– Polimex-Mostostal, jedna z największych krajowych grup budowlanych, przerzuca się gorącym kartoflem z państwową Generalną Dyrekcją Dróg Krajowych i Autostrad. Chodzi o finansowe roszczenia za niewybudowane drogi. Spółka wezwała skarb państwa do zapłacenia blisko pół miliarda złotych kar umownych za zerwane umowy. GDDKiA nie pozostaje dłużna i chce prawie ćwierć miliarda kary umownej. Nie byłoby nic dziwnego w takim pojedynku zamawiającego z wykonawcą, gdyby nie to, że Polimex to spółka uratowana za pieniądze podatników. Rządowa Agencja Rozwoju Przemysłu wyłożyła 150 mln zł na jej akcje, a bank PKO BP kładł się jak Rejtan przed innymi wierzycielami i cudem doprowadził do porozumienia, które ocaliło Polimex – pisze na portalu Wyborcza.biz Tomasz Prusek.
Dziennikarz zwraca uwagę, że teraz mamy do czynienia z konsekwencjami politycznej akcji ratowania spółki. Podkreśla, że mimo pomocy państwa Polimex ciągle nie może wyjść na prostą. Właśnie poinformował, że nie spłaciła na koniec stycznia wszystkich odsetek od kredytów i obligacji. W efekcie wierzyciele mogą znowu upomnieć się o swoje.
– Praktyka ratowania ze względów politycznych firm „zbyt wielkich, aby upaść” nie jest polskim pomysłem. Zaczęła się od nacjonalizacji amerykańskich i brytyjskich instytucji finansowych, które zbankrutowałyby po wybuchu kryzysu finansowego w 2008 r. Ale trudno tam znaleźć przykład, że jedna rządowa agenda ratuje prywatną spółkę, druga może ją wykończyć, a sama spółka pozywa państwo, od którego dostała pieniądze, żeby nie pójść do piachu – uważa Prusek.
Źródło: Wyborcza.biz