icon to english version of biznesalert
EN
Najważniejsze informacje dla biznesu
icon to english version of biznesalert
EN

Smoleń: Cena maksymalna gazu nie rozwiąże problemu. Rosja będzie dalej grać na kryzys (ROZMOWA)

– Wprowadzone rozwiązanie nie sprawi, że ceny gazu wrócą do akceptowalnych poziomów. Federacja Rosyjska i kontrolowane przez nią spółki będą podejmowały dalsze zagrania obliczone na zwiększenie swoich przychodów oraz pogłębienie europejskiego kryzysu gospodarczego – mówi Michał Smoleń, kierownik programu Energia & Klimat w Fundacji Instrat w rozmowie z BiznesAlert.pl. Skomentował w ten sposób wprowadzenie maksymalnej ceny gazu przez Unię Europejską.

BiznesAlert.pl: Unia Europejska osiągnęła porozumienie ws. wprowadzenia maksymalnej ceny rosyjskiego gazu. Na ile skuteczne jest to rozwiązanie, jeśli chodzi o ograniczenie Gazpromowi możliwości manipulacji na rynku?

Michał Smoleń: Jeszcze w połowie 2021 roku Rosja odpowiadała za około połowę importu gazu do Unii Europejskiej. Polska słusznie wskazywała, że naraża nas to zarówno na otwarty szantaż zakręceniem kurka, jak i na bardziej subtelne posunięcia, takie jak ogłaszanie awarii, ograniczenia przesyłu, czy ciche opróżnianie należących do rosyjskich podmiotów magazynów znajdujących się w Niemczech. To między innymi na skutek takich posunięć cena gazu osiągnęła rekordowe poziomy już w trzecim kwartale 2021 roku, na długo przed pełnowymiarową inwazją na Ukrainę.

Obecnie sytuacja się zmieniła: wobec europejskiego wsparcia dla Ukrainy, Rosja zdecydowała się w końcu na radykalny krok i odcięła dostawy Gazociągiem Jamał-Europa oraz Nord Stream. W tym momencie rosyjski gaz płynie do państw UE jedynie przez Turcję, między innymi do Węgier, Rumunii i Grecji, a także przez Ukrainę. Do tego należy doliczyć rosyjski skroplony gaz ziemny, który dociera do Europy w skali nawet wyższej niż w ubiegłym roku. Ogółem z Rosji pochodzi jednak już mniej niż 20 procent gazu sprowadzanego do Unii Europejskiej – częściowo udało się je zastąpić zwiększonymi dostawami LNG z USA czy Kataru, aczkolwiek po zaporowych cenach.

Zakręcenie kurka na głównych gazociągach to podstawowa przyczyna europejskiego kryzysu energetycznego. Skutki są poważne: nawet w takim państwie jak Polska, gdzie wykorzystujemy stosunkowo mało tego surowca, zamrożenie cen dla gospodarstw domowych i innych odbiorców wrażliwych ma pochłonąć 30 mld zł, duże firmy chemiczne już w lato ograniczały skalę produkcji, a wiele małych biznesów narażonych jest na bankructwo. Jednak wraz z odcięciem ponad połowy dostaw, Rosja straciła też większość dotychczasowego wpływu na europejski rynek gazu – po prostu przestrzeń do dalszej eskalacji jest już ograniczona, tym bardziej, że Rosja nie może sobie pozwolić np. na pełne zaprzestanie eksportu – musi z czegoś finansować swoją wojnę. Wręcz przeciwnie, stara się dostarczyć jak najwięcej gazu do Chin czy Indii, nawet z upustami, co przecież ogranicza dalszy wzrost cen na światowych rynkach.

Do czego w takim razie służy cena maksymalna na gaz – rosyjski i nie tylko? Premier Morawiecki rzeczywiście wskazywał, że ma ona nas chronić przed rosyjskimi manipulacjami na rynku, ale w praktyce chodzi raczej o postawienie się wszystkim dostawcom oraz schłodzenie nastrojów na giełdach w kryzysowych momentach. Poprzez wprowadzenie limitu, Unia Europejska deklaruje, że nie będzie biernie przyglądać się, jak gaz ziemny osiąga ceny np. z sierpnia, przez kilka dni ceny przebiły barierę 300 euro za MWh (wobec 20-30 przed 2021 rokiem). Według ostatecznych ustaleń, jeżeli ceny w europejskich hubach gazowych przebiją 180 euro przez 3 dni, i będzie to 35 euro więcej niż ceny na globalnych rynkach, aktywowany zostanie limit, obejmujący kontrakty terminowe na kolejny miesiąc, kwartał czy rok. W dowolnych cenach będzie można handlować poza giełdą.

