icon to english version of biznesalert
EN
Najważniejsze informacje dla biznesu
icon to english version of biznesalert
EN

Świrski: Energetyka z perspektywy amerykańskich wyborów

KOMENTARZ

Prof. Konrad Świrski

Politechnika Warszawska

Transition Technologies

Czasami wybory pomiędzy tylko dwiema opcjami są naprawdę trudne. W polskim języku mówi się o wyborze „mniejszego zła”, w angielskim jest większe spektrum możliwości np. jako „choice between devil and deep-blue see”. Niestety w tym kierunku idą aktualne wybory prezydenckie w USA, w których wybór jest pomiędzy kandydatami, którzy nie tylko nie należą do najmłodszych, Hillary Clinton 69 lat(choć kobietom nie powinno się wypominać,) a Donald Trump 70 lat, ale również nie cieszących się specjalnie wysokim zaufaniem społecznym.

Dynamiczna kompania wyborcza raczej nie pomaga.

Dawno temu Mark Twain napisał satyryczne opowiadania „Jak kandydowałem na gubernatora”, w których kryształowo czysty obywatel zniesmaczony niską oceną potencjalnych kandydatów na urząd, decyduje się sam stanąć w szranki wyborcze, po czym w ciągu kilku dni dowiaduje się z prasy, że jest wyjątkowym oszustem z dużą dozą dewiacji. Ta ówczesna satyra jest dzisiejszą prozą życia. Ci, którzy są zniesmaczeni poziomem obrzucania się błotem i gównem w polskie polityce, niech nie myślą, że gdzie indziej jest lepiej. Polskie zwyczaje przy dzisiejszej polityczno- marketingowej Ameryce to szczyt savoir-vivre`u i wysmakowanej elegancji. Każda z amerykańskich reklamówek wyborczych oraz praktycznie każda z wypowiedzi to wyłącznie negatywna kampania i wyciąganie jak największej ilości brudów. Z pierwszej linii zeszły już skandale seksualne (które, na marginesie, są bardzo w USA lubiane) i pewnie dlatego, że nie bardzo dawało się dokopać do brudów bezpośrednio u kandydatów przez pewien czas głównie słyszeliśmy o problemach małżeńskich i seks skandalach wśród głównych kampanijnych doradców (obu stron). Teraz, poza standardowym obwinianiem Hillary o kłamstwa, korupcję, sprzedawanie tajemnic państwowych lub choćby nieprzestrzeganie procedur bezpieczeństwa (prywatna skrzynka mailowa), głównym elementem na tapecie jest stan zdrowia. Po prawie zasłabnięciu kandydatki na uroczystościach z okazji rocznicy ataków na WTC z 11 września, przez media przelatuje debata czy oficjalne informacje lekarza, że to zapalenie płuc i przegrzanie to prawda, bo w końcu ciężko przeziębić się i przegrzać jak temperatura wynosi ok. 25 C. Przypomina się wcześniejsze wydarzenia i podejrzenia, że to był udar i przeprowadza wiwisekcje raportów medycznych. Trump dzisiaj pewnie jest zadowolony z obrotu spraw, choć jeszcze kilka dni temu on był pod obstrzałem i reporterzy polowali na jego osobistego lekarza. Patrząc na nieco „podeszły” wiek obu kandydatów, można pisać różne scenariusze, łącznie z takim, że któryś z nich nie dożyje wyborów albo zaprzysiężenia, ale Amerykanie mają procedurę na wszystko, nawet na takie zdarzenia.

W potoku brudów, pomyj i wzajemnego flekowania, trudno zobaczyć jasne stanowisko kandydatów w sprawie energetyki, poza tym, że mówią o tym już niewiele, jednak zawsze ich zdania się zupełnie różnią.

