icon to english version of biznesalert
EN
Najważniejsze informacje dla biznesu
icon to english version of biznesalert
EN

Szypulski: Wojna pokazała, że potrzebujemy więcej OZE (ROZMOWA)

Ogromna część paliw kopalnych, które importujemy, pochodzi z krajów, które – eufemistycznie mówiąc – nie są Norwegią. Koniec końców uderzy to także w nasze bezpieczeństwo. Dlatego transformacji jest w Europie za mało, a nie za dużo. Wojna pokazała, że potrzebujemy więcej naszej lokalnej, odnawialnej energii – mówi Paweł Szypulski, dyrektor programowy Greenpeace Polska w rozmowie z BiznesAlert.pl.

BiznesAlert.pl: Rząd polski proponował, by zrewidować unijną politykę klimatyczną, by walczyć z kryzysem energetycznym. Co Pan o tym myśli?

Paweł Szypulski: Nie jestem takim zachowaniem rządu zaskoczony. Próba instrumentalizacji kryzysu spowodowanego przez wojnę w Ukrainie to po prostu kolejna odsłona polityki polegającej na próbie wykorzystania każdej nadarzającej się okazji do opóźnienia odejścia od paliw kopalnych – czy to węgla, czy gazu. Równolegle z negocjacjami pakietu Fit For 55 polski rząd był przez ostatnie lata, obok Berlina i Brukseli, głównym rzecznikiem zwiększenia naszego uzależnienia od gazu. Plan, który realnie miał być realizowany, to powolne przejście z jednego, szkodliwego dla klimatu paliwa kopalnego, czyli węgla, na inne szkodliwe paliwo kopalne, czyli gaz. Rząd sam zastawił na siebie pułapkę.

Co sądzi Pan o propozycji reformy handlu emisjami CO2, którą na forum unijnym proponuje Polska?

Uważam, że mamy fundamentalny problem dotyczący działań rządu i spółek energetycznych. Chcą one trwać jak najdłużej przy tym, co jest, za co płacimy wysoką cenę, ponieważ przez lata pieniądze z handlu emisjami zasilały polski budżet zamiast wspierać głęboką, uczciwą transformację, która jest niezbędna dla naszego bezpieczeństwa energetycznego. Były po prostu przejadane. Spółki i rząd znalazły się w trudnym położeniu, w tym momencie są pod ogromną presją rynków, nie mają pieniędzy na inwestycje, próbują złapać oddech. Propozycje polskiego rządu idą w tym samym kierunku, co do tej pory, tzn. nie chodzi o chęć zdobycia środków na transformację, tylko o opóźnianie jej. Nie wróżę naszym władzom sukcesów w tej materii. Szczególnie patrząc na ostatnie „zwycięstwa” – zakończenie zupełnie zbędnego sporu o Turów, który został przez nasze władze spowodowany, czy częściowa liberalizacja ustawy odległościowej, którą wcześniej wprowadził przecież ten sam rząd. Nasza władza zamiast szukać poważnych rozwiązań dla wielkich strukturalnych wyzwań, sama generuje zbędne problemy. Ciekawie w tym kontekście czyta się założenia do aktualizacji Polityki Energetycznej Polski 2040. Widać w nich, że na skutek wojny rząd wycofuje się rakiem z, od początku błędnej, koncepcji wielkiej przebudowy polskiej energetyki z węgla na gaz. Jednak tym na co liczy jest powrót węgla do łask. To się nie uda. Patrząc na to jak zmienia się europejski rynek energii trudno wróżyć tu rządowi wielkie sukcesy.

Coraz częściej w przestrzeni publicznej mówi się o renesansie węgla, co ma miejsce między innymi w Niemczech, gdzie pozostaje on najważniejszym źródłem energii. Czy ten stan może się utrzymywać przez dłuższy czas?

Kilka krajów europejskich, przede wszystkim Polska i Niemcy, zastawiły na siebie pułapkę, zakładając, że zmiany w energetyce europejskiej będą opierać się na przejściu z jednego paliwa kopalnego na drugie. Nareszcie przyszło jednak otrzeźwienie co do tego, jaka jest cena za transformację, w której będzie tak dużo gazu. Teraz rządy te rozkładają jednak ze zdziwieniem ręce. Nawiasem mówiąc mimo często silnie antyniemieckiej retoryki naszych władz, Berlin i Warszawa często działają razem na rzecz obrony paliw kopalnych. Np. przy ostatniej rewizji BAT ta cicha, nieformalna koalicja niemal zatrzymała zmiany w unijnym prawie. Nie zdziwię się jeśli czekać nas będzie jeszcze wiele podobnych prób w przyszłości. Na dłuższą metę jednak nie będą one miały racji bytu i będziemy szli w kierunku źródeł odnawialnych, które będą dla nas wszystkich lepsze, bezpieczniejsze i czystsze.

