– Chiny pracują nad własną technologią półprzewodników i maszyn do ich produkcji, aby osiągnąć niezależność od Zachodu. W pewnych obszarach już teraz odnoszą duże sukcesy, ale tak naprawdę potrzebują jeszcze 5-10 lat żeby dogonić świat. Zwłaszcza w obszarze zaawansowanych technologii jest to 10 lat lub więcej. […] USA wiedzą, że muszą utrzymać ten dystans – mówi Tomasz Smolarek, analityk i doradca inwestycyjny Noble Funds TFI, w rozmowie z BiznesAlert.pl.
BiznesAlert.pl: Jak ocenia Pan sytuację w Cieśninie Tajwańskiej i napięcia związane z technologią półprzewodników? Czy inwazja Chin na Tajwanie to możliwy scenariusz?
Tomasz Smolarek: Jeśli chodzi o możliwe wydarzenia na Tajwanie, należy odpowiedzieć na pytanie, co stawiamy na szali w przypadku faktycznego konfliktu. Należy mieć świadomość, że taki scenariusz to zagrożenie dla gospodarki światowej. Na wyspie znajdują się najnowocześniejsze technologie produkcji półprzewodników, na których powstają niemal wszystkie zaawansowane układy pod sztuczną inteligencję, większość procesorów do smartfonów, 20-30 procent procesorów do serwerów i komputerów osobistych. Już to rozpala wyobraźnię, ale często pomija się w dyskusjach fakt, że na Tajwanie są również największe globalne moce produkcyjne w starszych technologiach produkcji układów logicznych. Na nich powstają na przykład mikrokontrolery, które przecież są wykorzystywane bardzo szeroko w przemyśle, branży samochodowej. Te małe układy są niezbędne w sprzęcie AGD i RTV, mniejszych i większych maszynach, autach, urządzeniach medycznych czy w przemyśle zbrojeniowym. Tajwan to ponad 30 procent mocy produkcyjnych świata w tych starszych technologiach.
Gdyby świat został odcięty od dostaw tych komponentów, cały globalny przemysł leży. Pytanie, czy w Chinach są aż tak szaleni ludzie, którzy postawiliby to na szali i podjęli decyzję o inwazji na Tajwan. To zaburzyłoby łańcuchy dostaw nie tylko tych najnowocześniejszych technologii, ale i starszych półprzewodników, bardziej wszechobecnych.
Powiedzmy, że z Tajwanu zniknęłoby 10 procent globalnych mocy produkcji takich układów. To spowodowałoby załamanie globalnego przemysłu. Oznaczałoby to szaleńczy ruch ze strony władz chińskich, bo Państwo Środka odczułoby dotkliwie tę recesję.
W jaki sposób?
Przemysł, który byłby w epicentrum problemów, ma dużo większe znaczenie dla Chin w tworzeniu PKB niż w krajach rozwiniętych. To około 40 procent wartości dodanej do ich PKB. Chiny to też największy ośrodek montażu PC-tów, serwerów, smartfonów i przeróżnej elektroniki na bazie komponentów pochodzących często z Tajwanu. Te fabryki nagle straciłyby zamówienia, a ludzie miejsca pracy. Poza tym, Chiny tak mocno starają się kontrolować swoich obywateli, ponieważ wiedzą, że stabilność władzy wymaga spokoju w obszarze społecznym. Jakiekolwiek protesty w Chinach są bardzo szybko tłumione, a tutaj w przypadku globalnej zawieruchy gospodarczej trudno byłoby coś takiego powstrzymać. Protesty w największej fabryce iPhone’ów na świecie, w Chinach, w dużym stopniu doprowadziły do odejścia od polityki zero-COVID, której Chiny tak uparcie się trzymały. W przypadku dużej skali zwolnień w fabrykach skala protestów mogłaby być dużo większa i trudna do opanowania. Potencjalnie, w przypadku ataku na Tajwan, Chiny ryzykują moim zdaniem stabilność polityczną w kraju, więc trudno przypuszczać, aby odważyły się na coś takiego. Obywatel chiński być może pozytywnie przyjąłby podporządkowanie Tajwanu, ale recesja mogłaby się mu nie spodobać. Słyszymy opinie, że Chiny przygotowują się do inwazji, choć sam plan jeszcze nie oznacza, że ją przeprowadzą. Mam nadzieję, że chińscy przywódcy będą kierować się zdrowym rozsądkiem, a nie ambicjami politycznymi, bo spuścizna, którą tak bardzo chce po sobie pozostawić Xi Jinping może okazać się tragiczna, a nie chwalebna.
Taiwan Semiconductor Manufacturing Company (TSMC), tajwańskie przedsiębiorstwo zajmujące się produkcją układów scalonych, zaczyna budować fabryki w USA i Europie. Czy to ucieczka przed władzami chińskimi, które podnoszą, że Tajwan jest integralną częścią Chin?