Krytycy tego rozwiązania argumentują, że jest to zbytnia ingerencja w mechanizmy rynkowe. Czy uważa Pan, że mają rację?

Przeciwko zamrożeniu cen, szczególnie na poziomie 180 euro, wysuwano dwa główne argumenty. Po pierwsze – co jeżeli ceny na globalnych rynkach faktycznie wzrosną jeszcze bardziej, np. na skutek odbicia w chińskiej gospodarce czy mroźnej zimy na półkuli północnej? Jeżeli UE narzuci limity cen, gazowce z LNG po prostu popłyną gdzie indziej. Niemcy i Holandia to zamożne kraje, w dużym stopniu uzależnione od gazu ziemnego. W tak podbramkowej sytuacji, będą wolały zapłacić nawet 200 czy 300 euro (i odpowiednio zrekompensować to części odbiorców), byleby gaz jednak przypłynął, trafił do gospodarstw domowych, ciepłowni czy fabryk.

Częściowo na te obawy odpowiada drugi warunek aktywacji limitu, którym jest wyższy poziom cen w Europie, w porównaniu do światowych rynków – jeżeli ceny w Europie osiągną 300 euro za MWh, ale będzie to odpowiadać notowaniom globalnym, limit nie będzie aktywowany, a gazowce dalej będą przypływać, przynajmniej do tych państw, które będzie jeszcze na to stać.

Drugi argument dotyczy wpływu na handel giełdowy. Limit nie będzie obowiązywał transakcji bezpośrednich. W związku z tym istnieje ryzyko, że przy wysokich cenach handel po prostu przeniesienie się poza giełdę, co negatywnie wpłynie na przejrzystość cen i płynność rynku energii.

Czy ustalony poziom 180 euro/MWh jest wystarczający, by mechanizm ten był skuteczny?

Granica 180 euro jest dużo niższa niż początkowo proponowane 270 euro – próg, który został przekroczony tylko przez kilka dni w historii europejskich rynków. To jednak wciąż bardzo dużo. Już od października ceny utrzymują się na niższym poziomie, obecnie jest to ok. 110 euro – wystarczająco dużo, by postawić naszą gospodarkę w stan ciężkiego kryzysu. A jednocześnie cena może wzrosnąć nawet o połowę, bez przekroczenia limitu 180 euro. Rosja ma więc niestety sporo przestrzeni, by podejmować dalsze próby manipulacji, o ile jest jeszcze w stanie to robić. Zabezpieczyliśmy się raczej przed rezultatami nieskrępowanej paniki na rynku, podobnej do tej z sierpnia.

Zarazem dalsze obniżenie progu wiązałoby się z ryzykiem, że gazowce z Kataru czy USA obiorą kurs na gazoporty w innych częściach świata.

Podsumowując – wprowadzone rozwiązanie nie sprawi, że ceny gazu wrócą do akceptowalnych poziomów. Federacja Rosyjska i kontrolowane przez nią spółki będą podejmowały dalsze zagrania obliczone na zwiększenie swoich przychodów oraz pogłębienie europejskiego kryzysu gospodarczego. Norwegia, USA czy Katar, tak czy inaczej zarobią na dostawach do UE rekordowe kwoty. Być może unikniemy natomiast takich gwałtownych zwyżek cen gazu na giełdach jak w lecie 2022 roku.

Jakie następne kroki powinna podjąć Unia Europejska, by uniezależnić się od dostaw z Rosji?

Polska już od dłuższego czasu przygotowywała się na dywersyfikację dostaw gazu ziemnego. Państwa UE, a szczególnie Niemcy, idą teraz podobną ścieżką, rozbudowując terminale LNG oraz zawierając nowe (długoterminowe) kontrakty. W kolejnym kroku, powinniśmy odchodzić również od importu rosyjskiej ropy.

Jednak kryzys pokazuje, że dywersyfikacja to jedynie namiastka bezpieczeństwa energetycznego. Nawet jeżeli Rosja nie może już nam bezpośrednio zakręcić kurka z gazem, jest w stanie wywołać wstrząs na światowych rynkach paliw, który przekłada się na zaporowe ceny. Oczywiście, że lepiej za gaz płacić krajom, z którymi pozostajemy w sojuszu (Norwegia, USA) lub łączą nas neutralne stosunki (Katar), ale to wciąż obciążenie w skali dziesiątek miliardów złotych dla budżetu, polskich firm i polskich rodzin. Jedynie uniezależniając się od importu paliw kopalnych poprzez inwestycje w odnawialne źródła energii, efektywność energetyczną, elektryfikację budynków i transportu, możemy rzeczywiście poprawić naszą odporność na skutki kolejnych kryzysów surowcowych i energetycznych.