Czy uważa Pan, że jeśli za obecnej kadencji PiS zacznie się budowa elektrowni jądrowej, to po ewentualnej zmianie władzy po następnych wyborach parlamentarnych obecna opozycja powinna kontynuować prace nad tym projektem?

W tym wymiarze sytuacje Polski i Niemiec są zupełnie odmienne i kompletnie nieporównywalne. W naszym polskim kontekście elektrownie jądrowe nie są żadną odpowiedzią. Nawet gdyby powstał jeden, czy dwa bloki to w skali naszego całego systemu energetycznego będzie to drobnostka. A chyba nikt realistycznie nie zakłada, że Polska nagle stanie się największym atomowym placem budowy na świecie i znaczącą część naszego miksu energetycznego zaczną stanowić elektrownie jądrowe. Zresztą osobiście wciąż jestem sceptyczny co do tego jak poważnie traktowany jest program jądrowy przez nasze władze. Swego czasu Donald Tusk nam już jedną elektrownię atomową „zbudował”. Podobnie mało zrobiło w tej materii Prawo i Sprawiedliwość. Biorąc pod uwagę to, jak długi jest proces inwestycyjny, to perspektywa przewidziana w PEP2040 jest zupełnie nierealistyczna. Dlatego mi głowę najmocniej zaprzątają pytania o węgiel, gaz i OZE, bo tutaj dokona się prawdziwa zmiana.

Jeśli atom nie jest rozwiązaniem dla polskiej energetyki, to w jaki inny sposób powinien być stabilizowany system energetyczny?

W realnym świecie de facto nie występuje system OZE plus atom, jako źródło stabilizujące. Taki scenariusz działa póki co głownie na papierze. W dodatku, tak jak wcześniej wspomniałem nie ma w moim przekonaniu po prostu realnych szans na zbudowanie w Polsce naprawdę znaczących mocy w atomie. Prognozy think tanku Instrat wskazywały swego czasu, że w Polsce możliwe jest osiągnięcie nawet 70% produkcji energii elektrycznej z OZE do 2030 r. Analitycy wskazywali, że niezbędne do tego będą nie tylko rozwój energetyki słonecznej oraz wiatrowej na lądzie i morzu, ale też stworzenie systemu zachęt dla rozwoju magazynów energii, przyjęcie strategii wodorowej i zwiększenie nakładów na modernizację sieci. Nie zapominajmy przy tym o możliwościach, jakie daje DSR oraz połączenia transgraniczne. To jest kierunek, w którym powinniśmy iść. Nie ma sensu gonić w Polsce atomowego króliczka zamiast rozwijać nowoczesny system oparty na energetyce rozproszonej, bo pozostawi to nas tylko dłużej w ramionach paliw kopalnych. Najlepszym dowodem na to są wypowiedzi ministrów Naimskiego i Tchórzewskiego, którzy swego czasu wprost mówili, że chcą atomu, ponieważ pozwoli on dłużej utrzymać węgiel w naszym miksie.

Czy uważa Pan, że w Polsce jesteśmy bezpieczni, jeśli chodzi o dostawy paliw w kontekście wojny w Ukrainie? Jaka powinna być zintegrowana odpowiedź Europy na to, co dzieje się za naszą wschodnią granicą?

Wojna pokazała dwie ważne rzeczy, jeśli chodzi o energetykę. Po pierwsze, udowodniła, jak bardzo niezbędne dla naszego bezpieczeństwa jest bycie częścią wspólnoty europejskiej i NATO. Dotychczas nasz rząd szedł w stronę absurdalnego izolacjonizmu i nawiązywania współpracy z tak niebezpiecznymi postaciami jak Viktor Orban. Teraz rząd polski dostrzegł, że nasze bezpieczeństwo leży w Unii Europejskiej. To do dobry znak i mam nadzieję, że otrzeźwienie, do którego doszło w naszej polityce zagranicznej, będzie też miało miejsce w polityce energetycznej. Po drugie, wojna pokazała, jakie błędy popełniała i popełnia Unia Europejska, jeśli chodzi o kształtowanie swojej polityki energetycznej. Opierają się one na trwaniu przy paliwach kopalnych, które w ogromnym stopniu pochodzą od dyktatorów i tyranów. Nie chodzi tylko o Władimira Putina – ogromna część paliw kopalnych, które importujemy, pochodzi z krajów, które – eufemistycznie mówiąc – nie są Norwegią. Koniec końców uderzy to także w nasze bezpieczeństwo. Dlatego transformacji jest w Europie za mało, a nie za dużo. Wojna pokazała, że potrzebujemy więcej naszej lokalnej, odnawialnej energii.

