W rządzie ścierają się dwie koncepcje dotyczące naszej energetyki. Jedna to bardziej czarne podejście ministra energii Krzysztofa Tchórzewskiego, druga to bardziej zielone podejście minister przedsiębiorczości i technologii Jadwigi Emilewicz – pisze Karolina Baca-Pogorzelska, dziennikarka Dziennika Gazety Prawnej.
Gdyby ktoś z boku obserwował nasz rząd, to mógłby pomyśleć, że mamy dwóch ministrów od energii. Z jednej strony jest minister Tchórzewski stojący murem za energetyką węglową i forsujący mimo wszelkich przeciwności losu (w tym nadal braku poskładanego finansowania) blok 1000 MW na węgiel w Ostrołęce, do którego paliwo ma jeździć z najbardziej oddalonych od niego kopalń, czyli ze Śląska. Z drugiej strony jest minister Emilewicz, która w minioną niedzielę na konwencji partii Porozumienie Jarosława Gowina prezentowała program „Energia+”, który kładzie nacisk na rozwój energetyki rozproszonej, głównie prosumenckiej – w tym roku ma powstać 200 MW takich mocy. Kroś zaraz powie, że wszystko się da pogodzić, bo przecież prosumentami nie zapełnimy Krajowego Systemu Elektroenergetycznego (KSE). Inny zaś powie, że węglem też nie, skoro dziś produkujemy z niego 80 proc. energii, a Komisja Europejska wzywa wszystkie kraje Wspólnoty do pełnej dekarbonizacji w perspektywie 2050 r. Czy da się więc pogodzić wodę i ogień? To zależy. Przede wszystkim oczywiście od woli politycznej.
W środę na wnp.pl pojawił się wywiad z szefem Sierpnia’80 Bogusławem Ziętkiem, który stanął w obronie ministra Tchórzewskiego mówiąc, że gdyby nadzór nad górnictwem objęła Emilewicz „byłby płacz i zgrzytanie zębów”. No w górnictwie rzeczywiście mogłoby tak być, bo nie jest tajemnicą, że Emilewicz – delikatnie mówiąc – wielką fanką węgla nie jest. To przecież ona namawiała rząd na działania antysmogowe i walczyła z resortem energii w sprawie rozporządzenia do ustawy o jakości paliw, które jednak nie do końca wycofało z obrotu węgle najgorszej jakości, czyli muły i flotokoncentraty. Pewnie to dlatego związkowcy z Jastrzębskiej Spółki Węglowej pisząc do premiera, że stracili zaufanie do ministra Tchórzewskiego, który od września trzy razy próbował odwołać prezesa JSW Daniela Ozona nie domagają się wcale nadzoru Emilewicz, a osobistego nadzoru Mateusza Morawieckiego nad tą spółką.
Ale nasza energetyka ma w ogóle dwie twarze. Mam nieodparte wrażenie, że co innego rządzący opowiadają nam tu w kraju, choćby dlatego, by zbytnio nie denerwować górników, a co innego mówią na arenie międzynarodowej, w tym oczywiście w Brukseli. Może to tylko moja obserwacja, ale wiem, że minister Tchórzewski zapewniał UE, że Ostrołęka C ma być ostatnim blokiem węglowym w Polsce. Potem okazało się, że „prawdopodobnie ostatnim”, a potem, że „Polska potrzebuje jeszcze 7-8 takich bloków” (resort wyjaśnia jednak, że chodzi o porównywalne moce biorąc pod uwagę planowe wyłączenia w najbliższych latach najstarszych bloków węglowych). Patrząc jednak na to, kto jest bliższy sercu prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego, to mimo wszystko na dziś będzie to węglowy Tchórzewski, a nie odnawialna Emilewicz. W roku wyborczym (i to podwójnie) nikt nowego frontu – nomen omen – z górnikami otwierać nie będzie.