El-Ghamari: Trwa zimna wojna Morzu Śródziemnym (ROZMOWA)

19 sierpnia 2020, 07:30 Bezpieczeństwo

Trwa zimna wojna śródziemnomorska. Turcja napina muskuły, rodząc obawy Cypru i Grecji, a razem z nimi Unii Europejskiej. Ten temat komentuje Kierownik Pracowni Bezpieczeństwa Kulturowego w Centrum Badań nad Ryzykami Społecznymi i Gospodarczymi Collegium Civitas dr Magdalena El Ghamari w rozmowie z BiznesAlert.pl.

Magdalena El-Ghamari. Grafika: BiznesAlert.pl
Magdalena El-Ghamari. Grafika: BiznesAlert.pl

BiznesAlert.pl: Dlaczego sytuacja na Morzu Śródziemnym wygląda coraz groźniej? 

Magdalena El-Ghamari: Nazwałabym konflikt śródziemnomorski określeniem „zimnej wojny śródziemnomorskiej”. Nie ma w niej wystrzałów ani wybuchów, ale konflikt tli się od jakiegoś czasu i przybiera różnorakie formy na wielu płaszczyznach, jak militarna, polityczna, dyplomatyczna, gospodarcza, humanitarna czy propagandowa, którą można również nazwać symboliczną. Ta intensywność wzrasta od kilku miesięcy wraz ze wzrostem aktywności Turcji, nie tylko na obszarze Morza Śródziemnego (Cypr), ale i na Kaukazie (Azerbejdżan) na Bliskim Wschodzie (Katar, Syria, Irak) oraz w Afryce Północnej (Libia, Algieria). Turcja zatem prowadzi wielowymiarowe i hybrydowe działania z bliskimi i daleki sąsiadami w regionie Bliskiego Wschodu i Afryki Północnej.

Trzeba obserwować ten rozwój wypadków w kontekście wewnętrznym oraz zewnętrznym. To zabieg stosowany, by odwrócić uwagę społeczności międzynarodowej od tego, co dzieje sięw Libii, Syrii, czy samej Turcji, ale także po to, by wciągnąć Unię Europejską w aktywne działania. Jest to również sygnał dla samych Turków, forma odwracania uwagi od problemów gospodarczych. Te nie są małe, począwszy od dramatycznego spadku wartości tureckiej liry czy problemów na rynku pracy, aż po trudną sytuację w wyniku pandemii. Wszystko to powoduje, że polityka turecka w ostatnim czasie przybiera coraz bardziej agresywną formę, zaś podejmowane decyzje mają pokazać siłę oraz znaczenie Turcji dla całego świata muzułmańskiego, czego przykładem było przekształcenie muzeum Hagia Sofia w Stambule z powrotem w obiekt sprawowania kultu religijnego.

Poza aspektem wewnętrznym nie można zapominać o ważnym elemencie tureckiego imperializmu. Powrót wojsk tureckich pod oficjalną flaga i w postaci zaadoptowanych formacji militarnych przerzucanych z Syrii jest pewnym symbolem powrotu tego państwa w obszar Północnej Afryki po ponad stu latach nieobecności i innych odniesień do czasów świetności Imperium Osmańskiego. Poza obecnością militarną, Turcja aktywnie działa w tak zwanej „dyplomacji maseczkowej”. Wspiera Algierię, Tunezję, Katar oraz kraje bałkańskie, szczególnie Bośnię i Hercegowinę oraz coraz silniej Kosowo. Wysyła pomoc humanitarną do tych państw, kreując pozytywny wizerunek silnego państwa dbającego o interesy wszystkich muzułmanów w regionie. To wszystko służy ukazaniu obywatelom i społeczności międzynarodowej tureckiej siły militarnej i pozycji aktywnego, odpowiedzialnego lidera na światowym poziomie, który może prowadzić asymetryczne działania w przestrzeni Bliskiego Wschodu i Północnej Afryki.

Konfliktowe relacje z Grecją są dla Turcji szczególnie wygodne z racji geostrategicznych oraz politycznych. Tłem sporu jest aspekt energetyczny, ale także podziału wód wschodniej części Morza Śródziemnego. Turcja chciałaby, aby ten aspekt relacji grecko-tureckich został ustalony w ramach negocjacji. Aby poszły po myśli Turcji, najpierw musi ona odpowiednio eskalować napięcie. Stąd biorą się manewry oraz wielowymiarowe działania, które widzimy obecnie.

BiznesAlert.pl: Określenie „zimna wojna śródziemnomorska” jest chyba zasadne. Jak może ona wpłynąć na projekty energetyczne realizowane pod auspicjami Unii Europejskiej, jak gazociąg EastMed z szelfu Izraela przez wody Cypru do Grecji?

