Duda: Katastrofalna jakość powietrza w polskich szkołach

27 lipca 2020, 07:30 Środowisko

Katastrofy z reguły są wynikiem zbiegu wielu okoliczności. Myśląc o przyszłości warto przyjrzeć się okolicznościom, które mogą mieć wpływ na niekorzystny bieg wydarzeń. Katastrofa, która w mojej ocenie nadciąga, to rozwój pandemii po powrocie dzieci do szkół. Czynników, których współistnienie grozi nam regresem dobrostanu mieszkańców Polski jest kilka – pisze Ludomir Duda, audytor rynku energetycznego.

Smog w Warszawie / fot. Wikimedia Commons

Powietrze i kropla w morzu potrzeb

Czynnik pierwszy to jakość powietrza, którym oddychamy. Niestety skutki zanieczyszczenia powietrza są podobne do planowanych przez trucicieli skutków działania trutek na szczury. Trucizna ma zadziałać z takim opóźnieniem by szczury nie mogły powiązać przyczyny ze skutkiem. W demokratycznym społeczeństwie możliwość łączenia skutków z przyczynami jest osłabiona kadencyjnością władzy. Dla niej skutki wybiegające poza horyzont reelekcji mają drugorzędne znaczenie. Tak, z reguły jest ze smogiem. Jedyny udokumentowany wyjątek stanowi przypadek Londyński. Oddychamy zatrutym powietrzem i nic się nie dzieje aż ni stąd ni zowąd zapadamy na raka, czy dostajemy astmy. Rosnąca, w wyniku ogromnej pracy Alarmów Smogowych, świadomość tego stanu rzeczy jest jednak kroplą w morzu potrzeb, a do tego nie jest w stanie szybko zmienić przyczyn niskiej jakości powietrza. Dzieje się tak dlatego, że główną przyczyną smogu jest katastrofalnie niski standard energetyczny domów jednorodzinnych.

W wyniku pierwszego kryzysu naftowego na początku lat 70’tych ubiegłego wieku, państwa rozwinięte rozpoczęły działania zmierzające do podniesienia standardu energetycznego budynków jednorodzinnych. Wynikało to z tego, że olej opałowy był w tym przypadku podstawowym źródłem ciepła. Na akcje uświadamiające i wsparcie dla inwestycji termomodernizacyjnych w domach jednorodzinnych wydano do tej pory z dobrym skutkiem miliardy dolarów. Państwa komunistyczne nie zostały dotknięte tym kryzysem, ponieważ podstawowym źródłem ciepła dla domów był w nich węgiel. Poziom jego zużycia był dla władz komunistycznych miarą postępu cywilizacyjnego. Dlatego w sprawie efektywności energetycznej budynków nie zrobiły nic. Niestety zmiana ustroju nie zmieniła tej polityki i kolejne ekipy rządzące robiły wszystko by nie implementować, w praktyce, ustawodawstwa unijnego prowadzącego do wzrostu efektywności energetycznej. Dotyczy to w szczególności domów jednorodzinnych. W wyniku tych zaniechań znaleźliśmy się w sytuacji, w której wymiana starych kotłów na nowe opalane lepszym, ale droższym paliwem spowoduje wzrost ubóstwa gospodarstw domowych dokonujących takiej wymiany.

Pozostają zatem paliwa o najniższej jakości, a w szczególności wysoko kaloryczne odpady. Zatem likwidacja trujących otoczenie starych kotłów spalających śmieci przez ich wyminę na nowe, opalane „czystymi” paliwami jest pomyleniem skutku z przyczyną i spowoduje wzrost ubóstwa. Zresztą problem jest głębszy i dotyczy ideologicznej niechęci klasy politycznej do poprawy efektywności energetycznej, ponieważ uderzyłoby to w monopol paliwowo energetyczny. Skutkiem tego jest przyzwolenie na przerzucanie na społeczeństwo kosztów, w postaci szkód środowiskowych, powodowanych przez firmy energetyczne. Ta ideologiczna niechęć do efektywności energetycznej i szczególna ochrona instalacji spalających „nasze czarne złoto” powoduje, że nawet gdyby niemożliwe stało się możliwe i zlikwidowano by „kopciuchy” emitujące zanieczyszczenia do atmosfery, to jakość powietrza, za którą w ponad połowie odpowiada przemysł i transport, nadal przekraczałaby wszelkie dopuszczalne normy zanieczyszczeń.