Chiny zostały odcięte od dostaw maszyn do produkcji nowoczesnych technologii produkcji półprzewodników. Nie mogą więc stawiać u siebie tych najbardziej zaawansowanych fabryk, a mają je bardzo blisko, bo na wyspie zaraz obok. Tajwan wydaje się więc dla nich łakomym kąskiem. Ale z drugiej strony w przypadku inwazji zapewne kluczowe fabryki na wyspie zostałyby prawdopodobnie zniszczone, a dostawy kluczowych materiałów wstrzymane. Możemy to nazwać strategią „zepsutego gniazda”. Chińczycy zajęliby wówczas praktycznie opuszczony teren, gdyż maszyny nie nadawałyby się do produkcji.
Wracając do pytania, branża półprzewodników na Tajwanie jest niezwykle rozwinięta i to nie jest tylko TSMC. W tym sektorze funkcjonuje tam kilkaset innych podmiotów, które zajmują się praktycznie każdym etapem produkcji półprzewodników. Ale TSMC jest zdecydowanie największe i tworzy niemal połowę przychodów całej branży tajwańskiej. Jako perła w koronie wyspy TSMC nie ma zamiaru jej opuszczać… a nawet za bardzo nie może. Przede wszystkim jest najważniejszym elementem struktury, którą możemy nazwać „krzemową tarczą” nad Tajwanem (półprzewodniki powstają na podłożu krzemowym – przyp. red.). A ponadto zgodę na budowę fabryki TSMC poza Tajwanem za każdym razem musi wydać tajwański rząd.
Tak więc stawianie fabryk w innych krajach nie oznacza, że TSMC opuszcza wyspę. Biorąc pod uwagę wszystkie plany inwestycyjne firmy w Japonii, Stanach Zjednoczonych, Niemczech czy nawet w Chinach, za pięć lat od teraz około 85 procent mocy produkcyjnych TSMC ciągle będzie na Tajwanie. Nowo ogłoszona inwestycja w Dreźnie może wtedy odpowiadać za jedynie 2 procent ich globalnych mocy. Ta w Arizonie to około 3 procent.
Rząd tajwański i TSMC godzą się na zbudowanie małej część produkcji na Zachodzie, ale nie rezygnują z krzemowej tarczy. Tajwańczycy zdają sobie sprawę z tego, że atak na wyspę oznacza przerwanie newralgicznych łańcuchów dostaw półprzewodników, które są paliwem współczesnej gospodarki. To powinno odstraszać agresora, ale i przyciągać wsparcie innych. Co więcej, dwie trzecie przychodów TSMC jest generowanych przez spółki amerykańskie, tj. Apple, Nvidia, AMD itp. Tam też własne procesory do swoich gigantycznych centrów danych produkuje Google, Amazon i zacznie Microsoft. Największe spółki świata są więc uzależnione od Tajwanu. To dwustronne uzależnienie sprawia, że obie strony chcą dążyć do stabilności. To też odstrasza Chiny, które nie chcą tak agresywnie wchodzić w bezpośredni konflikt i interesy USA.
Czy Chiny podejmują działania, aby kontrować wpływy Zachodu na Tajwanie?
Oczywiście. I w sumie te działania niejako sprowokowały Amerykanów do nakładania restrykcji. W 2015 roku, w strategii Made in China 2025, wybiegającej daleko poza podany rok, Chiny jasno zadeklarowały, że do połowy wieku chcą być liderem branży. Czyli chcą przejąć od Amerykanów tę pałeczkę. To obudziło polityków w Waszyngtonie. Jeszcze bardziej otrzeźwiły ich postępy Chińczyków w kilku obszarach oraz pewne sposoby, jak Chiny dążyły do zbudowania własnego przemysłu, które – delikatnie mówiąc – nie zawsze były zgodne z prawem.
Weźmy pod uwagę, że choć w Azji znajduje się około 75 procent globalnych mocy produkcyjnych branży półprzewodników, to każda z tamtejszych fabryk jest uzależniona od maszyn z sojuszu sprzymierzonego z USA. 90 procent rynku maszyn, bez których produkcja półprzewodników nie jest możliwa, to są Stany Zjednoczone (lider, ponad 40 procent) plus Japonia oraz Europa. Kolejne 5 procent to Korea Południowa. W ostatnich dziesięcioleciach prawdopodobnie nie powstała żadna fabryka półprzewodników bez udziału technologii amerykańskiej. Tak więc w przypadku inwazji Chin na Tajwan i (niechętnego) zniszczenia przez samo TSMC lub Amerykanów kluczowych fabryk na wyspie, Zachód byłby w stanie postawić je z czasem w innym miejscu na świecie. Wszystkich jednak by to sporo po drodze kosztowało.
