Niemcy, jeden z prekursorów rozwoju energetyki wiatrowej w Europie, planują wprowadzenie własnej ustawy odległościowej. Ma ona „przywrócić wiarę” w OZE i państwo chroniące obywateli przed potencjalnie negatywnymi skutkami rozwoju nowych źródeł wytwarzania. Polska, którą krytykowano za podobny przepis przyjęty w 2016 roku, zyska kolejny argument za utrzymaniem tego zapisu w mocy – pisze Bartłomiej Sawicki, redaktor BiznesAlert.pl.
Rysy na szkle
Niemcy uchodzą w Europie za kraj, który, obok Danii i Wielkiej Brytanii, wiedzie prym w rozwoju energetyki wiatrowej. Ten rodzaj generacji energii wiatrowej w Niemczech był motorem napędowym niemieckiego modelu transformacji energetycznej Energiewende. Był, bo na poprzedni i obecny rok przewidują flautę na niemieckim rynku lądowych farm wiatrowych, która może zagrozić niemieckim planom zwiększenia udziału OZE i spełnieniu nowych, krajowych celów OZE na 2030 rok.
Z danych Federalnego Ministerstwa Gospodarki i Energii wynika, że w pierwszej połowie 2019 roku w Niemczech powstało tylko 86 nowych turbin wiatrowych na lądzie. Daje to 287 MW brutto mocy zainstalowanej. Możliwe więc, że podobnie jak w ubiegłym, tak i w tym roku powstanie najmniej nowych wiatraków na lądzie od 2014 roku. W porównaniu do pierwszych sześciu miesięcy ubiegłego roku, budowa nowych farm wiatrowych spadła w tym roku o 82 procent. Biorąc pod uwagę demontaż 51 przestarzałych turbin wiatrowych o łącznej mocy 56 MW oznacza to, że w pierwszej połowie 2019 roku przybyło 231 MW mocy zainstalowanej netto.
W 2018 roku OZE stanowiło 35 procent w produkcji energii elektrycznej. Udział energii wiatrowej stanowił ponad 17 procent, głównie wiatraków na lądzie. Jak wynika z raportu niemieckiej organizacji doradczej Deutsche WindGuard GmbH w 2016 r. moc zainstalowana farm wiatrowych wzrosła o 4440 MW, a w roku 2017 było to 5498 MW. Dzięki temu wiatraki stały się drugim co do wielkości źródłem generacji energii elektrycznej, po węglu brunatnym. Jednak w 2018 roku przyrost nowych mocy, wliczając w to także repowering, wyniosła niecałe 2,5 GW. To znaczący spadek przyrostu nowych mocy. W 2018 r. Zainstalowana moc turbin wiatrowych na lądzie wynosiła 52,5 GW, a na morzu 6,4 GW. Przy całkowitej produkcji energii około 111 terawatogodzin, udział turbin wiatrowych w niemieckim zużyciu energii elektrycznej brutto wynosi 18,6 procent. Do 2025 r. 40–45 procent energii elektrycznej zużywanej w Niemczech ma pochodzić z odnawialnych źródeł energii. Niemcy mają także ambitny cel 65 procent zaopatrzenia w energię odnawialną do 2030 r.
Kłopoty branży już teraz są widoczne i przekładają się na rynek pracy w Niemczech. Największy na świecie producent turbin wiatrowych, duńska firma Vestas, zapowiedziała pod koniec września redukcję 500 miejsc pracy w swoim zakładzie w Lauchhammer w Brandenburgii. Duńska firma realizuje tam co drugie zlecenie.