Hillary Clinton to kontynuacja „balansowania” prezydentury Obamy. Z jednej strony interesy energetyki odnawialnej i „nowej fali” innowacyjnych firm, które przynajmniej marketingowo stawiają na OZE, korzystne zmiany dla zaawansowanych technologicznych stanów i jednocześnie dalsze budowanie niezależności energetycznej, z drugiej strony – rewolucja łupkowa i własne zasoby energetyczne. Clinton popiera i zapowiada kontynuację działań Obamy z większą uwagą na ochronę klimatu (Obama podpisał porozumienie paryskie i wiele się mówi zarówno o ograniczeniu CO2 jak i inwestycjach w wiatraki i słońce). Mamy balans pomiędzy spadkiem cen, wykorzystywanej w przemyśle i powiększającej PKB, ropy naftowej, a problemem nowego sektora łupkowego, który w ciągu ostatnich 3 lat skurczył się o co najmniej 10 % i przede wszystkim zahamował dynamikę rozwoju oraz coraz gorsze prognozy dla węgla (niskie ceny i bankructwo koncernów wydobywczych ,ale i nacisk na elektrownie węglowe wypierane przez tani gaz i będące pod presją zmniejszania emisji CO2 i decyzje koncernów o braku inwestycji a nawet coraz częstszym zamykaniu starych elektrowni węglowych). Obama łatwo mówi o ograniczaniu emisji CO2 przez USA (bo dzieje się to automatycznie przez wypieranie węgla przez niżej – emisyjny i tańszy gaz) i zdobywa poklask w takich stanach jak Kalifornia mówiąc o zamianie węgla na słońce. Bo czasy Obamy (i idee Clinton) to tez innowacyjne firmy jak Tesla (i teraz SolarCity)i coraz realniejsze elektryczne samochody (choć teraz mniej, bo benzyna jest tania, więc u samych Amerykanów też można zaobserwować powrót do paliwożernych maszyn).

U Donalda Trumpa jest oczywiście na odwrót. Ten kandydat sformułował program energetyczny na pierwsze 100 dni (już w maju tego roku, podobno pod wpływem jego energetycznego doradcy multimilionera Harolda Hamma). Program, który wygląda jak żywcem wyjęty z niektórych wypowiedzi polskich spółek górniczych lub z najbardziej „jastrzębich” dokumentów Ministerstwa Energii. Trump chce odwołać zgodę na paryskie porozumienie klimatyczne i w ogóle jest przeciw jakimkolwiek światowym porozumieniom, które mogą ograniczać USA. Jest akapit o ratowaniu sektora węglowego i o zniesieniu ograniczeń w zakresie nowych odwiertów gazu łupkowego. Te rzeczy to na pewno ukłon w stronę jednego z kluczowych „swing states” czyli Pennsylwanii z jej górniczym i łupkowym lobby (ale też jak i inni wypominają, obrona biznesów Hamma). Poza tym zgoda na budowę rurociągu Keystone Pipeline (jest to wielki rurociąg z Kanady na wskroś USA) i możliwość zasilania rafinerii w Luizjanie kanadyjska ropą z łupków i piasków – ten projekt budził wielkie sprzeciwy ekologów, a także władz indiańskich rezerwatów, które rurociąg miał przecinać i został finalnie zablokowany przez administrację Obamy. Keystone Pipeline jest takim barometrem polityki energetycznej i kluczowym elementem starcia starego i nowego ładu energetycznego. Dalej oczywiście kładziony jest nacisk na niezależność energetyczną (więcej amerykańskiego gazu i ropy, a niekoniecznie źródeł odnawialnych) i wyważenie cen nośników- tu Trump, w zależności w jakim jest stanie, z jednej strony krytykuje Obamę, że jego sukcesy gospodarcze to efekt niskich cen ropy, a z drugiej mówi, że to już dość i powinno być jednak wyżej, bo to dobre dla amerykańskich spółek wydobywczych.

