W historii zawsze można znaleźć odpowiednie analogie. Od początku kiedy ludzie wynaleźli samoloty, od razu interesował ich problem w jaki sposób trafić z góry w wybrany cel (przeważnie bombą). Od początku też zarysowały się dwie przeciwstawne strategie – zrzucać dużo i na wszystko jak leci (licząc że w końcu w coś się trafi), albo próbować selektywnie naprowadzić na cel i trafić dokładnie w punkt. Przez wiele lat obie te strategie spierały się równolegle i raz wygrywała jedna a raz druga – pisze Konrad Świrski na swoim blogu.
W czasie II wojny światowej w momencie uzyskania przez aliantów przewagi w powietrzu, za strategię ataku odpowiedzialny był Arthur Harris – angielski generał lotnictwa i zwolennik rozwiązania tzw. „dywanowego” bombardowania. W takim rozwiązaniu mniej liczyła się jakość, a bardziej ilość. Pomysł „carpet bombing” polegał na zrzucaniu olbrzymiej ilości ładunków na ogromne połacie miast i założenie, że jak zniesie się z powierzchni ziemi całą dzielnicę to i przy okazji wybraną fabrykę lub elektrownię. Działało to z różnym skutkiem, mniej trafiano selektywnie (według niektórych ocen z punktu widzenia zatrzymania produkcji przemysłowej ta strategia nie zakończyła się sukcesem), ale z powodzeniem zburzono wielkie połacie miast. Po drugiej stronie stanęły niemieckie próby pierwszych bomb kierowanych i coś co nazwano Fritz X – pierwsza naprowadzana precyzyjnie na cel bomba. Po zrzuceniu z samolotu, kierowano ją radiowo – bomba miała zwykle mocne źródło światła w tylnej części co pozwalało śledzić ją obsłudze, a następnie za pomocą radiowych sygnałów i czegoś co było prekursorem dzisiejszego joysticka, zmieniać kurs i trafiać cel. Fritz X głównie trafiał w statki (Niemcy zniszczyli tak m.in. włoską flotę, która chciała się w 1943 poddać aliantom), bo właśnie jedynie na morzu interesujące było trafianie selektywne i tu dywanowe zrzucanie bomb zdawało się na nic.
W odpowiedzi na niemieckie próby (zresztą za chwilę umiejętnie zagłuszane alianckimi systemami obrony przeciwradiowej) intrygujące były amerykańskie próby czegoś w rodzaju biologiczno-zwierzęcych systemów naprowadzania bomb. Oczywistym problemem w czasie wojny był brak efektywnego systemu odnajdywania celu, koncepcje wkładania człowieka do samej bomby realizowali na koniec Japończycy, ale przecież można wykorzystać zwierzęta (też horror). Jeden z innowacyjnych wynalazców zaproponował powołanie do lotnictwa morskiego … wiejskich kur. Kury uczono dziobania w odpowiedni ekranik, jeśli pojawiał się w środku obraz statku,a następnie stymulowano podaniem karmy w nagrodę. Idea, nawet zrealizowanej prototypowej konstrukcji,to odpowiednio nauczona kura, która w przedniej części zrzuconej bomby dziobie w obrazek celu – statku na ekraniku i zmieniając położenie głowy naprowadzając statek na środek ekranika, za pomocą skomplikowanego sytemu pasków od głowy , i tak miało odbywać się kierowanie torem loty bomby do celu. Dla osób którym wydaje się to nieprawdopodobne – polecam intrygujący film na Discovery Historia z autentycznymi zdjęciami bohaterskich kur poddawanych morderczym eksperymentom. Pomimo pewnych ewidentnych sukcesów (kury podobno uczyły się łatwo dziobać w odpowiednie miejsce) program zatrzymano (i kury zwolniono do kurnika), tak jak i zarzucono inny pomysł aby razem z bombą zrzucać koty (według koncepcji kot spadając miał wybrać stały ląd – bardziej statek, niż wodę). Wiele bohaterskich kotów oddało życie udowadniając, że jednak nie potrafią z takiej wysokości odróżnić wody od pokładu wrogiego niszczyciela.
