Ekspert i członek zarządu Instytutu Jagiellońskiego Michał Spychalski odniósł się do tekstu Marka Siudaja w Dzienniku Gazecie Prawnej, w którym dziennikarz krytykuje polski system wsparcia rozwoju sektora energetyki odnawialnej.
Polski system, wsparcia OZE nie jest oparty na dotacjach, czy też subwencjach budżetowych – koszt jego wsparcia ponoszony jest przez zakłady energetyczne, które rzecz jasna próbują wykorzystać ten fakt, jako pretekst do podnoszenia cen energii dla odbiorców indywidualnych, ale po to taryfy są regulowane przez URE aby takie praktyki uniemożliwiać – twierdzi Spychalski.
– Polski system wsparcia oparty o zielone certyfikaty jest systemem rynkowym i samoregulującym się. Nadpodaż certyfikatów na rynku doprowadziła do spadku ich cen na przestrzeni ostatnich 9 miesięcy o 50% (z 280PLN do 140PLN). O tyle zatem zmniejszył się koszt systemu wsparcia – wylicza ekspert. – Obecna cena zielonych certyfikatów (ok. 140PLN/MW) oznacza, że koszt ten jest trzykrotnie niższy niż w krajach stosujących tzw. feed-in-tariff (np. Niemcy i Hiszpania), gdzie wsparcie oscyluje na poziomie 100EUR/MW i wyżej, zależnie od technologii, jest stałe (system feed-in nie jest systemem rynkowym), a jego koszt bezpośrednio wliczany do rachunków za energię elektryczną. Kraje te słusznie dążą do redukcji zbyt wysokiego i kosztownego dla odbiorców indywidualnych wsparcia – tłumaczy przedstawiciel Instytutu Jagiellońskiego.
– Bez systemu wsparcia nie da się niestety osiągnąć celu 15 procent udziału OZE w globalnym zużyciu energii do 2020 roku. Granica opłacalności dla technologii najtańszej w krótkim okresie (współspalania) wynosi ok. 140PLN za zielony certyfikat (i na takim też poziomie utrzymuje się rynkowa cena zielonych certyfikatów), dla technologii najtańszej w długim okresie (lądowa energetyka wiatrowa) ok. 190PLN za zielony certyfikat –kontynuuje ekspert – Cały system wsparcia OZE wynika z dyrektyw unijnych (z 2004 i z niewdrożonej z 2009 roku), które obligują Polskę do osiągnięcia celu 15% OZE. Oznacza to, że w 2020 będziemy musieli produkować ok. 32TWh energii elektrycznej z OZE – teraz produkujemy 16TWh (w tym 6TWh ze współspalania w kotłach które wkrótce trzeba będzie zamknąć). Jeśli nie osiągniemy tych 32TWh KE nałoży na Polskę milliardowe kary. Żeby ich nie płacić Polska będzie musiała „kupić OZE” np. z Niemiec – przekonuje Spychalski.
– Postulowane dalsze ograniczanie systemu doprowadzi do konieczności kupowania przez Polskę po 2020 roku energii z OZE drogą tzw. „transferów statystycznych” od państw dysponujących nadwyżką, co będzie kosztowało polskich podatników miliardy złotych. Koszt ten będzie w przeliczeniu na MW odpowiadał kosztowi najdroższych technologii i będzie wielokrotnie wyższy od obecnych kosztów wsparcia w ramach systemu polskiego – twierdzi Spychalski. – Postulowane przez premiera Bieleckiego „ograniczenie” systemu wsparcia dla technologii OZE (poza współspalaniem) poprzez ustalenie niskich tzw. współczynników dla zielonych certyfikatów dla np. lądowych farm wiatrowych doprowadzi w istocie do zwiększenia kosztów systemu wsparcia według prostej zależności: mniej certyfikatów na rynku będzie się równało wyższej cenie – ocenia – Niestabilny system wsparcia z energii elektrycznej z OZE nie pozwolił niestety (jak w przypadku kolektorów słonecznych) na rozwinięcie polskiej produkcji komponentów (np. turbin wiatrowych.) Niemniej jednak część z nich jest wytwarzana w Polsce (np. wieże siłowni wiatrowych, okablowanie), co powoduje, że po dodaniu kosztów usług oraz infrastruktury towarzyszącej ok. 40% ponoszonych przez prywatnych inwestorów kosztów pozostaje w Polsce – twierdzi ekspert.
– Teza o tym jakoby rozwój OZE jest finansowany bezpośrednio przez odbiorców indywidualnych w rachunkach za energię lub też przez budżet państwa drogą dotacji lub subwencji jest kłamliwa. Lansowana jest ona przez lobby dużej energetyki zawodowej i w konsekwencji przez rząd w celu usprawiedliwienia redukcji i tak już minimalnego i jednego z najniższych w całej Europie wsparcia dla OZE, którego koszty ponoszone są przez koncerny energetyczne. Końcowym celem jest przerzucenie tych kosztów na budżet państwa po 2020 roku. Wtedy, niestety, koszty te będą wielokrotnie wyższe (koszt najdroższej technologii) – konkluduje Michał Spychalski – To, że cała polityka klimatyczna Unii Europejskiej jest narzędziem przeniesienia pieniędzy z funduszy strukturalnych z powrotem do starych państw członkowskich to oczywista oczywistość. Nie zmienia to faktu, że Polska wstępując do UE zaciągnęła pewne zobowiązania. Jeśli rząd nie zadba o to, aby z tych zobowiązań wywiązać się w sposób najtańszy, to w przyszłości wszyscy za to zapłacimy. Ale trudno oczekiwać od polityków żeby myśleli w perspektywie dłuższej niż najbliższych wyborów – sumuje nasz rozmówca.