Wydawałoby się więc, że z tych dwóch opcji to właśnie amerykański Donald T. jest bliższy teraz węglowej polityce energetycznej Polski, ale nowy, dziwny, patchworkowy świat pokazuje, że niekoniecznie tak musi być geopolitycznie. W koncepcji Hillary, Polska właściwie nie istnieje, ale wydaje się, że wszystko ma być tak jak do tej pory. Natomiast na polu międzynarodowym retoryka Trumpa jest zupełnie inna. Trump rozumuje jak biznesman, że wszystko da się wynegocjować, a każdy będzie postępował zgodnie z nadrzędnym celem jakim jest zarobienie pieniędzy. Trump (w swoim pomyśle) jest wiec pragmatykiem – traktuje Rosję jak partnera biznesowego – może i trudnego i brutalnego, ale takiego, z którym warto się ułożyć jeśli to da pieniądze. Trump forsuje więc koncepcję nowego, światowego ładu, w którym wracamy do stref wpływów, gdzie godzimy się z dominującą rolą Rosji (vide porozumienie dotyczące Syrii) i nie będziemy naciskać jeśli będzie to dla nas nieopłacalne. Pragmatycznie chce się układać w sprawie polityki ,ale też i ropy i gazu (pojawiają się sygnały o wspólnej polityce na zwyżkę cen) i wydaje mu się, że łatwo będzie mógł ułożyć globalną układankę w sposób, w jaki buduje się pewnie gospodarcze kartele- poprzez zmowy i kontrakty z aneksami pod stołem.

To już chyba wszystkim w Polsce podobać się będzie mniej, bo taka koncepcja to prosta droga do sytuacji, w której Polska może kiedyś zostać położona na gospodarczym, energetycznym ale i militarnym talerzu. Jeśli rachunek zysków pokaże, że nie warto tu bronić pozycji to … Trump szybko się wycofa i będzie dążył do izolacjonizmu i własnych korzyści. To już bardzo ryzykowne, ale najbardziej chyba ogólnie to biznesowe podejście, że wszystko można ułożyć „po amerykańsku”. Oczekiwanie, że druga strona (Rosja, może ISIS, a może i wszyscy inni) działają tylko biznesowo i też mogą podpisywać kompromisy i porozumienia jeśli jest to opłacalne finansowo …. chyba nie do końca jest słuszne, podobnie jak podejście Obamy z początku prezydentury o „resecie” stosunków z Rosją.

Trump, jak wielu Amerykanów, nie docenia ideologii (bo w Ameryce zwyczajnie działa to w inny sposób) i samej roli personalnych uprzedzeń i decyzji. Tak jak w 1939 wszyscy na ówczesnym Zachodzie uważali, że Hitler, choć trochę szalony, będzie postępował racjonalnie, a nawet, że da się z nim robić interesy, tak i teraz taka koncepcja może być wielkim błędem. Z tego punktu widzenia nie tylko sama polityka energetyczna, ale i geopolityczna wizja świata Trumpa może być wielką porażką.

Paradoksalnie – wybór, również dla nas, jest niesłychanie trudny i niestety ”żaden z powyższych”. W żadnej wizji świata aktualnego mainstreamu amerykańskiej polityki …. Polska nie istnieje. Nigdzie nas nie widać i po prostu żaden z kandydatów Polski nawet nie dostrzega, a już na pewno nie będzie chciał umierać ani za Gdańsk (bo nie wie gdzie leży) ani za jakąkolwiek pomoc energetyczną, bo amerykański eksport gazu LNG może być łatwo uzgodniony z innymi dostawcami dla podbicia, a nie obniżki cen. W takim rozumieniu świata jako szachowych figur, przypada nam rola pionka, który może być jedynie użyty dla szybkiego poświęcenia się w skomplikowanym gambicie albo zbitym, bo kluczowa strategia jest zupełnie gdzie indziej. Paradoksalnie pokazuje to też, że ucieka nam globalna polityka energetyczna, bo z nowymi, zielonymi koncepcjami nam nie po drodze, a energetyczna autarkia i obrona krajowego węgla tez nie są najlepsze. Sytuacja jest więc coraz trudniejsza nie tylko energetycznie, ale i geopolitycznie, więc pomysł jak to rozplaąać raczej powinien być dość wyrafinowany. Na pewno naprężanie muskułów, budowa GOP jak przed wojną, stawianie na jedną kartę, mityczne sojusze i walka do końca już były w naszej historii i nie do końca się to wszystko sprawdziło.

Patrzymy więc na kolejne etapy amerykańskiego wyborczego show i jak zawsze „oczekujmy najlepszego, ale bądźmy przygotowani na najgorsze”. Niestety w wyborach 2016 z góry musimy działać według drugiej części tej przywołanej sentencji.

