icon to english version of biznesalert
EN
Najważniejsze informacje dla biznesu
icon to english version of biznesalert
EN

Talaga: Zbrojna UE to mina podstawiona pod bezpieczeństwem Polski

Polska wraz z Wielką Brytania tradycyjnie sprzeciwia się unijnym inicjatywom militarnym, które mogłyby osłabić więzi sojusznicze oparte na NATO. Wielka Brytania jednak opuszcza Wspólnotę, Francja wyrasta zatem na czołową europejską potęgę wojskową, jedyną w UE zdolną do samodzielnych akcji zbrojnych, jedyną posiadającą suwerenną broń nuklearną. W takiej sytuacji pomysły prezydenta Macrona na unijną obronę, które wygłosił na Sorbonie, zasługują na wnikliwą uwagę, a brzmią one dla Polski co najmniej groźnie – pisze Andrzej Talaga z Warsaw Enterprise Institute.

Prezydent Francji zaproponował ni mniej, ni więcej tylko uwspólnotowienie obrony, bo tym właśnie byłyby postulowane przez niego: unijny budżet obronny, wspólna doktryna militarna, a na dokładkę jeszcze korpus interwencyjny UE. Tak daleko nie poszła dotąd żadna inna propozycja unijnej obrony.

Trzeba przyznać, że Macron jest konsekwentny, skoro chce budżetu strefy euro, ministra finansów, osobnego parlamentu i połączenia stanowisk przewodniczącego Rady Europejskiej z szefem Komisji Europejskiej, to jego celem jest federacja – państwo europejskie, a jako takie powinno ono mieć przecież swoją armię.

Wprawdzie nic nie wskazuje, aby kiedykolwiek miało ono powstać, ale już sam kierunek myślenia Macrona jest niepokojący, bowiem zaproponowane przez niego reformy ewidentnie osłabią NATO, najskuteczniejszy blok militarny w dziejach ludzkości, na którym Polska oparła swoje przetrwanie. To nie jakieś zabawy w alokację uchodźców, protekcjonizm gospodarczy pod hasłem walki z dumpingiem socjalnym, to już majstrowanie przy sprawach najbardziej elementarnych – być lub nie być naszego państwa jako takiego.

Z punktu widzenia Francji pomysł jest znakomity, gdyby został zrealizowany, byłby potężnym lewarem zdolności militarnych Republiki. Najpotężniejsza armia w UE w sposób naturalny narzuciłaby pozostałym uczestnikom projektu swój tok myślenia, strategię, wreszcie wskazała własne cele, jako cele wspólnotowe. Dla pozostałych państw UE, szczególnie tych na wschodniej rubieży, z którymi Francja nie dzieli strategicznych zagrożeń, wspólnotowa obrona byłaby krokiem w przepaść. W tym względzie nic nas nie łączy z Paryżem.

Szczególnie niepokojący jest wspólny budżet obronny. Jak miałby by rozdzielany, kto skazywałby priorytety wydatkowe? Jak miałaby być rozlokowana armia finansowana przez ów budżet? Jaka byłaby wreszcie rola rządów narodowych w całej tej operacji? Zapewne wspólnotowy budżet oznaczałyby uwspólnotowienie zakupów w celu ich optymalizacji, co premiowałoby niebywale francuskie i niemieckie koncerny zbrojeniowe.

Sposób wydatkowania pieniędzy na obronę, a więc w konsekwencji struktura armii i jej zdolności bojowe muszą opierać się na doktrynie obronnej. Macron proponuje, by także ona była wspólna. Jak niby połączyć jedną doktryną Portugalię i Estonię czy Polskę, skoro, państwa te funkcjonują w całkiem odmiennym otoczeniu strategicznym? Najpewniej skończyłoby się tym, że wspólna doktryna byłaby po prostu doktryną Francji z uwzględnieniem lokalnego kolorytu kilku innych czołowych uczestników projektu. Jednego możemy być pewni, w znacznie większym stopniu uwzględniała by ona zagrożenia płynące z Afryki Północnej niż z Rosji.

Postulowane siły interwencyjne UE  zaś byłyby po prostu w całości przedłużeniem armii francuskiej. W świecie zachodu bowiem tylko trzy armie mają zdolności do samodzielnej interwencji zagranicznych – Stany Zjednoczone, Wielka Brytania i Francja. USA są poza UE, Zjednoczone Królestwo wkrótce będzie, pozostaje zatem tylko Francja i jej know-how wypracowane podczas licznych konfliktów w Afryce, choćby niedawno w  Mali. Kontyngenty pozostałych państw UE wzmocniłyby tylko to, co Francja już ma. Dzięki ich udziałowi siły francuskie miałyby do dyspozycji transport lotniczy w większej skali, podobnie z zapasami amunicji precyzyjnej, wreszcie, co równie ważne, interwencje Paryża byłyby finansowane ze wspólnego, a nie tylko francuskiego budżetu.

NATO ma wypracowane plany ewentualnościowe na wypadek wojny, stworzyło i ciągle doskonali systemy dowodzenia siłami wielonarodowymi, a ostatnio ostro ćwiczy zdolności do natychmiastowego wejścia do walki z zawansowanym technicznie przeciwnikiem. Unia Europejska musiałaby się tego wszystkiego dopiero uczyć.

Obecnie tylko 3 proc. sił obronnych państw europejskich jest zdolnych do stoczenia wojny bez długotrwałych przygotowań. Jakakolwiek inicjatywa obronna poza ramami NATO musiałby rywalizować o te skromne zasoby, a zatem osłabiałoby fundamentalnie zdolność Sojuszu do natychmiastowej interwencji.  Takie eksperymentowanie mogłoby być dla Polski zabójcze, dlatego na pomysły Macrona możemy mieć tylko jedną odpowiedź – nie.