Kolejnym czynnikiem mającym udział w tej katastrofie jest służba zdrowia. Wydawało by się oczywistym, że zła jakość powietrza skutkująca ogromnym wzrostem liczby chorych na schorzenia nią wywoływane, będzie przynajmniej częściowo kompensowana wyższymi nakładami na leczenie. Czyli trujemy was, bo to stymuluje wzrost dochodu narodowego i pozwala nam czerpać profity z monopolu paliwowo energetycznego, ale za to leczymy skutecznie tych co zachorują. Tymczasem jest niestety odwrotnie. Nakłady na Służbę Zdrowia są w Polsce niższe niż w krajach europejskich, gdzie ten problem nie występuje. Nieadekwatność tych nakładów w stosunku do potrzeb wywołanych stanem środowiska, powoduje niemożność udzielenia pomocy większości poszkodowanym wskutek złej jakości powietrza. W obliczu tych faktów zmuszeni jesteśmy pogodzić się z fasadowością służby zdrowia. Jest ona obecna w debacie publicznej, ale znika, gdy jest potrzebna. Na realną pomoc medyczną mogą liczyć już tylko posiadacze złotych kart prywatnych ubezpieczycieli.

I na koniec trzeci, lecz pewnie nie ostatni, czynnik katastrofy. W mojej ocenia najgroźniejszy – jakość powietrza w szkołach. To ona sprawi, że skutki fatalnej jakości powietrza w Polsce, będą trwały dziesięciolecia po zlikwidowaniu smogu. Jakość mikroklimatu wewnętrznego w szkołach jest superpozycją dwu czynników: jakości powietrza zewnętrznego i systemu wentylacyjnego. System ten w 99,99 procent jest połączeniem instalacji wentylacji grawitacyjnej i wietrzenia klas na przerwach. Taki sposób wentylacji powoduje sukcesywne zwiększanie stężenia zanieczyszczeń pyłowych, ponieważ przy każdym otwarciu okien wprowadzamy nową porcję zanieczyszczeń, z których część tworzy kolejną warstwę na wszystkich powierzchniach, a w wyniku ruchu dzieci unosi się z powrotem. Tym samym powietrze w klasach jest zanieczyszczone pyłami i kancerogenami, jak dioksyny i benzo(a)piren, bardziej niż powietrze zewnętrzne. Taka koncentracja zanieczyszczeń skutecznie okalecza młode organizmy obniżając potencjał przyszłych pracowników. Ich kreatywność i produktywność zostanie osłabiona w wyniku powszechności chronicznych chorób układów: oddechowego, krążenia, nerwowego, epidemii zachorowań na raka i obniżonego poziom inteligencji. Będzie to miało negatywny wpływ na międzynarodową konkurencyjność polskiej gospodarki.

Trzeba tu dodać, że efektem źle wentylowanych szkół jest również zanieczyszczenie mikrobiologiczne powietrza, którym oddychają dzieci. Każdy oddech i kichnięcie chorego dziecka skuteczne przenosi patogeny na pozostałe dzieci, te zakażają rodziców itd. Tak wszyta w system edukacyjny bomba biologiczna może uczynić kraj bezbronnym wobec epidemii.
Skalę zagrożenia z tego tytułu poznamy jesienią, po wpuszczeniu dzieci do szkół. Nie byłoby tego zagrożenia, gdyby szkoły były właściwie wentylowane, ponieważ przy trzech do czterech wymianach powietrza na godzinę, a tyle potrzeba dla efektywnego procesu dydaktycznego, cząsteczki bioareozolu są praktycznie natychmiast usuwane z pomieszczenia i radykalnie maleje prawdopodobieństwo zakażenia. To dlatego na salach operacyjnych wymagane jest dziesięć wymian powietrza na godzinę.