KOMENTARZ

Prof. Konrad Świrski

Politechnika Warszawska

Transition Technologies

Czasami wybory pomiędzy tylko dwiema opcjami są naprawdę trudne. W polskim języku mówi się o wyborze „mniejszego zła”, w angielskim jest większe spektrum możliwości np. jako „choice between devil and deep-blue see”. Niestety w tym kierunku idą aktualne wybory prezydenckie w USA, w których wybór jest pomiędzy kandydatami, którzy nie tylko nie należą do najmłodszych, Hillary Clinton 69 lat(choć kobietom nie powinno się wypominać,) a Donald Trump 70 lat, ale również nie cieszących się specjalnie wysokim zaufaniem społecznym.

Dynamiczna kompania wyborcza raczej nie pomaga.

Dawno temu Mark Twain napisał satyryczne opowiadania „Jak kandydowałem na gubernatora”, w których kryształowo czysty obywatel zniesmaczony niską oceną potencjalnych kandydatów na urząd, decyduje się sam stanąć w szranki wyborcze, po czym w ciągu kilku dni dowiaduje się z prasy, że jest wyjątkowym oszustem z dużą dozą dewiacji. Ta ówczesna satyra jest dzisiejszą prozą życia. Ci, którzy są zniesmaczeni poziomem obrzucania się błotem i gównem w polskie polityce, niech nie myślą, że gdzie indziej jest lepiej. Polskie zwyczaje przy dzisiejszej polityczno- marketingowej Ameryce to szczyt savoir-vivre`u i wysmakowanej elegancji. Każda z amerykańskich reklamówek wyborczych oraz praktycznie każda z wypowiedzi to wyłącznie negatywna kampania i wyciąganie jak największej ilości brudów. Z pierwszej linii zeszły już skandale seksualne (które, na marginesie, są bardzo w USA lubiane) i pewnie dlatego, że nie bardzo dawało się dokopać do brudów bezpośrednio u kandydatów przez pewien czas głównie słyszeliśmy o problemach małżeńskich i seks skandalach wśród głównych kampanijnych doradców (obu stron). Teraz, poza standardowym obwinianiem Hillary o kłamstwa, korupcję, sprzedawanie tajemnic państwowych lub choćby nieprzestrzeganie procedur bezpieczeństwa (prywatna skrzynka mailowa), głównym elementem na tapecie jest stan zdrowia. Po prawie zasłabnięciu kandydatki na uroczystościach z okazji rocznicy ataków na WTC z 11 września, przez media przelatuje debata czy oficjalne informacje lekarza, że to zapalenie płuc i przegrzanie to prawda, bo w końcu ciężko przeziębić się i przegrzać jak temperatura wynosi ok. 25 C. Przypomina się wcześniejsze wydarzenia i podejrzenia, że to był udar i przeprowadza wiwisekcje raportów medycznych. Trump dzisiaj pewnie jest zadowolony z obrotu spraw, choć jeszcze kilka dni temu on był pod obstrzałem i reporterzy polowali na jego osobistego lekarza. Patrząc na nieco „podeszły” wiek obu kandydatów, można pisać różne scenariusze, łącznie z takim, że któryś z nich nie dożyje wyborów albo zaprzysiężenia, ale Amerykanie mają procedurę na wszystko, nawet na takie zdarzenia.

W potoku brudów, pomyj i wzajemnego flekowania, trudno zobaczyć jasne stanowisko kandydatów w sprawie energetyki, poza tym, że mówią o tym już niewiele, jednak zawsze ich zdania się zupełnie różnią.