Restrykcje zachodnie odcięły w zeszłym roku Chiny od dostaw maszyn, które umożliwiają produkcję zaawansowanych układów scalonych. W takiej sytuacji Chiny nie mogą postawić u siebie fabryk, które nadawałyby się do tworzenia w kraju procesorów do smartfonów, PC-tów, serwerów, pod AI. I muszą znaleźć inną drogę. Mogą oczywiście ciągle kupować takie układy od Amerykanów lub zamawiać produkcję takich chipów na Tajwanie. Ale Chińczycy przeznaczają też coraz większe środki na inwestycje w rozwój własnych maszyn. Mają pewne postępy, zwłaszcza w starszych technologiach, ale całościowo w tych najbardziej zaawansowanych może brakować im jeszcze wielu lat na dojście do miejsca, gdzie obecnie jest Zachód.
Warto jednak podkreślić, że Chiny niemal do maksimum wykorzystują to, że restrykcjami nie są objęte maszyny do produkcji w starszych technologiach. Czyli takich, które na świecie były wiodącymi, ale 10 lat temu i więcej. W tych technologiach ciągle bardzo dużo się produkuje i długo produkować będzie. Tu będą wspomniane wcześniej mikrokontrolery, ale i rozmaite układy szeroko dla przemysłu, w tym pod elektromobilność. Chiny inwestują tam zdecydowanie więcej niż inne kraje. Za rok lub dwa pokażą ogromne moce w tym sektorze i gdy tak się stanie wiele firm może przenieść produkcję swoich układów do chińskich fabryk.
Dlaczego?
Podmiot, który zajmuje się półprzewodnikami, może – tak jak Intel – zaprojektować chip i sam go u siebie wyprodukować. Ale często jest tak, że firmy zajmują się tylko projektowaniem, a produkcję zlecają komuś innemu. Obecnie duża część tego outsourcingu przypada na Tajwan. Jeśli jednak Chiny będą miały ogromne moce produkcyjne to przyciągną klientów spoza kraju. To nie jest aż tak duże zagrożenie dla TSMC, który większość zysków czerpie z produkcji w wiodących technologiach, ale wiele tajwańskich fabryk oferuje klientom tylko starsze technologie produkcji. Wkrótce będą się mierzyć z tańszą, chińską konkurencją. To też spowoduje, że Chińczycy będą mieć więcej pieniędzy na prace rozwojowe i badawcze. Chińczycy liczą, że to będzie ich koło zamachowe.
Zwróciłbym jeszcze uwagę na jedną rzecz. Chiny kompletują też w ten sposób łańcuch dostaw pod mocno rozbudowywany u nich sektor aut EV, gdzie potrzebnych jest wiele różnych chipów. I przygotowują się też w ten sposób do ekspansji poza kraj.
Czy w którymś momencie Chiny mogą dogonić Zachód pod względem technologii półprzewodników?
Państwo Środka cały czas pracuje nad własną technologią chipów i maszyn do ich produkcji, aby być niezależnym od Zachodu. Inwestują ogromne środki. Jest wokół tego sporo skandali, ale przy tak wielu zasianych ziarnach, z kilku na pewno coś kiedyś wyrośnie. W pewnych obszarach już teraz odnoszą duże sukcesy, ale tak naprawdę potrzebują jeszcze 5-10 lat żeby dogonić świat. Zwłaszcza w obszarze zaawansowanych technologii jest to 10 lat lub więcej. Tu zaznaczmy, że z Chin co chwilę wychodzą informacje o przełomowych technologiach. Większość nie jest żadnym przełomem, lecz elementem propagandy. Jednak nigdy nie można wykluczyć, że nagle coś faktycznie przełomowego pokażą, co będzie można w miarę szybko zastosować na skalę przemysłową i ten dystans do Zachodu się skróci. Przy czym świat zachodni też nie będzie stał w miejscu i czekał na bycie dogonionym kiedyś przez Chiny. Postęp technologiczny w zakresie technologii produkcji na kolejne 5-10 lat jest dość dobrze na Zachodzie rozrysowany.
Amerykanie wiedzą, że Chińczycy mogliby ich kiedyś dogonić, jeśli będą dalej bezczynnie patrzeć. Dlatego USA, odcinając ich teraz poprzez sankcje, zakładają, że mimo kilkuletniego rozwoju Chin, Zachód również pójdzie do przodu i będzie dalej na czele. Gdyby Chiny były częścią sojuszu zachodniego, nie mielibyśmy z tym problemu, ale jest to podmiot ideologicznie skonfliktowany. Widzimy, że świat wchodzi niejako w erę wojny technologicznej, czy to w zakresie układów scalonych, czy AI i dlatego Zachód musi utrzymywać ten dystans. To ma nie tylko znaczenie dla konkurencyjności gospodarki, ale i dla siły militarnej.
Rozmawiał Jędrzej Stachura