Późniejsze badania i wprowadzenie pierwszych układów elektronicznych i laserów w latach 60-tych ubiegłego wieku, finalnie pokazały zwycięstwo innych systemów naprowadzania. Spektakularny „sukces” to zniszczenie Thanh Hoa Bridge w czasie wojny wietnamskiej w 1972 przez amerykańskie bomby Paveway. To wielki most, który robił wręcz religijne wrażenie na Wietnamczykach z uwagi na swój ogrom. Nazywali go „Dragon’s Jaw” (Ham Rong), niekiedy naiwnie wierzono, że spina on ze sobą dwa kontynenty i w momencie gdy zostanie przerwany nastąpi światowy kataklizm. Ów most, położony około 100 km od Hanoi był koszmarem wszystkich amerykańskich strategów, bo przechodziła przez niego główna droga zaopatrzenia wojsk wietnamskich, najpierw partyzanckiego Vietcongu, potem regularnych sił północnowietnamskich walczących na Południu. Przez cała wojnę już od połowy lat 60-tych, Amerykanie z zapałem bombardowali most (wykonali ponad 870 nalotów prowadzonych każdorazowo przez setki samolotów), ale bez większego sukcesu, za to za cenę olbrzymich strat (Wietnamczycy efektywnie używali radzieckie systemy przeciwlotnicze rakiet). To czego nie zrobiły B52 i inne wielkie maszyny, dokończyło 14 samolotów w samotnym rajdzie z inteligentnie naprowadzonymi bombami. Most został zniszczony, co nie powstrzymało Wietnamczyków i na szczęście nie spowodowało rozpadu kontynentów, ale ukierunkowało rozwój systemów celowania i trafiania już tylko w jednĄ stronę. Dziś mówimy już nie tylko o kierowanych bombach, ale i o kierowanej amunicji (nowe pociski karabinowe mogą być kierowane zdalnie albo kierują się same za pomocą sztucznej inteligencji), bo metoda selektywnego trafiania w cel jest obowiązująca.
Patrząc na historyczne analogie, zawsze można wrócić do naszej krajowej energetyki. Pytanie jaką strategie zastosować: rozwiązanie huraganowe i dywanowe ( czyli iść „po całości”) czy też selektywne wybieranie celów do realizacji. Wydaje się, że doświadczenia pokazują tylko jedną drogę. Walka na wszystkich frontach, realizacja wszystkich celów , spełnienie wszystkich ograniczeń jest dla polskiej energetyki przyszłością niemożliwą do spełnienia. Nie mamy pieniędzy ani innych zasobów aby pokryć wszystkie wymagania, aby jeszcze na dodatek stać się światowym liderem jednocześnie w węglu, gazie, atomie, OZE, innowacjach i elektromobilności. Przeciwnie w odróżnieniu od naszych sąsiadów, zasobów wszystkiego mamy mało, a możliwości znacznie ograniczone, warto więc precyzyjnie trafić w cel. Poniżej kilka kluczowych, selektywnych targetów, które koniecznie muszą być zrealizowane, a przy których warto zastosować nowe metody naprowadzania i trafiania.
Gaz
Ewidentnie priorytetem numer jeden jest zbudowanie połączenia Baltic Pipe i dywersyfikacja dostaw. W świetle coraz trudniejszej walki o blokowanie Nordstream II (duże prawdopodobieństwo porażki, bo przeciwnicy są silni i zdeterminowani) jak i nieuchronnego, naturalnego wprowadzania większej ilości gazu do energetyki, to połączenie musi być zrealizowane. Gazowe gry pokazują, że ceny zakupów i dostaw nie zależą od samych kosztów (wręcz te są drugorzędne), ale skomplikowanych układów połączeń rurociągowych i samej możliwości transportu i zakupu paliwa od odpowiedniego dostawcy. Tylko dywersyfikacja pozwala obniżać ceny (w jedną i druga stronę), więc możliwość podłączenia się do innej „rury” jest dla Polski krytyczna. Równolegle warto intensyfikować wykorzystanie LNG i rozważać rozbudowę Świnoujścia, a może i hipotetycznie przygotowywać się do budowy terminalu nr 2. Amerykanie intensywnie przebudowują swoje instalacje dla większych możliwości eksportowych i większość tych inwestycji ukończą w okolicach 2019 roku. Sama energetyka dostosuje się do wymagań automatycznie (w dużej mierze staje się jedynym wyjściem wobec BAT i konieczności modernizacji), nie ma problemów technologicznych, a wyłącznie problem zabezpieczenia dostaw paliwa.
Atom
O tym mówi się tak wiele, że trudno dodać cokolwiek więcej. Selektywnie warto zrobić na pewno jedno (to pomysł, który podpatrzyłem od Pawła Skowrońskiego, którego przewidywania zawsze cenię) – zrobić – dokończyć wreszcie badania środowiskowe. Bez tego dywagacje, uruchamianie nowych planów a nawet gromadzenie środków hipotetycznych czy tez rzeczywistych może okazać bezcelowe. Ponieważ i tak nie skończymy pełnych badań i nie będziemy gotowi przez najbliższe dwa lata każda dzisiejsza decyzja i tak nie wejdzie w życie. Przyszłe życie atomu w Europie zdeterminują wyniki działania pierwszych uruchomionych EPR jak i ścieżki zmniejszania kosztów OZE i wprowadzania magazynów energii (tu pierwsze optymistyczne znaki), a także jak widać sprzed kilku dni, być może legislacyjne regulacje europejskie, które niekoniecznie atomowi mogą sprzyjać. W całym jądrowym obszarze raczej nie jesteśmy już w stanie trafić w cel.
