Świrski: Ceny węgla spadają. Najgorsze za nami. A może właśnie przed nami? 

1 marca 2023, 07:35 Atom

Zima się kończy, pojawiają się coraz cieplejsze dni, a na rynkach – postępujące spadki cen paliw. Katastroficzne prognozy nie sprawdziły się i połączenie cieplejszej pogody z osłabieniem koniunktury gospodarczej, a także dywersyfikacja importy zasobów z rożnych krajów świata – daje Europie stabilizację energetyczną. Gazety pełne są nagłówków, że „najgorsze już za nami” i ceny (węgla) będą niskie, tylko czy to przypadkiem nie zwiastuje katastrofy? – zastanawia się prof. Konrad Świrski z Politechniki Warszawskiej.

Węgiel. Fot. Węglokoks
Węgiel. Fot. Węglokoks

Quasi optymistyczny scenariusz najbliższych wydarzeń politycznych, który zakłada przynajmniej niepogorszenie sytuacji wojennej w Ukrainie i dalsze uspokojenie sytuacji związanej z zastępowaniem rosyjskich surowców na europejskich rynkach, zakłada dalsze spadki indeksów cenowych. 25 lutego 2023 roku indeks ARA to 150 $/ tonę – odpowiadając mniej więcej poziomom z lipca lub listopada 2021 roku – dalej wciąż znacznie wyżej od minimów cenowych (nawet poniżej 50 $/tonę), ale jednocześnie już daleko od rekordowych 460 $/tonę (zaraz po wybuchu wojny). Trend średniookresowy jest malejący i jeśli nie nastąpi dalsza eskalacja konfliktu, wydaje się, że cena węgla będzie spadać dalej. Problemem dla Polski jak i polskiej energetyki jest, że ten quasi-optymistyczny scenariusz światowy wcale nie musi być taki sam dla polskiej energetyki i górnictwa i w 2023 roku wyborczym – może przybrać nader pesymistyczny obraz.

Energetyka polska oparta wciąż na węglu (75 procent wciąż w statystykach wytwarzania), przy ponad 50-procentowym udziale wytwarzania z węgla kamiennego jest w pewnym sensie zakładnikiem lobby węglowego, umiejętnie zwalniającego lub całkowicie zatrzymującego transformację energetyczną. Jeśli nasza energia w gniazdku zależy od węgla to  najlepszym sposobem dla zabezpieczenia spokojnej przyszłości sektora to bynajmniej nie optymalizacja kosztów, ale eliminacją konkurencji – widzimy więc praktycznie brak zmian na rynku OZE (pozorowane zmiany ustawy 10h), silne argumenty lobbystyczne, że system energetyczny nie pozwala na dołączanie nowych odnawialnych elektrowni (i liczba odmów przyłączeniowych), ciągłą narrację o niestabilnym OZE i astronomicznych cenach gazu (które rzeczywiście podskoczyły nawet więcej niż węgiel, bo kilkanaście razy – rekordowe 350 euro/MWh – ale teraz znajdują się w analogicznym trendzie spadkowym – już 50 euro/MWh). W wielu analizach i przygotowanych (właśnie na rok wyborczy) modyfikacjach strategii energetycznej zaczyna przemykać się koncepcja, że właściwie nie ma co zmieniać węgla na gaz (jako paliwo przejściowe), ale tak naprawdę nic nie zmieniać i zostawić węgiel – aby następnie konwertować go na wielkie bloki jądrowe nowych elektrowni Gen III+ oraz astronomiczną (patrząc na obecny stan komercjalizacji) liczbę mniejszych bloków SMR. Nie ma co ukrywać ze obecnym pomysłem dużej części „konserwatywnej” energetyki jest właściwe zaprzestanie transformacji i pomysł zastąpienia węgla – atomem (w końcu każdy wie, że do wybudowania atomu zawsze potrzeba co najmniej 10 lat a i tak nigdy jeszcze nic nie wybudowaliśmy).

