Purski: Dlaczego Rosja obawia się TTIP

14 stycznia 2015, 07:00 Energetyka

KOMENTARZ

Prezydent FR Władimir Putin.

Paweł Purski

Eastbook.eu

Ambasador Rosji przy Unii Europejskiej Władimir Czyżow zaproponował ostatnio w wywiadzie dla EU Observer, aby utworzyć wspólną przestrzeń ekonomiczną w „regionie eurazjatyckim”. Według niego Eurazjatycka Unia Gospodarcza to lepszy partner dla UE niż USA. „My nawet nie chlorujemy naszych kurczaków” – podkreślił Czyżow, wykorzystując popularne obawy wobec TTIP – negocjowanej właśnie umowy o wolnym handlu między Brukselą a Waszyngtonem.

Stany Zjednoczone i Unia Europejska dążą do utworzenia największej przestrzeni wspólnych wolności politycznych i gospodarczych. Transatlantic Trade and Investment Partnership (TTIP) oznacza w praktyce zniesienie ceł, otwarcie rynku usług, a także usunięcie i zredukowanie takich barier pozataryfowych, jak odmienne regulacje i standardy. Dzięki umowie zyskać mają firmy i konsumenci po obu stronach Atlantyku. Dla krajów Unii Europejskiej to o 119 miliardów euro rocznie więcej.

Władywostok bez Lizbony

„Więcej Ameryki” w Europie nie może podobać się Rosji. Aby zdyskredytować TTIP kremlowska tuba propagandowa Russia Today od połowy 2014 r. cynicznie wykorzystuje obawy Europejczyków co do standardów żywności czy klauzuli międzynarodowego arbitrażu ISDS. Demonstracje przeciw TTIP, które odbyły się 11 października w kilku miastach Europy, RT określiła jako masowe protesty, mimo, że brało w nich udział zaledwie po kilkaset osób z egzotycznych koalicji skrajnej lewicy i prawicy. Po słowach ambasadora Czyżowa uaktywniły się takie „media” jak prorosyjskie Deutsche Wirtschafts Nachrichten (więcej o nich tu po niemiecku) i „konspirologiczny” portal Info Wars. Owi „piewcy wolności” i koneserzy ukrytej prawdy zgodnie chwalili korzyści jakie rzekomo miałyby płynąć z „eurazjatyckiej” strefy wolnego handlu.

Natomiast na użytek wewnętrzny rosyjskie media określiły TTIP mianem „gospodarczego NATO”. W rosyjskim dyskursie próżno szukać gorszego epitetu, co potwierdza nowa doktryna wojenna Rosji, w której Sojusz Północnoatlantycki wreszcie z nazwy zyskał status „gławnogo protiwnika”. Skoro Rosja wytoczyła takie działa, to znaczy, że się realnie przejmuje unijno-amerykańską umową. Dlaczego?

TTIP utrudnia realizację rosyjskich planów w Europie. W idealnym scenariuszu Kremla Unia Europejska zawiera umowę o wolnym handlu z Eurazjatycką Unią Gospodarczą. Tym samym Bruksela, pod przywództwem Paryża i Berlina akceptuje „rosyjską strefę wpływów”, obejmującą z grubsza terytorium byłego Związku Sowieckiego, wraz z Ukrainą. Obszar „wielkiego stepu” między wschodnią granicą Niemiec a zachodnimi rubieżami Rosji staje się strefą buforową, w której utrzymywane są niewielkie, narodowe kontyngenty wojskowe, bez międzynarodowych sił NATO. Stany Zjednoczone pozostawiają nieznaczne garnizony z dala od Rosji albo całkiem wycofują się z Europy. Spełnia się marzenie Gorbaczowa. Powstaje „jednolita przestrzeń bezpieczeństwa od Lizbony do Władywostoku”.

Tymczasem nie dość, że TTIP pomija Rosję, to jeszcze wzmacnia „transatlantycką więź”, opartą na wspólnych wartościach, wolności ekonomicznej i konkretnych korzyściach. Ponadto, jeśli w umowie znajdzie się zapis o swobodnym eksporcie amerykańskiego gazu skroplonego do Unii, to dzięki terminalom LNG zmniejsza się wpływ Rosji na Polskę i Litwę, a przy rozwiniętej sieci interkonektorów także na inne wschodnie kraje Unii Europejskiej. Moskwa szczególnie obawia się jednak, że jej eurazjatycki projekt nie sięgnie Lizbony, bo wraz z większymi inwestycjami Stany Zjednoczone nie będą skłonne wycofać się z Europy.

Co nam się bardziej opłaca?

Powody, dla których Rosja nie chce TTIP są dokładnie tymi, dla których Polska powinna do umowy ze Stanami dążyć. Nie tylko nie chcemy grać w scenariuszach pisanych cyrylicą, ale przede wszystkim dążymy do posiadania przewidywalnego sąsiedztwa. Rosyjska agresja na wschodnią Ukrainę pokazuje, że Rosja i kraje pod jej wpływem takie nie są. Białoruś wykonuje kolejny zwrot ku Europie, ale pozostaje przy autorytarnym systemie politycznym. Kazachstan niedługo zmierzy się z problemem sukcesji władzy, zaś Armenia i Kirgistan są uzależnione od gospodarczego i militarnego wsparcia Rosji. Natomiast Polska nie tylko nie chce, by Stany Zjednoczone wycofały się  z Europy, ale wręcz dąży do ich większego wpływu na bezpieczeństwo kontynentu. I wreszcie mniejsze ceny, najlepiej nierosyjskiego gazu to większa konkurencyjność polskiej gospodarki.

Dla reszty krajów UE mocniejszym argumentem przeciwko umowie z Unią Eurazjatycką są twarde dane ekonomiczne. Stany Zjednoczone to pierwszy partner w wymianie towarów ze zjednoczoną Europą. Ponad 14 procent unijnego handlu odbywa się z naszym transatlantyckim partnerem. Tymczasem zsumowany udział wszystkich krajów postsowieckiej Unii Gospodarczej w unijnym handlu wynosi niecałe 11 procent. Stojąca u progu kilkuletniej recesji Rosja to 9,5 procent. Choć kraje UE importują z Rosji więcej niż ze Stanów, to jednak aż ponad 78 procent to surowce energetyczne. Co UE może długoterminowo zyskać dzięki umowie z Unią Eurazjatycką? Głównie ropę, gaz i węgiel. Ale te przecież Moskwa i tak nam sprzeda, bo w końcu z czego ma żyć ten niewydajny petro-state?

Pozorna alternatywa

Warto przypomnieć, co się stało na świecie w ciągu ostatniego roku z powodu Rosji. Szantaż prezydenta Putina spowodował destabilizację sytuacji politycznej i gospodarczej na Ukrainie. Moskwa zajęła i bezprawnie przyłączyła Krym oraz wsparła terrorystów na Donbasie i Ługańszczyźnie. Z powodu niezaspokojonych ambicji imperialnych Kremla zginęło ponad pięć tysięcy ludzi. Władimir Putin wywołał już trzecią wojnę w swojej karierze i po raz kolejny postawił pod znakiem pytania europejskie bezpieczeństwo. Do tego uaktywniły się legiony prorosyjskich trolli, które codziennie bombardują nas zmanipulowanymi informacjami na poziomie sowieckiej „Prawdy”.

To co? TTIP ze Stanami czy sojusz z putinowskim projektem wymuszonej reintegracji Związku Sowieckiego?

Wolę tańsze Cadillaci niż Łady.