Problemy niemieckiego sektora wiatrowego rozpoczęły się, gdy ochrona klimatu i presja na wzrost udziału zeroemisyjnych i niskoemisyjnych źródeł produkcji energii elektrycznej stały się jednymi z najważniejszych tematów debat politycznych w Europie. Z tego względu owe problemy stały się obciążeniem politycznym, ponieważ stawiają pod znakiem zapytania realizację niemieckiego celu klimatycznego na 2030 rok. Problem z planowanym rozwojem OZE może także podać w wątpliwość plany wyjścia Niemiec do końca 2022 roku z energetyki jądrowej i stopniowej redukcji węgla przy generacji energii elektrycznej do końca lat 30. Tymczasem pod koniec września minister rolnictwa Badenii-Wirtembergii Peter Hauk (CDU) sugerował, aby elektrownie jądrowe Neckarwestheim i Philippsburg pracujące w tym landzie, produkowały energię dziesięć lat dłużej niż planowano. Miałyby w ten sposób pomóc w szybszym odejściu od węgla.
Minister Badenii-Wirtembergii rozważa przedłużenie eksploatacji dwóch elektrowni jądrowych
Co więcej, niemieccy politycy w innych krajach związkowych zaczynają podkreślać, że spadek przyrostu nowych mocy wiatrowych może oznaczać, że odwrót od atomu i węgla brunatnego odwlecze się w czasie. W Saksonii-Anhalt od kilku lat spada liczba przyłączeń nowych mocy w famach wiatrowych do sieci. Według danych Niemieckiego Stowarzyszenia Energetyki Wiatrowej tylko 12 nowych turbin wiatrowych o łącznej mocy 43 megawatów (MW) zostało wybudowanych w Saksonii-Anhalt do czerwca 2019 roku.
Niemiecka ustawa odległościowa
Branża wiatrowa liczyła więc na przyspieszenie legislacji, która odblokowałaby rozwój, poprzez rozszerzenie terenów, gdzie lądowe farmy mogłyby powstawać. Liczyła także na nowy system wsparcia. Stało się coś jednak zupełnie odwrotnego.
20 września został przedstawiony rządowy program ochrony klimatu 2030. Zgodnie z jego zapisami rząd planuje wprowadzenie zakazu lokowania nowych farm wiatrowych w odległości 1000 metrów od zabudowań na terenie całych Niemiec. Wprowadzenie wyraźnej granicy stawiania nowych farm wiatrowych poprzez wskazanie odległości ich lokowania ma zwiększyć społeczną akceptację dla takich instalacji. Dotychczas w krajach związkowych istnieją różne przepisy. Głównymi przyczynami spadku przyrostu nowych mocy wiatrowych są długie procedury zatwierdzania i liczne procesy sądowe zarówno dla nowych wiatraków, jak i dla linii przesyłowych. Jak powiedział Jörg Warnatz, Senior Manager Financing w EnBW podczas ostatniej konferencji Offshore 2019, kwestie dotyczące konsultacji społecznych i środowiskowych, to wielkie wyzwanie nie tylko dla farm wiatrowych na lądzie czy morzu, ale generalnie dla wszystkich dużych projektów wiatrowych. – Obecnie w Niemczech budujemy wielkie linie przesyłowe z północy na południe, a wniosków dotyczących ich przebiegu wpłynęło od mieszkańców ok. 10 tys. Potrzebujemy mieć realną zgodę na inwestycje od tychże mieszkańców – zaznaczył.
Jednocześnie rządowy program zakłada wzrost mocy zainstalowanej w systemie w morskich farmach wiatrowych z planowanych wcześniej 15 GW do 20 GW w 2030 roku.