Smogowi w klasach, rujnującemu zdrowie dzieci towarzyszy wysoki poziom stężenia CO2 praktycznie niwelujący wysiłki edukacyjne nauczycieli. Uderza to skutecznie w gospodarkę pozbawiając ją właściwie kadr o kwalifikacjach zbliżonych do kwalifikacji kadr konkurujących z nami gospodarek państw, gdzie nie występują problemy jakości powietrza w szkołach. W wentylowanej zgodnie z zaleceniami europejskimi klasie, stężenie CO2 nie powinno przekraczać wartości 1000 ppm. Amerykańska norma wentylacyjna już w latach 70 ubiegłego wieku zalecała dla pomieszczeń biurowych stężenie CO2 poniżej 800 ppm, ponieważ powyżej tego poziomu wyraźnie spada wydajność pracy umysłowej. Tymczasem w 99 procent polskich szkół mamy mniej niż jedną wymianę na godzinę, co prowadzi do wzrostu stężenie CO2 przekraczającego 2500 ppm. Na przykład, według prowadzonych badań Państwowej Inspekcji Pracy, w wielu łódzkich szkołach zostało odnotowane stężenie CO2 przekraczające 4000 ppm. Taka wartość CO2 w chlewni spowodowałaby interwencję służb weterynaryjnych. Na straży dobrostanu świń, poza służbami weterynaryjnymi, stoi chciwość hodowców. Dlatego żaden hodowca nie dopuści do takiej sytuacji, bo świnie zaczną chorować i tracić na wadze. W interesie hodowcy leży przecież efektywny proces zamiany karmy na mięso. Niestety, jak widać, nikt nie ma interesu w ratowaniu polskich dzieci. Na straży status quo jakości powietrza w polskich szkołach stoi chciwość klasy politycznej, której głównym żywicielem jest sektor paliwowo energetyczny. Warto dodać, że wdrożenie w szkołach nowoczesnych systemów wentylacji z rekuperacją przyniosłoby oszczędność rzędu 30 procent kosztów ogrzewania. Gdyby zmodernizować systemy wentylacyjne w całym sektorze komunalnym spadek zużycia energii pierwotnej w skali całej gospodarki przekroczyłby 10 procent. Poniekąd paradoksalnie, inwestycje w skuteczną wentylację z filtracją powietrza wewnątrz pomieszczeń powinny o 80 procent ograniczyć negatywne skutki smogu, bo statystycznie jedynie 20 procent czasu przebywamy na zewnątrz pomieszczeń.

W wyniku zbiegu trzech opisanych powyżej czynników pogarsza się systematycznie stan zdrowia polskiego społeczeństwa, skraca średnia długość życia i osłabia konkurencyjność naszej gospodarki. Te procesy narastają powoli i umykają przez to uwadze większości rodaków.

Niestety wszystko wskazuje na to, że powrót dzieci do szkół może te procesy radykalnie przyśpieszyć. Wtedy spostrzeżemy, że wyczerpały się zasoby zapewniające milczącej większości ciepłą wodę w kranie a raz zburzone poczucie bezpieczeństwa nie da się odbudować kolejnym transferem „+”. Czeka nas wtedy, być może, kolejna rewolucyjna zmiana ustroju, która albo zbuduje społeczeństwo obywatelskie, jako jedyne antidotum na tą Katastrofę, albo zmieni Polskę w Państwo Upadłe.

Duda: Polityka wsparcia fotowoltaiki nie może być jednostronna (ANALIZA)