Rozmawiał Michał Perzyński

Ruszel: Atak Rosji na Ukrainę pokazał, że bezpieczeństwo ma priorytet w transformacji energetycznej (ROZMOWA)

Ogromna część paliw kopalnych, które importujemy, pochodzi z krajów, które – eufemistycznie mówiąc – nie są Norwegią. Koniec końców uderzy to także w nasze bezpieczeństwo. Dlatego transformacji jest w Europie za mało, a nie za dużo. Wojna pokazała, że potrzebujemy więcej naszej lokalnej, odnawialnej energii – mówi Paweł Szypulski, dyrektor programowy Greenpeace Polska w rozmowie z BiznesAlert.pl.

BiznesAlert.pl: Rząd polski proponował, by zrewidować unijną politykę klimatyczną, by walczyć z kryzysem energetycznym. Co Pan o tym myśli?

Paweł Szypulski: Nie jestem takim zachowaniem rządu zaskoczony. Próba instrumentalizacji kryzysu spowodowanego przez wojnę w Ukrainie to po prostu kolejna odsłona polityki polegającej na próbie wykorzystania każdej nadarzającej się okazji do opóźnienia odejścia od paliw kopalnych – czy to węgla, czy gazu. Równolegle z negocjacjami pakietu Fit For 55 polski rząd był przez ostatnie lata, obok Berlina i Brukseli, głównym rzecznikiem zwiększenia naszego uzależnienia od gazu. Plan, który realnie miał być realizowany, to powolne przejście z jednego, szkodliwego dla klimatu paliwa kopalnego, czyli węgla, na inne szkodliwe paliwo kopalne, czyli gaz. Rząd sam zastawił na siebie pułapkę.

Co sądzi Pan o propozycji reformy handlu emisjami CO2, którą na forum unijnym proponuje Polska?

Uważam, że mamy fundamentalny problem dotyczący działań rządu i spółek energetycznych. Chcą one trwać jak najdłużej przy tym, co jest, za co płacimy wysoką cenę, ponieważ przez lata pieniądze z handlu emisjami zasilały polski budżet zamiast wspierać głęboką, uczciwą transformację, która jest niezbędna dla naszego bezpieczeństwa energetycznego. Były po prostu przejadane. Spółki i rząd znalazły się w trudnym położeniu, w tym momencie są pod ogromną presją rynków, nie mają pieniędzy na inwestycje, próbują złapać oddech. Propozycje polskiego rządu idą w tym samym kierunku, co do tej pory, tzn. nie chodzi o chęć zdobycia środków na transformację, tylko o opóźnianie jej. Nie wróżę naszym władzom sukcesów w tej materii. Szczególnie patrząc na ostatnie „zwycięstwa” – zakończenie zupełnie zbędnego sporu o Turów, który został przez nasze władze spowodowany, czy częściowa liberalizacja ustawy odległościowej, którą wcześniej wprowadził przecież ten sam rząd. Nasza władza zamiast szukać poważnych rozwiązań dla wielkich strukturalnych wyzwań, sama generuje zbędne problemy. Ciekawie w tym kontekście czyta się założenia do aktualizacji Polityki Energetycznej Polski 2040. Widać w nich, że na skutek wojny rząd wycofuje się rakiem z, od początku błędnej, koncepcji wielkiej przebudowy polskiej energetyki z węgla na gaz. Jednak tym na co liczy jest powrót węgla do łask. To się nie uda. Patrząc na to jak zmienia się europejski rynek energii trudno wróżyć tu rządowi wielkie sukcesy.

Coraz częściej w przestrzeni publicznej mówi się o renesansie węgla, co ma miejsce między innymi w Niemczech, gdzie pozostaje on najważniejszym źródłem energii. Czy ten stan może się utrzymywać przez dłuższy czas?

Kilka krajów europejskich, przede wszystkim Polska i Niemcy, zastawiły na siebie pułapkę, zakładając, że zmiany w energetyce europejskiej będą opierać się na przejściu z jednego paliwa kopalnego na drugie. Nareszcie przyszło jednak otrzeźwienie co do tego, jaka jest cena za transformację, w której będzie tak dużo gazu. Teraz rządy te rozkładają jednak ze zdziwieniem ręce. Nawiasem mówiąc mimo często silnie antyniemieckiej retoryki naszych władz, Berlin i Warszawa często działają razem na rzecz obrony paliw kopalnych. Np. przy ostatniej rewizji BAT ta cicha, nieformalna koalicja niemal zatrzymała zmiany w unijnym prawie. Nie zdziwię się jeśli czekać nas będzie jeszcze wiele podobnych prób w przyszłości. Na dłuższą metę jednak nie będą one miały racji bytu i będziemy szli w kierunku źródeł odnawialnych, które będą dla nas wszystkich lepsze, bezpieczniejsze i czystsze.