Rozmawiał Michał Perzyński

Jakóbik: A światłość w ciemności świeci i ciemność jej nie ogarnęła (FELIETON)

– Wprowadzone rozwiązanie nie sprawi, że ceny gazu wrócą do akceptowalnych poziomów. Federacja Rosyjska i kontrolowane przez nią spółki będą podejmowały dalsze zagrania obliczone na zwiększenie swoich przychodów oraz pogłębienie europejskiego kryzysu gospodarczego – mówi Michał Smoleń, kierownik programu Energia & Klimat w Fundacji Instrat w rozmowie z BiznesAlert.pl. Skomentował w ten sposób wprowadzenie maksymalnej ceny gazu przez Unię Europejską.

BiznesAlert.pl: Unia Europejska osiągnęła porozumienie ws. wprowadzenia maksymalnej ceny rosyjskiego gazu. Na ile skuteczne jest to rozwiązanie, jeśli chodzi o ograniczenie Gazpromowi możliwości manipulacji na rynku?

Michał Smoleń: Jeszcze w połowie 2021 roku Rosja odpowiadała za około połowę importu gazu do Unii Europejskiej. Polska słusznie wskazywała, że naraża nas to zarówno na otwarty szantaż zakręceniem kurka, jak i na bardziej subtelne posunięcia, takie jak ogłaszanie awarii, ograniczenia przesyłu, czy ciche opróżnianie należących do rosyjskich podmiotów magazynów znajdujących się w Niemczech. To między innymi na skutek takich posunięć cena gazu osiągnęła rekordowe poziomy już w trzecim kwartale 2021 roku, na długo przed pełnowymiarową inwazją na Ukrainę.

Obecnie sytuacja się zmieniła: wobec europejskiego wsparcia dla Ukrainy, Rosja zdecydowała się w końcu na radykalny krok i odcięła dostawy Gazociągiem Jamał-Europa oraz Nord Stream. W tym momencie rosyjski gaz płynie do państw UE jedynie przez Turcję, między innymi do Węgier, Rumunii i Grecji, a także przez Ukrainę. Do tego należy doliczyć rosyjski skroplony gaz ziemny, który dociera do Europy w skali nawet wyższej niż w ubiegłym roku. Ogółem z Rosji pochodzi jednak już mniej niż 20 procent gazu sprowadzanego do Unii Europejskiej – częściowo udało się je zastąpić zwiększonymi dostawami LNG z USA czy Kataru, aczkolwiek po zaporowych cenach.

Zakręcenie kurka na głównych gazociągach to podstawowa przyczyna europejskiego kryzysu energetycznego. Skutki są poważne: nawet w takim państwie jak Polska, gdzie wykorzystujemy stosunkowo mało tego surowca, zamrożenie cen dla gospodarstw domowych i innych odbiorców wrażliwych ma pochłonąć 30 mld zł, duże firmy chemiczne już w lato ograniczały skalę produkcji, a wiele małych biznesów narażonych jest na bankructwo. Jednak wraz z odcięciem ponad połowy dostaw, Rosja straciła też większość dotychczasowego wpływu na europejski rynek gazu – po prostu przestrzeń do dalszej eskalacji jest już ograniczona, tym bardziej, że Rosja nie może sobie pozwolić np. na pełne zaprzestanie eksportu – musi z czegoś finansować swoją wojnę. Wręcz przeciwnie, stara się dostarczyć jak najwięcej gazu do Chin czy Indii, nawet z upustami, co przecież ogranicza dalszy wzrost cen na światowych rynkach.

Do czego w takim razie służy cena maksymalna na gaz – rosyjski i nie tylko? Premier Morawiecki rzeczywiście wskazywał, że ma ona nas chronić przed rosyjskimi manipulacjami na rynku, ale w praktyce chodzi raczej o postawienie się wszystkim dostawcom oraz schłodzenie nastrojów na giełdach w kryzysowych momentach. Poprzez wprowadzenie limitu, Unia Europejska deklaruje, że nie będzie biernie przyglądać się, jak gaz ziemny osiąga ceny np. z sierpnia, przez kilka dni ceny przebiły barierę 300 euro za MWh (wobec 20-30 przed 2021 rokiem). Według ostatecznych ustaleń, jeżeli ceny w europejskich hubach gazowych przebiją 180 euro przez 3 dni, i będzie to 35 euro więcej niż ceny na globalnych rynkach, aktywowany zostanie limit, obejmujący kontrakty terminowe na kolejny miesiąc, kwartał czy rok. W dowolnych cenach będzie można handlować poza giełdą.

Krytycy tego rozwiązania argumentują, że jest to zbytnia ingerencja w mechanizmy rynkowe. Czy uważa Pan, że mają rację?