OZE
Przysłowie indiańskie mówi „jeśli nie możesz ich pokonać , przyłącz się do nich”, ale jak widać Indianie nie posłuchali się własnych mądrości ludowych. Warto popatrzeć więc na te indiańskie rezultaty życia w rezerwatach i krok po kroku przyzwyczaić się do myśli, że energetyka odnawialna będzie powoli wkraczać w polski mix i eliminować inne źródła. Ścieżka 27 % minimum do 2030 roku powinna być naturalna i obowiązująca, co prowadzi do coraz śmielej występujących w strategii polskich koncernów, morskich wiatraków. Może trzeba selektywnie wykorzystać tą szansę i w tą stronę kierować inwestorów korzystających z polskich fabryk. Warto także doprowadzić do „zawieszenia broni” w walce pomiędzy energetyką konwencjonalną a energetyką odnawialną w polskim energy mix i przy racjonalnym udziale OZE pilnować tylko sprawiedliwych warunków dla obu stron. Trzeba się przyjrzeć zrozumiałym obawom stron wiatrakowych o wpływie obecnej ustawy odległościowej na inwestycje odtworzeniowe w kolejnej dekadzie, jak i też faktowi, że energetyka musi przejść przez perturbacje związane z rozwiązanymi kontraktami na długoterminowe zakupy świadectw – w dużej mierze zawartych nierealistycznie i spekulacyjnie.
Węgiel
Węgiel ma zawsze najtrudniej, bo tu nikt nie ma prostego rozwiązania. Niestety zrzucanie dywanowe środków finansowych w nowych technologiach węglowych i innych koncepcjach rozwoju „czystego węgla” nie mają szans w starciu z dzisiejszym europejskim lobbingiem. Niezależnie co zrobimy i ile pieniędzy poświęcimy na próbę budowy nowych technologii – i tak podpada to pod ścieżkę dekarbonizacji , limitu 550 gCO2/kWh czy innych pomysłów, które na pewno pojawią się w nowej dekadzie. Patrząc na inne europejskie kraje, wydobycie węgla przechodzi nieuchronnie etap wygaszania (w wieloletniej perspektywie) i jak na dziś możliwy jest wariant niemiecki (długoterminowa umowa społeczna i długoterminowy plan) albo angielski (społeczna konfrontacja), jednakże wynik w obu przypadkach jest analogiczny. Wydobycie węgla kamiennego będzie spadać i na światowym rynku utrzymają się tylko najlepsze kopalnie, a przyzwyczajanie się do powolnie rosnącego importu z najtańszych kierunków też jest nieuchronne, aczkolwiek pewnie bardzo bolesne. Trafienie w optymalną strategię (co zostawiamy, co odstawiamy i jak optymalizujemy koszty paliwa dla sektora) będzie szalenie trudne, ale szczególnie tu uratowanie wszystkiego i jeszcze zapewnienie podwyżek i rynkowej „szczęśliwości” jest niemożliwe, niezależnie ile jeszcze środków pomocowych chciałoby się dopompować.
Innowacje w energetyce
Są szczególnie popularne, bo celów dużo i to rozłożonych szeroko. Możemy zarówno zbudować pierwszy światowy komercyjny HTGR jak i stać się wiodącym graczem na rynku produkcji elektrycznych samochodów, nie zapominając o innowacyjnych metodach eliminacji CO2 jak i produkcji najczystszej energii z niezbyt czystego węgla. Pokusa postawienia na wszystko jak i znalezienie świętego Graala współczesnej energetyki zawsze będzie prowadzić do tego, że będziemy przeznaczać środki na wszystko i na każdy z celów będzie ich mało, aby wyjść z poziomu teoretycznych badań i pilotowych wdrożeń na pełny komercyjny rynek światowy. Dziś aby wygenerować coś na światowe sieci sprzedaży w energetyce jak i w elektromobilności potrzebne są miliardy (warto popatrzeć na wyniki Tesli) i to kierowane konsekwentnie na wybrany cel. Do tego jeszcze najlepiej posiadać własny duży rynek zbytu i firmy mogące sprzedawać produkt globalnie. Każdy z tych punktów to też „soft spot” dla energetyki polskiej i jeśli już coś z innowacji można wybrać to tylko jedno. Może elektromobilność w postaci polskich lub produkowanych choćby w Polsce autobusów i systemów ich elektrycznego zasilania i ładowania?
Energetyka polska będzie się zmieniać i za kilkanaście lat będzie zupełnie inna – tempo wymaganych zmian będzie chyba szybsze niż czas do dziś od początku wieku. Od nas samych będzie zależało czy trafimy optymalnie w punkty zmian czy też będziemy rozpraszać wysiłki po całym naszym energetycznym dywanie.
Źródło: Konrad Świrski Blog