Warsaw Enterprise Institute

Polska wraz z Wielką Brytania tradycyjnie sprzeciwia się unijnym inicjatywom militarnym, które mogłyby osłabić więzi sojusznicze oparte na NATO. Wielka Brytania jednak opuszcza Wspólnotę, Francja wyrasta zatem na czołową europejską potęgę wojskową, jedyną w UE zdolną do samodzielnych akcji zbrojnych, jedyną posiadającą suwerenną broń nuklearną. W takiej sytuacji pomysły prezydenta Macrona na unijną obronę, które wygłosił na Sorbonie, zasługują na wnikliwą uwagę, a brzmią one dla Polski co najmniej groźnie – pisze Andrzej Talaga z Warsaw Enterprise Institute.

Prezydent Francji zaproponował ni mniej, ni więcej tylko uwspólnotowienie obrony, bo tym właśnie byłyby postulowane przez niego: unijny budżet obronny, wspólna doktryna militarna, a na dokładkę jeszcze korpus interwencyjny UE. Tak daleko nie poszła dotąd żadna inna propozycja unijnej obrony.

Trzeba przyznać, że Macron jest konsekwentny, skoro chce budżetu strefy euro, ministra finansów, osobnego parlamentu i połączenia stanowisk przewodniczącego Rady Europejskiej z szefem Komisji Europejskiej, to jego celem jest federacja – państwo europejskie, a jako takie powinno ono mieć przecież swoją armię.

Wprawdzie nic nie wskazuje, aby kiedykolwiek miało ono powstać, ale już sam kierunek myślenia Macrona jest niepokojący, bowiem zaproponowane przez niego reformy ewidentnie osłabią NATO, najskuteczniejszy blok militarny w dziejach ludzkości, na którym Polska oparła swoje przetrwanie. To nie jakieś zabawy w alokację uchodźców, protekcjonizm gospodarczy pod hasłem walki z dumpingiem socjalnym, to już majstrowanie przy sprawach najbardziej elementarnych – być lub nie być naszego państwa jako takiego.

Z punktu widzenia Francji pomysł jest znakomity, gdyby został zrealizowany, byłby potężnym lewarem zdolności militarnych Republiki. Najpotężniejsza armia w UE w sposób naturalny narzuciłaby pozostałym uczestnikom projektu swój tok myślenia, strategię, wreszcie wskazała własne cele, jako cele wspólnotowe. Dla pozostałych państw UE, szczególnie tych na wschodniej rubieży, z którymi Francja nie dzieli strategicznych zagrożeń, wspólnotowa obrona byłaby krokiem w przepaść. W tym względzie nic nas nie łączy z Paryżem.

Szczególnie niepokojący jest wspólny budżet obronny. Jak miałby by rozdzielany, kto skazywałby priorytety wydatkowe? Jak miałaby być rozlokowana armia finansowana przez ów budżet? Jaka byłaby wreszcie rola rządów narodowych w całej tej operacji? Zapewne wspólnotowy budżet oznaczałyby uwspólnotowienie zakupów w celu ich optymalizacji, co premiowałoby niebywale francuskie i niemieckie koncerny zbrojeniowe.

Sposób wydatkowania pieniędzy na obronę, a więc w konsekwencji struktura armii i jej zdolności bojowe muszą opierać się na doktrynie obronnej. Macron proponuje, by także ona była wspólna. Jak niby połączyć jedną doktryną Portugalię i Estonię czy Polskę, skoro, państwa te funkcjonują w całkiem odmiennym otoczeniu strategicznym? Najpewniej skończyłoby się tym, że wspólna doktryna byłaby po prostu doktryną Francji z uwzględnieniem lokalnego kolorytu kilku innych czołowych uczestników projektu. Jednego możemy być pewni, w znacznie większym stopniu uwzględniała by ona zagrożenia płynące z Afryki Północnej niż z Rosji.

Postulowane siły interwencyjne UE  zaś byłyby po prostu w całości przedłużeniem armii francuskiej. W świecie zachodu bowiem tylko trzy armie mają zdolności do samodzielnej interwencji zagranicznych – Stany Zjednoczone, Wielka Brytania i Francja. USA są poza UE, Zjednoczone Królestwo wkrótce będzie, pozostaje zatem tylko Francja i jej know-how wypracowane podczas licznych konfliktów w Afryce, choćby niedawno w  Mali. Kontyngenty pozostałych państw UE wzmocniłyby tylko to, co Francja już ma. Dzięki ich udziałowi siły francuskie miałyby do dyspozycji transport lotniczy w większej skali, podobnie z zapasami amunicji precyzyjnej, wreszcie, co równie ważne, interwencje Paryża byłyby finansowane ze wspólnego, a nie tylko francuskiego budżetu.

NATO ma wypracowane plany ewentualnościowe na wypadek wojny, stworzyło i ciągle doskonali systemy dowodzenia siłami wielonarodowymi, a ostatnio ostro ćwiczy zdolności do natychmiastowego wejścia do walki z zawansowanym technicznie przeciwnikiem. Unia Europejska musiałaby się tego wszystkiego dopiero uczyć.

Obecnie tylko 3 proc. sił obronnych państw europejskich jest zdolnych do stoczenia wojny bez długotrwałych przygotowań. Jakakolwiek inicjatywa obronna poza ramami NATO musiałby rywalizować o te skromne zasoby, a zatem osłabiałoby fundamentalnie zdolność Sojuszu do natychmiastowej interwencji.  Takie eksperymentowanie mogłoby być dla Polski zabójcze, dlatego na pomysły Macrona możemy mieć tylko jedną odpowiedź – nie.

Warsaw Enterprise Institute

Najnowsze artykuły