Przeciwko zamrożeniu cen, szczególnie na poziomie 180 euro, wysuwano dwa główne argumenty. Po pierwsze – co jeżeli ceny na globalnych rynkach faktycznie wzrosną jeszcze bardziej, np. na skutek odbicia w chińskiej gospodarce czy mroźnej zimy na półkuli północnej? Jeżeli UE narzuci limity cen, gazowce z LNG po prostu popłyną gdzie indziej. Niemcy i Holandia to zamożne kraje, w dużym stopniu uzależnione od gazu ziemnego. W tak podbramkowej sytuacji, będą wolały zapłacić nawet 200 czy 300 euro (i odpowiednio zrekompensować to części odbiorców), byleby gaz jednak przypłynął, trafił do gospodarstw domowych, ciepłowni czy fabryk.

Częściowo na te obawy odpowiada drugi warunek aktywacji limitu, którym jest wyższy poziom cen w Europie, w porównaniu do światowych rynków – jeżeli ceny w Europie osiągną 300 euro za MWh, ale będzie to odpowiadać notowaniom globalnym, limit nie będzie aktywowany, a gazowce dalej będą przypływać, przynajmniej do tych państw, które będzie jeszcze na to stać.

Drugi argument dotyczy wpływu na handel giełdowy. Limit nie będzie obowiązywał transakcji bezpośrednich. W związku z tym istnieje ryzyko, że przy wysokich cenach handel po prostu przeniesienie się poza giełdę, co negatywnie wpłynie na przejrzystość cen i płynność rynku energii.

Czy ustalony poziom 180 euro/MWh jest wystarczający, by mechanizm ten był skuteczny?

Granica 180 euro jest dużo niższa niż początkowo proponowane 270 euro – próg, który został przekroczony tylko przez kilka dni w historii europejskich rynków. To jednak wciąż bardzo dużo. Już od października ceny utrzymują się na niższym poziomie, obecnie jest to ok. 110 euro – wystarczająco dużo, by postawić naszą gospodarkę w stan ciężkiego kryzysu. A jednocześnie cena może wzrosnąć nawet o połowę, bez przekroczenia limitu 180 euro. Rosja ma więc niestety sporo przestrzeni, by podejmować dalsze próby manipulacji, o ile jest jeszcze w stanie to robić. Zabezpieczyliśmy się raczej przed rezultatami nieskrępowanej paniki na rynku, podobnej do tej z sierpnia.

Zarazem dalsze obniżenie progu wiązałoby się z ryzykiem, że gazowce z Kataru czy USA obiorą kurs na gazoporty w innych częściach świata.

Podsumowując – wprowadzone rozwiązanie nie sprawi, że ceny gazu wrócą do akceptowalnych poziomów. Federacja Rosyjska i kontrolowane przez nią spółki będą podejmowały dalsze zagrania obliczone na zwiększenie swoich przychodów oraz pogłębienie europejskiego kryzysu gospodarczego. Norwegia, USA czy Katar, tak czy inaczej zarobią na dostawach do UE rekordowe kwoty. Być może unikniemy natomiast takich gwałtownych zwyżek cen gazu na giełdach jak w lecie 2022 roku.

Jakie następne kroki powinna podjąć Unia Europejska, by uniezależnić się od dostaw z Rosji?

Polska już od dłuższego czasu przygotowywała się na dywersyfikację dostaw gazu ziemnego. Państwa UE, a szczególnie Niemcy, idą teraz podobną ścieżką, rozbudowując terminale LNG oraz zawierając nowe (długoterminowe) kontrakty. W kolejnym kroku, powinniśmy odchodzić również od importu rosyjskiej ropy.

Jednak kryzys pokazuje, że dywersyfikacja to jedynie namiastka bezpieczeństwa energetycznego. Nawet jeżeli Rosja nie może już nam bezpośrednio zakręcić kurka z gazem, jest w stanie wywołać wstrząs na światowych rynkach paliw, który przekłada się na zaporowe ceny. Oczywiście, że lepiej za gaz płacić krajom, z którymi pozostajemy w sojuszu (Norwegia, USA) lub łączą nas neutralne stosunki (Katar), ale to wciąż obciążenie w skali dziesiątek miliardów złotych dla budżetu, polskich firm i polskich rodzin. Jedynie uniezależniając się od importu paliw kopalnych poprzez inwestycje w odnawialne źródła energii, efektywność energetyczną, elektryfikację budynków i transportu, możemy rzeczywiście poprawić naszą odporność na skutki kolejnych kryzysów surowcowych i energetycznych.

Rozmawiał Michał Perzyński

Jakóbik: A światłość w ciemności świeci i ciemność jej nie ogarnęła (FELIETON)

Najnowsze artykuły