Niestety wraz ze spadkiem cen surowców (i o ile nie pojawią się nowe wielkie perturbacje światowe) wydaje się kursem na zderzenie ze ścianą. Wyniki górnictwa w 2023 pokazują systemową niezdolność do transformacji i osiągnięcia konkurencyjności (pomimo rekordowych cen węgla – górnictwo zanotowało spadek wydobycia! Oczywiście można mówić, że trzeba inwestycji i czasu, ale nie sądzę, że tu jakikolwiek wzrost jest możliwy). Przy rekordowych cenach oczywiście wskaźniki rentowności osiągnęły dodatnie wartości, ale przy jeszcze jednym efekcie ubocznym – wysokim wzroście cen i ogólnych kosztów i braku jakichkolwiek oszczędności. Dzisiejsze koszty wydobycia węgla to dziś realnie ponad 450 zł/tonę (warto poczekać na pełne statystyki roku – nie sądzę, aby było to mniej). Górnictwo jest rentowne – tylko dzięki ekstremalnej sytuacji rynkowej – patrząc na prawdziwą konkurencje na rynkach światowych (USA, Kolumbia, Indonezja, Australia) widzimy kopalnie o zupełnie innych parametrach (nikt na świecie nie będzie wydobywał węgla z tak głębokich pokładów jak my) i w niektórych przypadkach prawie 10 większą efektywność wydobycia na zatrudnionego pracownika (nikt też już nawet nie śmie proponować kopalniom i górnikom 7 dniowego ciągłego tygodnia pracy). Na dodatek – nad głową polskich kopalni wisi „miecz Damoklesa” w postaci propozycji europejskich dyrektyw metanowych (zaprzestanie wydobycia lub obciążenie kosztami emisji metanu – praktycznie wszystkie kopalnie w Polsce). W żadnej sensownej analizie górnictwo energetycznego węgla kamiennego w Polsce nie ma ekonomicznej przyszłości (a mamy próbę odwrócenia tego twierdzenia i programu zamykania kopalń – przedwyborczą narracją o strategicznym bezpieczeństwie i taniej energii – coś co nie jest prawdą.

Można kreślić dość prawdopodobny scenariusz – już nie optymistyczny. Ceny węgla na rynkach światowych spadają poniżej 100 $/tonę, konkurencja rośnie, górnictwo protestuje przeciwko wzrastającemu importowi (co jest oczywiste), elektrownie protestują przeciwko utrzymywaniu wysokich cen na rynku polskim i blokowaniu konkurencji (co jest oczywiste), cena hurtowa energii na polskim rynku jest na najwyższym europejskim poziomie (bo EUA certyfikatów CO2 już dziś 100 euro/tonę). Emisyjność polskiej energetyki bije rekordy UE (dalej 730 g CO2/kWh) na co desperacko zwracają uwagę zagraniczne koncerny, bo w ich raportach ESG, emisja z polskich fabryk kłuje w oczy na czerwono, a zielonej energii na rynku kupić się nie da – a górnictwo – rozpoczyna akcję protestacyjną w obronie miejsc pracy, bo nagle okazuje się, że rentowność stała się negatywna, pojawiają się nagle kolejne kilka miliardów strat i problemy z płynnością finansową wraz z zagrożeniem kolejnych wypłat dodatków. Cena energii dla osób indywidualnych, ale i dla chronionego ustawami „zamrażającymi” trzyma się wysoko więc są potrzebne wielkie dopłaty (do zamrożonych cen), ale tu skieruje się środki ze sprzedaży certyfikatów emisyjnych (a przy okazji będzie wytłumaczenie, że energia jest droga, bo regulacje UE, ale robi się ją tańszą – oczywiście z tych samych środków UE). W roku wyborczym narracja polityczna na pewno się zaostrzy i twierdzenia o dobrach narodowych i konieczności spalania polskiego węgla (droższego) dla ochrony polskich miejsc pracy. Niestety wydaje się, że nie ma co liczyć na jakiekolwiek szybkie ruchy w transformacji energetycznej, fasadowe pudrowanie ustawy 10h będzie obwieszczone „nowym otwarciem”, a problemy zostaną zepchnięte jako „biurokratyczne decyzje zliberalizowanej części unii”, a w niezbędnych zmianach – widać nawet już teraz opóźnienia w finalizacji NABE. Cały przekaz nowej koncepcji transformacji to wzmiankowane uruchomienie i przyśpieszenie programu energetyki jądrowej i już… w roku 2035 będziemy widzieć ewentualne pierwsze rezultaty (a po drodze na pewno będą kolejne wybory). Praktyczny brak środków Krajowego Planu Odbudowy powoduje duży problem z ambitniejszym projektem zmian sieci – więc dalej będziemy mieli wielkie problemy przyłączeniowe OZE a program morskich farm wiatrowych nabierze już coraz bardziej widocznego opóźnienia (aczkolwiek to pomoże oczywiście znowu w utrzymaniu dominującej pozycji sektora węglowego). Właściwie „nihil novi”. Przerabialiśmy już to wielokrotnie a wytłumaczeniem będzie, że „przed wyborami nie można podejmować kontrowersyjnych decyzji”.

Pozostanie jedynie kontrowersyjna i agresywna w formie dyskusja na TikToku i Twitterze w formie kolorowych obrazków z tekstem (pozbawionych merytorycznej treści) i walka o procenty głosów przy coraz bardziej ekstremalnie formułowanych stanowiskach. Czy najgorsze może jednak jeszcze przed nami?

Mielczarski: Nie ma potrzeby liberalizacji ustawy odległościowej, bo jest repowering (ANALIZA)