Hillary Clinton to kontynuacja „balansowania” prezydentury Obamy. Z jednej strony interesy energetyki odnawialnej i „nowej fali” innowacyjnych firm, które przynajmniej marketingowo stawiają na OZE, korzystne zmiany dla zaawansowanych technologicznych stanów i jednocześnie dalsze budowanie niezależności energetycznej, z drugiej strony – rewolucja łupkowa i własne zasoby energetyczne. Clinton popiera i zapowiada kontynuację działań Obamy z większą uwagą na ochronę klimatu (Obama podpisał porozumienie paryskie i wiele się mówi zarówno o ograniczeniu CO2 jak i inwestycjach w wiatraki i słońce). Mamy balans pomiędzy spadkiem cen, wykorzystywanej w przemyśle i powiększającej PKB, ropy naftowej, a problemem nowego sektora łupkowego, który w ciągu ostatnich 3 lat skurczył się o co najmniej 10 % i przede wszystkim zahamował dynamikę rozwoju oraz coraz gorsze prognozy dla węgla (niskie ceny i bankructwo koncernów wydobywczych ,ale i nacisk na elektrownie węglowe wypierane przez tani gaz i będące pod presją zmniejszania emisji CO2 i decyzje koncernów o braku inwestycji a nawet coraz częstszym zamykaniu starych elektrowni węglowych). Obama łatwo mówi o ograniczaniu emisji CO2 przez USA (bo dzieje się to automatycznie przez wypieranie węgla przez niżej – emisyjny i tańszy gaz) i zdobywa poklask w takich stanach jak Kalifornia mówiąc o zamianie węgla na słońce. Bo czasy Obamy (i idee Clinton) to tez innowacyjne firmy jak Tesla (i teraz SolarCity)i coraz realniejsze elektryczne samochody (choć teraz mniej, bo benzyna jest tania, więc u samych Amerykanów też można zaobserwować powrót do paliwożernych maszyn).

U Donalda Trumpa jest oczywiście na odwrót. Ten kandydat sformułował program energetyczny na pierwsze 100 dni (już w maju tego roku, podobno pod wpływem jego energetycznego doradcy multimilionera Harolda Hamma). Program, który wygląda jak żywcem wyjęty z niektórych wypowiedzi polskich spółek górniczych lub z najbardziej „jastrzębich” dokumentów Ministerstwa Energii. Trump chce odwołać zgodę na paryskie porozumienie klimatyczne i w ogóle jest przeciw jakimkolwiek światowym porozumieniom, które mogą ograniczać USA. Jest akapit o ratowaniu sektora węglowego i o zniesieniu ograniczeń w zakresie nowych odwiertów gazu łupkowego. Te rzeczy to na pewno ukłon w stronę jednego z kluczowych „swing states” czyli Pennsylwanii z jej górniczym i łupkowym lobby (ale też jak i inni wypominają, obrona biznesów Hamma). Poza tym zgoda na budowę rurociągu Keystone Pipeline (jest to wielki rurociąg z Kanady na wskroś USA) i możliwość zasilania rafinerii w Luizjanie kanadyjska ropą z łupków i piasków – ten projekt budził wielkie sprzeciwy ekologów, a także władz indiańskich rezerwatów, które rurociąg miał przecinać i został finalnie zablokowany przez administrację Obamy. Keystone Pipeline jest takim barometrem polityki energetycznej i kluczowym elementem starcia starego i nowego ładu energetycznego. Dalej oczywiście kładziony jest nacisk na niezależność energetyczną (więcej amerykańskiego gazu i ropy, a niekoniecznie źródeł odnawialnych) i wyważenie cen nośników- tu Trump, w zależności w jakim jest stanie, z jednej strony krytykuje Obamę, że jego sukcesy gospodarcze to efekt niskich cen ropy, a z drugiej mówi, że to już dość i powinno być jednak wyżej, bo to dobre dla amerykańskich spółek wydobywczych.

