Salamądry: Obalamy smogowe mity

21 marca 2018, 13:00 Środowisko

Przed dwoma tygodniami jeden z branżowych portali przeprowadził sondę na temat tego „ile Warszawiacy wiedzą na temat smogu?”. Płynąca z krótkiego filmu pointa jest porażająca: stopień niewiedzy, dezinformacji oraz powszechnie krążących mitów jest wprost proporcjonalny do poziomu smogu w bułgarskim Perniku, który otwiera opublikowaną dwa lata temu przez Europejską Agencję Ochrony Środowiska listę najbardziej zanieczyszczonych miast w Europie – zastanawia się Dawid Salamądry, ekspert ds. energetyki.

fot. Komenda Wojewódzka Policji w Krakowe

„Niska emisja to mniejsza emisja”, „smog występuje zwłaszcza w Polsce”, „zanieczyszczenia powodują emisja z fabryk, spaliny samochodowe oraz dym papierosowy”, „żeby zwalczyć smog powinniśmy postawić na OZE” – to tylko niektóre kwiatki z zaledwie pięciominutowego nagrania. Spróbujmy obalić niektóre z nich.

Pernik w leadzie pojawił się nieprzypadkowo, ponieważ krążący mit o Polsce jako czerwonej plamie na smogowej mapie Europy to jedna z najbardziej zakorzenionych w opinii publicznej legend. Tymczasem, z problemami zanieczyszczonego powietrza zmaga się większość, bo aż 20 krajów UE. W związku z tym faktem, pod koniec stycznia komisarz ds. środowiska Komisji Europejskiej Karmenu Vella ostro napomniał aż dziewięć z nich, w tym m.in. Niemcy, Wielką Brytanię, Hiszpanię, Francję i Włochy. Nieprawdą jest też to, że smog w Polsce pojawił się z dnia na dzień i to dopiero niedawno, już w 2011 roku Warszawa (która wcale nie przoduje w krajowych rankingach) znalazła się w czołówce najbardziej zanieczyszczonych miast w Europie i na świecie. Co więcej, z roku na rok ten problem maleje, a ilość dni w roku kiedy normy występowania pyłów były przekroczone jest dzisiaj o ok. połowę mniejsza względem początku dekady.

Niska emisja, której już sama nazwa przysparza pytanym wielu problemów, również jest mylnie rozumiana przez wielu Kowalskich i Nowaków. Zgodnie z definicją, niska emisja to „emisja produktów spalania paliw stałych, ciekłych i gazowych do atmosfery ze źródeł emisji znajdujących się na wysokości nie większej niż 40 metrów”. Wyróżnia się emisję komunikacyjną, emisję wynikającą z produkcji ciepła oraz emisję przemysłową (tu jednak pozostało niewiele zakładów których wylot komina znajduje się niewielkiej wysokości). W tym miejscu należy również zaznaczyć, że zimowy smog nie wynika ze zwiększonej intensywności palenia węglem w przydomowych piecach, ale ze zjawiska tzw. inwersji termicznej, która polega na tym że powietrze bliżej powierzchni ziemi jest cieplejsze niż to w wyższych partiach, przez co zanieczyszczenia zostają niejako „uwięzione” i nie mogą wnieść się ponad pewną wysokość, gdzie stanowiłyby mniejsze zagrożenie dla naszych płuc.

W kontekście ministerialnych poprawek do już obowiązującego prawa oraz samorządowych uchwał antysmogowych trzeba też wspomnieć o tym, że nie ma jednej głównej przyczyny zanieczyszczeń we wszystkich częściach kraju (co nota bene oznacza, że kolejne UASy powinny uwzględniać lokalną charakterystykę). O ile w Krakowie za najważniejsze źródło smogu uznaje się niską emisję, o tyle w Poznaniu prawie połowa, a w Warszawie aż dwie trzecie zanieczyszczeń pochodzi z ruchu samochodów (w stolicy Małopolski jedynie 25%). Właśnie, to ważne – ruchu samochodów (a nie samych spalin) – ponieważ większość odmotoryzacyjnych przyczyn smogu to stale wzbudzane przez pojazdy pyły zalegające na ulicach oraz ścieranie klocków hamulcowych i opon. Jeżeli więc wśród metod walki ze smogiem resort środowiska wymienia promocję elektromobilności, to trzeba głośno wyartykułować, że auto elektryczne jest niewiele mniej szkodliwe od starego diesla.

Podobnie jak ze spalinami, dużo niezrozumienia jest w przyczynach szkodliwości zanieczyszczonego powietrza, które według różnych szacunków przyczynia się w Polsce do ok. 40 tys. przedwczesnych zgonów (przedwczesnych, ponieważ smog nie zabija bezpośrednio, a raczej przyspiesza pogarszanie się stanu zdrowia osób już cierpiących na choroby górnych dróg oddechowych). Jedną z substancji znajdującej się w pyłach jest wysoce niebezpieczny benzoalfapiren (BaP), który jest nie tylko rakotwórczy, ale może również upośledzać płodność i działać szkodliwie na dziecko w łonie matki. BaP należy do grupy wielopierścieniowych węglowodorów aromatycznych (WWA), substancji emitowanych przez rury samochodowe, piece i kotły oraz w mniejszej skali przez papierosy. Jednak zanim ze strachu wstrzymamy oddech, trzeba wyjaśnić, że według danych WHO tylko 0,9% WWA dostaje się do ludzkiego organizmu w procesie oddychania, a najbardziej szkodliwa jest w tym zakresie źle przyrządzona (wędzone mięsa) lub źle uprawiana (warzywa i owoce) żywność (99%).

Wracając do tworzonych przepisów na froncie walki ze smogiem, zapał do wydawania kolejnych rozporządzeń i uchwał przydałby się też na polu egzekwowania już istniejących przepisów. Błędnym jest myślenie, że problem palenia śmieci jest zjawiskiem marginalnym, właściwym dla osób dotkniętych skrajnym ubóstwem lub reprezentujących różnego rodzaju patologie. Według statystyk dotyczących gospodarki odpadami komunalnymi, każdego roku w Polsce pojawia się luka wielkości 1-3 milionów ton pomiędzy śmieciami wytworzonymi a tymi legalnie zutylizowanymi. Oznacza to, że są one albo wywożone na nielegalne składowiska lub do lasu, albo właśnie spalane w przydomowych paleniskach. Niech nikt przy tym nie zdziwi, że problem nie dotyczy jedynie starych opon, kaloszy i plastiku – równie szkodliwe jest spalanie liści i innych odpadów zielonych, które emitują w takim procesie ogromne ilości pyłów oraz dioksyn.