Wojczal: Rosja może zaatakować Ukrainę z Białorusi (ROZMOWA)

30 stycznia 2023, 07:30 Bezpieczeństwo

Jeśli Władimir Putin uzna, że białoruska pomoc, rozpraszająca obronę Ukraińców, pomoże w realizacji celów, to zmusi Mińsk do mobilizacji wojsk i wysłania ich na Ukrainę. W mojej ocenie taka decyzja już zapadła – mówi Krzysztof Wojczal, ekspert ds. geopolityki w rozmowie z BiznesAlert.pl.

Aleksandr Łukaszenka i Władimir Putin na meczu hokeja. Fot. Kremlin.ru
Aleksandr Łukaszenka i Władimir Putin na meczu hokeja. Fot. Kremlin.ru

BiznesAlert.pl: Pojawiają się informacje, że Rosjanie koncentrują coraz większe siły na Białorusi w celu potencjalnego otwarcia północnego frontu w wojnie z Ukrainą na wzór tego z lutego 2022 roku. Z drugiej strony, np. wywiad USA nie widzi na razie oznak zbliżającego się udziału wojsk białoruskich w wojnie. Co te rosyjskie działania mogą oznaczać dla Ukrainy?

Krzysztof Wojczal: Należy pamiętać przede wszystkim o dynamice wydarzeń oraz komunikatach je opisujących. Fakt, że póki co nie widać oznak udziału wojsk białoruskich w wojnie nie oznacza, że jutro czy pojutrze takie oznaki nie wystąpią. Osobiście również jestem zdania, że na dzień 17 stycznia 2023 roku nie widać, by Białoruś była gotowa do inwazji na Ukrainę. Natomiast od miesięcy przestrzegam, że w mojej opinii jest kwestią czasu, gdy Władimir Putin wymusi na władzy w Mińsku taką decyzję. Czy tę władzę będzie jeszcze sprawował Aleksandr Łukaszenka czy też ktoś inny? Tego nie wiem, ale uważam, że zmiana zarządcy na Białorusi – na jeszcze bardziej pro-kremlowską – jest zupełnie realnym scenariuszem.

Ćwiczenia rosyjsko-białoruskie na terytorium Białorusi mogą być wymuszone faktem, że Rosjanom zabrakło poligonów i zaplecza logistycznego do tego, by przeszkolić ponad 200 tysięcy poborowych (część wysłali od razu na front), których powołali jesienią 2021 roku. Jednak biorąc pod uwagę szereg procedur uruchomionych przez administrację z Mińska, a także dość symptomatyczne wydarzenia (jak nagła śmierć białoruskiego ministra spraw zagranicznych – Uładzimira Makieja), można również postawić bardziej daleko idącą tezę. Mianowicie Rosjanie mogą przygotowywać białoruską armię do działania w warunkach wojennych.

Ofensywa ze strony Białorusi i przy udziale Białorusinów będzie oznaczała porzucenie neutralności i legalizację ataków na bazy oraz obiekty po stronie białoruskiej przez Ukraińców. Czy zatem udział Białorusi w wojnie opłaca się samej Rosji? Przecież teraz może w spokoju szkolić żołnierzy na terytorium Białorusi.

To pytanie bym doprecyzował. Czy Rosji opłaca się udział Białorusi w wojnie, jeśli miałoby to zagwarantować rychłe osiągnięcie sukcesu? I tu odpowiedziałbym, że tak. Rosjanom nie zależy na utrzymywaniu bezpieczeństwa białoruskiego zaplecza logistycznego przez lata. Moskwie zależy na jak najszybszym zwycięstwie w konflikcie. Tak więc pytanie nie brzmi, czy Rosjanie zaryzykują Białorusią, tylko na ile czynny udział Białorusi w wojnie przyśpieszy osiągnięcie celów strategicznych. A takim celem jest przejęcie kontroli nad Ukrainą. Jeśli Władimir Putin uzna, że białoruska pomoc – rozpraszająca obronę Ukraińców – pomoże w realizacji celów, to zmusi Mińsk do mobilizacji wojsk i wysłania ich na Ukrainę. W mojej ocenie taka decyzja już zapadła.

Ponadto wątpię, by Putinowi szkoda było baz i magazynów na Białorusi w sytuacji, gdy Ukraińcy bombardują te znajdujące się na terytorium Rosji. Zwłaszcza, że zaplecze białoruskie nie obsługuje przecież bezpośrednio wojsk walczących np. w Donbasie. To są za duże odległości, by tak mogło być. Rosjanie ćwiczą akurat na Białorusi a nie np. w na własnych poligonach oddalonych nieco bardziej od Ukrainy, ponieważ obecność rosyjska w okolicach ukraińskiej północnej granicy, rozprasza uwagę oraz potencjał obronny Ukrainy. A jeśli z terytorium Białorusi nastąpi kolejne uderzenie i to na całej długości granicy, przy użyciu wojsk białoruskich, to efekt przeciążania zdolności obronnych Ukrainy będzie znacznie większy.

Kolejnym zwiastunem nowej ofensywy Rosji są sygnały o możliwości przeprowadzenia drugiej fali mobilizacji w Rosji. Pierwsza faza mobilizacji udała się po kilku miesiącach. Czy z drugą również Rosjanom się uda, zważywszy, że cześć społeczeństwa uciekła w obawie przed wcieleniem do wojska?

Kilka miesięcy temu zadawano powszechnie pytania, czy rosyjscy żołnierze będą jeszcze walczyć po tym, jak srogi łomot otrzymali w marcu i kwietniu. Następnie, już po ogłoszeniu pierwszej mobilizacji pojawiły się głosy, że pozostanie ona na papierze, bowiem Moskwie nie uda się zgromadzić 300 tysięcy poborowych. Stało się inaczej. Tak więc dziś nie powinniśmy stawiać pytania, czy druga mobilizacja w Rosji się powiedzie, tylko na ile aparat administracyjno-logistyczny rosyjskiej armii jest wydolny, by wchłonąć kolejne 300 tysięcy poborowych (a mówi się nawet o półmilionowej mobilizacji). Nawet jeśli z Rosji ucieknie przed borem milion ludzi, to wg różnych szacunków Rosjanie wciąż będą dysponowali ponad dwoma milionami rezerwistów, których będzie można jeszcze wysłać na Ukrainę. Wąskim gardłem nie jest brak rezerw czy problemy społeczne lub demograficzne (to są ważne kwestie, ale w dłuższej perspektywie). Najważniejsza teraz jest wydolność rosyjskiej administracji, zaplecze logistyczne oraz zdolność absorbcji nowych rekrutów przez siły zbrojne Federacji Rosyjskiej.

Jaki może być hipotetyczny scenariusz wiosennej ofensywy Rosji? Czy zobaczymy powtórkę z lutego 2022 roku, czy będzie to innego typu operacja z innymi celami strategicznymi? 

W mojej ocenie będziemy mieli powtórkę z lutego 2022, tyle tylko, że operacja może zostać nakreślona w szerszej skali. Z uruchomieniem kierunków wzdłuż całej granicy białorusko-ukraińskiej. Włącznie z uderzeniem z Brześcia w kierunku Kowela czy z Pińska na Sarny. Cele strategiczne pozostają i pozostaną wciąż te same. Przejęcie kontroli nad całą Ukrainą. To z kolei będzie wymagało co najmniej zajęcia Kijowa, jako stolicy.

Rozmawiał Mariusz Marszałkowski

PIE: Inwazja Rosji na Ukrainie wyemituje więcej CO2, niż Europa chciała zredukować do 2030 roku