Niemcy przygotowują sieć energetyczną na znaczny przyrost OZE
Ustawy w Polsce i Niemczech
Wprowadzenie takiego obostrzenia jednoznacznie daje do myślenia i nasuwa porównania z tzw. ustawą odległościową w Polsce, przyjętą w 2016 roku. Zgodnie z tą ustawą, elektrownię wiatrową o mocy większej niż 40 kW można lokować w odległości nie mniejszej niż 10-krotność jej wysokości wraz z wirnikiem i łopatami (a więc 10h) od zabudowań mieszkalnych i mieszanych, a także obszarów cennych przyrodniczo. Uniemożliwia to powstanie nowych farm na 99 procentach terenów, poza decyzjami lokalizacyjnymi wydanymi jeszcze przed wejściem w życie tej ustawy. Porównującym propozycje zapisów w Niemczech i tych przyjętych już w Polsce, może wydawać się, że niemieckie propozycje są bardziej liberalne niż polskie. Wysokość wiatraka w Polsce to ok. 150 metrów i, więc zasada 10H zezwala na lokowanie wiatraka w odległości 1,5 km od zabudowań. W Niemczech zapisy są mniej restrykcyjne, bo mówią o możliwości stawiania wiatraka w odległości 1 km od domostw. Kolejną różnicą jest także fakt, że, patrząc na gęstość zaludnienia, proponowane zapisy ograniczą możliwości budowy nowych farm wiatrowych o połowę. Pojawia się jednak obawa, czy tereny, gdzie będzie można lokować nowe farmy wiatrowe, będą charakteryzować się równie dobrą wietrznością jak te, gdzie będzie obowiązywał zakaz. Zapisy proponowane w Niemczech dopuszczają ponadto zastąpienie starszych turbin wiatrowych nowymi, zwykle większymi.
Organizacje ekologiczne jak Greenpeace i WWF odrzucają również ogólne przepisy dotyczące odległości między turbinami wiatrowymi a budynkami mieszkalnymi. – Takie regulacje nie były ani bardziej rozsądnym rozwiązaniem dla większej akceptacji społecznej, ani dla ochrony gatunków i ograniczałyby rozwój farm wiatrowych, zamiast ją przyspieszać – argumentuje WWF. Opowiadają się oni za wzmocnieniem planowania regionalnego, co miałoby usprawnić wydawanie pozwoleń. Podobnego zdania jest Hermann Albers, prezes Niemieckiego Stowarzyszenia Energetyki Wiatrowej. – Proponowane zapisy spowodują chaos w planowaniu regionalnym i stanowym, zagrażając całej branży – podkreśla. Z kolei, jak pisze niemiecka gazeta Handelsblatt, w niektórych społecznościach istnieje ogromny opór mieszkańców wobec nowych obiektów.
Wnioski dla Polski
Podczas wrześniowego Kongresu Energetycznego, który odbył się we Wrocławiu, Monika Morawiecka, prezes zarządu PGE Baltica, spółki odpowiedzialnej za budowę morskich farm wiatrowych przez Grupę PGE podkreśliła, że nie zostaną popełnione błędy niemieckiego Energiewende przy wdrażaniu OZE w Polsce.
Morawiecka: Polska nie popełni błędów niemieckiego Energiewende
– Pierwszy błąd to odejście od atomu. Polska nie popełni tego błędu. Drugi błąd: duże inwestycje w OZE w czasach, kiedy było to jeszcze bardzo drogie. Tego błędu już nie popełniliśmy. Trzeci to wreszcie niedopasowanie sieci przesyłowych do transformacji miksu – wskazała wówczas. Czwarty wniosek, który można wysnuć na podstawie ostatnich perypetii w branży wiatrowej, to prowadzenie szeroko zakrojonych konsultacji społecznych, tak aby włączać społeczności lokalne w procesy konsultacyjne, a w cały łańcuch generowania energii z wiatraków na poziomie lokalnym poprzez klastry. Jednak – w przeciwieństwie do wymienionych wcześniej trzech – Polska popełniła ten błąd w postaci tak zwanej ustawy odległościowej. Mimo sygnałów z początku roku, ministerstwo energii nie planuje liberalizacji zapisów 10H. Jak będzie po wyborach? Przyjęcie zapisów ustawy odległościowej w Niemczech może utwierdzić nowy polski rząd, że zasada 10H ma uzasadnienie, bo wprowadzają ją liderzy zwrotu energetycznego.
Sawicki: Transformacja energetyczna kosztuje. Źle przygotowana kosztuje więcej