Wydawałoby się więc, że z tych dwóch opcji to właśnie amerykański Donald T. jest bliższy teraz węglowej polityce energetycznej Polski, ale nowy, dziwny, patchworkowy świat pokazuje, że niekoniecznie tak musi być geopolitycznie. W koncepcji Hillary, Polska właściwie nie istnieje, ale wydaje się, że wszystko ma być tak jak do tej pory. Natomiast na polu międzynarodowym retoryka Trumpa jest zupełnie inna. Trump rozumuje jak biznesman, że wszystko da się wynegocjować, a każdy będzie postępował zgodnie z nadrzędnym celem jakim jest zarobienie pieniędzy. Trump (w swoim pomyśle) jest wiec pragmatykiem – traktuje Rosję jak partnera biznesowego – może i trudnego i brutalnego, ale takiego, z którym warto się ułożyć jeśli to da pieniądze. Trump forsuje więc koncepcję nowego, światowego ładu, w którym wracamy do stref wpływów, gdzie godzimy się z dominującą rolą Rosji (vide porozumienie dotyczące Syrii) i nie będziemy naciskać jeśli będzie to dla nas nieopłacalne. Pragmatycznie chce się układać w sprawie polityki ,ale też i ropy i gazu (pojawiają się sygnały o wspólnej polityce na zwyżkę cen) i wydaje mu się, że łatwo będzie mógł ułożyć globalną układankę w sposób, w jaki buduje się pewnie gospodarcze kartele- poprzez zmowy i kontrakty z aneksami pod stołem.

To już chyba wszystkim w Polsce podobać się będzie mniej, bo taka koncepcja to prosta droga do sytuacji, w której Polska może kiedyś zostać położona na gospodarczym, energetycznym ale i militarnym talerzu. Jeśli rachunek zysków pokaże, że nie warto tu bronić pozycji to … Trump szybko się wycofa i będzie dążył do izolacjonizmu i własnych korzyści. To już bardzo ryzykowne, ale najbardziej chyba ogólnie to biznesowe podejście, że wszystko można ułożyć „po amerykańsku”. Oczekiwanie, że druga strona (Rosja, może ISIS, a może i wszyscy inni) działają tylko biznesowo i też mogą podpisywać kompromisy i porozumienia jeśli jest to opłacalne finansowo …. chyba nie do końca jest słuszne, podobnie jak podejście Obamy z początku prezydentury o „resecie” stosunków z Rosją.

Trump, jak wielu Amerykanów, nie docenia ideologii (bo w Ameryce zwyczajnie działa to w inny sposób) i samej roli personalnych uprzedzeń i decyzji. Tak jak w 1939 wszyscy na ówczesnym Zachodzie uważali, że Hitler, choć trochę szalony, będzie postępował racjonalnie, a nawet, że da się z nim robić interesy, tak i teraz taka koncepcja może być wielkim błędem. Z tego punktu widzenia nie tylko sama polityka energetyczna, ale i geopolityczna wizja świata Trumpa może być wielką porażką.

Paradoksalnie – wybór, również dla nas, jest niesłychanie trudny i niestety ”żaden z powyższych”. W żadnej wizji świata aktualnego mainstreamu amerykańskiej polityki …. Polska nie istnieje. Nigdzie nas nie widać i po prostu żaden z kandydatów Polski nawet nie dostrzega, a już na pewno nie będzie chciał umierać ani za Gdańsk (bo nie wie gdzie leży) ani za jakąkolwiek pomoc energetyczną, bo amerykański eksport gazu LNG może być łatwo uzgodniony z innymi dostawcami dla podbicia, a nie obniżki cen. W takim rozumieniu świata jako szachowych figur, przypada nam rola pionka, który może być jedynie użyty dla szybkiego poświęcenia się w skomplikowanym gambicie albo zbitym, bo kluczowa strategia jest zupełnie gdzie indziej. Paradoksalnie pokazuje to też, że ucieka nam globalna polityka energetyczna, bo z nowymi, zielonymi koncepcjami nam nie po drodze, a energetyczna autarkia i obrona krajowego węgla tez nie są najlepsze. Sytuacja jest więc coraz trudniejsza nie tylko energetycznie, ale i geopolitycznie, więc pomysł jak to rozplaąać raczej powinien być dość wyrafinowany. Na pewno naprężanie muskułów, budowa GOP jak przed wojną, stawianie na jedną kartę, mityczne sojusze i walka do końca już były w naszej historii i nie do końca się to wszystko sprawdziło.

Patrzymy więc na kolejne etapy amerykańskiego wyborczego show i jak zawsze „oczekujmy najlepszego, ale bądźmy przygotowani na najgorsze”. Niestety w wyborach 2016 z góry musimy działać według drugiej części tej przywołanej sentencji.

Najnowsze artykuły