Czy uważa Pan, że jeśli za obecnej kadencji PiS zacznie się budowa elektrowni jądrowej, to po ewentualnej zmianie władzy po następnych wyborach parlamentarnych obecna opozycja powinna kontynuować prace nad tym projektem?

W tym wymiarze sytuacje Polski i Niemiec są zupełnie odmienne i kompletnie nieporównywalne. W naszym polskim kontekście elektrownie jądrowe nie są żadną odpowiedzią. Nawet gdyby powstał jeden, czy dwa bloki to w skali naszego całego systemu energetycznego będzie to drobnostka. A chyba nikt realistycznie nie zakłada, że Polska nagle stanie się największym atomowym placem budowy na świecie i znaczącą część naszego miksu energetycznego zaczną stanowić elektrownie jądrowe. Zresztą osobiście wciąż jestem sceptyczny co do tego jak poważnie traktowany jest program jądrowy przez nasze władze. Swego czasu Donald Tusk nam już jedną elektrownię atomową „zbudował”. Podobnie mało zrobiło w tej materii Prawo i Sprawiedliwość. Biorąc pod uwagę to, jak długi jest proces inwestycyjny, to perspektywa przewidziana w PEP2040 jest zupełnie nierealistyczna. Dlatego mi głowę najmocniej zaprzątają pytania o węgiel, gaz i OZE, bo tutaj dokona się prawdziwa zmiana.

Jeśli atom nie jest rozwiązaniem dla polskiej energetyki, to w jaki inny sposób powinien być stabilizowany system energetyczny?

W realnym świecie de facto nie występuje system OZE plus atom, jako źródło stabilizujące. Taki scenariusz działa póki co głownie na papierze. W dodatku, tak jak wcześniej wspomniałem nie ma w moim przekonaniu po prostu realnych szans na zbudowanie w Polsce naprawdę znaczących mocy w atomie. Prognozy think tanku Instrat wskazywały swego czasu, że w Polsce możliwe jest osiągnięcie nawet 70% produkcji energii elektrycznej z OZE do 2030 r. Analitycy wskazywali, że niezbędne do tego będą nie tylko rozwój energetyki słonecznej oraz wiatrowej na lądzie i morzu, ale też stworzenie systemu zachęt dla rozwoju magazynów energii, przyjęcie strategii wodorowej i zwiększenie nakładów na modernizację sieci. Nie zapominajmy przy tym o możliwościach, jakie daje DSR oraz połączenia transgraniczne. To jest kierunek, w którym powinniśmy iść. Nie ma sensu gonić w Polsce atomowego króliczka zamiast rozwijać nowoczesny system oparty na energetyce rozproszonej, bo pozostawi to nas tylko dłużej w ramionach paliw kopalnych. Najlepszym dowodem na to są wypowiedzi ministrów Naimskiego i Tchórzewskiego, którzy swego czasu wprost mówili, że chcą atomu, ponieważ pozwoli on dłużej utrzymać węgiel w naszym miksie.

Czy uważa Pan, że w Polsce jesteśmy bezpieczni, jeśli chodzi o dostawy paliw w kontekście wojny w Ukrainie? Jaka powinna być zintegrowana odpowiedź Europy na to, co dzieje się za naszą wschodnią granicą?

Wojna pokazała dwie ważne rzeczy, jeśli chodzi o energetykę. Po pierwsze, udowodniła, jak bardzo niezbędne dla naszego bezpieczeństwa jest bycie częścią wspólnoty europejskiej i NATO. Dotychczas nasz rząd szedł w stronę absurdalnego izolacjonizmu i nawiązywania współpracy z tak niebezpiecznymi postaciami jak Viktor Orban. Teraz rząd polski dostrzegł, że nasze bezpieczeństwo leży w Unii Europejskiej. To do dobry znak i mam nadzieję, że otrzeźwienie, do którego doszło w naszej polityce zagranicznej, będzie też miało miejsce w polityce energetycznej. Po drugie, wojna pokazała, jakie błędy popełniała i popełnia Unia Europejska, jeśli chodzi o kształtowanie swojej polityki energetycznej. Opierają się one na trwaniu przy paliwach kopalnych, które w ogromnym stopniu pochodzą od dyktatorów i tyranów. Nie chodzi tylko o Władimira Putina – ogromna część paliw kopalnych, które importujemy, pochodzi z krajów, które – eufemistycznie mówiąc – nie są Norwegią. Koniec końców uderzy to także w nasze bezpieczeństwo. Dlatego transformacji jest w Europie za mało, a nie za dużo. Wojna pokazała, że potrzebujemy więcej naszej lokalnej, odnawialnej energii.

Rozmawiał Michał Perzyński

Ruszel: Atak Rosji na Ukrainę pokazał, że bezpieczeństwo ma priorytet w transformacji energetycznej (ROZMOWA)

Najnowsze artykuły