczas kontrofensywy znad Wieprza w 1920 roku.

Cud nad Wisłą?

Niestety nasze górnictwo – sądząc po efektach – nie ma żadnego planu w przeciwieństwie do Piłsudskiego w czasie „Cudu nad Wisłą”.

Skoro tak, to warto przygotować im taki plan. Ale o tym w dalszych artykułach.