Wydaje się, że to określenie w pewny sensie oddaje wielowymiarowość obserwowanego konfliktu ale ważny jest też czas intensyfikacji poszczególnych konfliktów. Widzimy spór pomiędzy dwoma sojusznikami z NATO: Turcja a Grecją i wspierającą ją Francją. Turcja prowadzi spór o podział szelfu kontynentalnego z Grecją. Relacja z Francją jest tym bardziej problematyczna, bowiem poza wspomnianym konfliktem te kraje są oponentami również w Libii. Do tego dochodzą relacje z Egiptem i Izraelem. Szczególnie w ostatnich miesiącach wzrosły napięcia pomiędzy Turcją a Egiptem. Tu chodzi nie tylko o hegemonię na Morzu Śródziemnym, ale też na obszarze Bliskiego Wschodu i Afryki Północnej. Konflikt w Libii sąsiadującej z Egiptem jest najbardziej zaogniony. Zwołanie forum śródziemnomorskiego bez udziału Turcji daje jej powód do zaostrzania retoryki. Aktywność Turcji na Morzu Śródziemnym wynika z realizacji doktryny „Błękitna ojczyzna”, zgodnie z którą musi ona działać tak, by zabezpieczać swe interesy i wypracować dominującą pozycję.

Projekt EastMed nie jest po myśli Ankary. Nie dość że łączy wszystkich śródziemnomorskich przeciwników Turcji, to jeszcze fizycznie ją omija, zabierając jej wyłączność na bycie oknem dywersyfikacji dostaw gazu do Europy. Trzeba pamiętać, że Turcja w ostatnich latach dużo zainwestowała finansowo i politycznie we wspieranie korytarzy transportowych gazu z Azji Centralnej do południowej Europy. EastMed jest również konkurencją dla rosyjskiego Turkish Stream, który przez Turcję dostarcza gaz dalej w kierunku bałkańskim. EastMed jest zagrożeniem dla planów turecko-rosyjskich zakładających, że rosyjski Gazprom będzie dostarczać gaz nie tylko do Turcji, ale również do Bułgarii, Serbii, Węgier, Grecji, Macedonii Północnej czy Włoch. Wszystko to powoduje również trudniejsze relacje ze Sanami Zjednoczonymi, które w 2019 roku przyznały Grecji trzy miliony dolarów na badania i rozwój w sektorze zbrojeniowym na 2020 rok oraz 4,6 mln dolarów na lata 2020–2022 na kolejne specjalistyczne szkolenie wojska.

Europa chce, by Turcja powróciła na ścieżkę wewnętrznej stabilności oraz przyjaznych relacji znanych sprzed 2015 roku, bo możemy przyjąć, iż Ankara od tego czasu zaczęła grać imperialną polityką. Turcja jawi się jako kluczowy gracz z punktu widzenia problemów migracyjnych Europy, ale i stabilności strefy euro, bowiem kredytodawcami Turcji są głownie banki europejskie (włoskie, francuskie i hiszpańskie). Jakiekolwiek problemy finansowe tego kraju, mogłyby spowodować poważne konsekwencje polityczne dla Europy. Najgorszym scenariuszem dla Europy jest zacieśnienie relacji turecko-rosyjskich, które będzie się przekładać nie tylko na politykę zagraniczną, migracyjną, ale przede wszystkim na energetyczną. Europa chciałaby uniknąć takiego scenariusza.

Czy jakiemuś graczowi zewnętrznemu zależy na wzroście napięć w relacjach z Turcją?

Im więcej otwartych frontów będzie miała Turcja, tym trudniej będzie jej zarządzać poszczególnymi aktywnościami. Nie można na podobnym poziomie intensywności naraz prowadzić polityki konfrontacyjnej z Egiptem, Syrią, Grecją czy Rosją naraz. To strona rosyjska najbardziej zyskuje na otwieraniu kolejnych rozdziałów sporów pomiędzy Turcją a innymi państwami. Druga stroną zainteresowaną wzrostem napięcia może być Izrael, gracz silny gospodarczo, który ostatnio oficjalnie znormalizował stosunki ze Zjednoczonymi Emiratami Arabskimi. Ten przypadek pokazuje, że Turcja w przyszłości nie będzie mogła prowadzić polityki zagranicznej z wykorzystaniem religii. Wrogość do Izraela scalająca dotąd kraje muzułmańskie zanika. Oznacza to, że obecna polityka Turcji niebawem straci rację bytu.

Rozmawiał Mariusz Marszałkowski