KOMENTARZ
Michał Spychalski
Członek Zarządu Instytutu Jagiellońskiego
Z kancelarii premiera dochodzą głosy o planach radykalnego obniżenia wsparcia dla energetyki wiatrowej, sektora którego dynamiczny rozwój w ostatnich latach podyktowany był najwyższą efektywnością ekonomiczną ze wszystkich technologii OZE. W sytuacji gdy premier wielokrotnie deklarował skoncentrowanie się na najtańszych metodach pozyskania energii z OZE, tak aby koszty systemu wsparcia w jak najmniejszym stopniu obciążały nasze budżety, plany te mogą budzić uzasadnione zdziwienie. Jeśli jednak zastanowić się nad prawdziwymi intencjami małego pałacu wydaje się, że sektor wiatrowy może paść ofiarą własnego sukcesu.
Kilkanaście dni temu media branżowe obiegła informacja o problemach jakie pociągnął za sobą intensywny rozwój energetyki wiatrowej i fotowoltaicznej na rynku niemieckim. Tamtejszy regulator w raporcie dot.działania systemu energetycznego ostatniej zimy zwraca między innymi uwagę na dość egzotyczne z polskiej perspektywy zjawisko jakim są ujemne ceny energii. Okazuje się bowiem, że te źródła wytwórcze, które charakteryzują się najniższymi kosztami operacyjnymi na jednostkę produkcji np. wiatraki, panele fotowoltaiczne, czy w końcu atom wypierają z rynku źródła najdroższe w eksploatacji, takie jak węgiel kamienny. Na gruncie ekonomii efekt ten opisuje teoria tzw. merit order – czym więcej w systemie mocy ze źródeł produkujących praktycznie darmową energię elektryczną, tym niższe hurtowe ceny energii, które w skrajnych wypadkach osiągnąć mogą, jak pokazuje niemiecki przykład, nawet wartości ujemne. Nie bez powodu ceny hurtowe prądu w Niemczech należą do najniższych w Europie, podobnie do zdominowanego przez energetykę atomową rynku francuskiego.
Dlaczego jednak premierowi miałoby zależeć na zatrzymaniu spadku cen energii? Sprawa staje się jasna w kontekście powodów, dla których koncerny energetyczne masowo wycofują się z planów inwestycyjnych w nowe moce ze źródeł konwencjonalnych. Nowe bloki w Opolu już przy obecnych cenach hurtowych energii elektrycznej po prostu nie znajdują ekonomicznego uzasadnienia. Ten sam problem dotyczy projektu atomowego – już dzisiaj wiadomo, że bez sowitego wsparcia ze strony państwa wizje elektrowni zasilanych reaktorami włożyć należy do kategorii bajek o żelaznym wilku. Nagle okazało się, że ani węgiel, ani atom nie są wcale takie tanie, a i wsparcie dla OZE wbrew pozorom wcale nie pociąga za sobą wzrostu cen. Rzeczywistość pokazuje coś dokładnie odwrotnego.
Trudno zakładać, że otoczenie pana premiera nie jest powyższego świadome. Wręcz przeciwnie – biorąc pod uwagę ostatnie deklaracje Donalda Tuska złożone podczas wizyty na Śląsku, wygląda na to, że rząd gotowy jest bronić „polskiego węgla” bez względu na koszty. Na razie, w jego imieniu, rusza do walki z wiatrakami.