KOMENTARZ
Kamil Moskwik współpracownik BiznesAlert.pl i analityk Instytutu Sobieskiego,
Antoni Olszewski współpracownik BiznesAlert
Po zniesieniu sankcji ONZ nałożonych na Iran cena ropy naftowej osiągnęła poziom najniższy od 2003 roku, przebijając psychologiczną barierę 30 USD za baryłkę. Jednakże narastające napięcie na linii Teheran-Rijad może doprowadzić do wojny, której skutkiem byłby powrót cen ropy do trzycyfrowych wartości, a nawet nowych historycznych maksimów.
Konsumenci z radością obserwują wykresy ropy w ostatnich miesiącach, tymczasem sektor wydobywczy pogrąża się w kryzysie. Od ceny surowca są uzależnione są też całe państwa. Dla budżetu Arabii Saudyjskiej ropa jest na wagę złota. Największy producent spośród krajów OPEC generuje 75% przychodów państwa z ropy naftowej i potrzebuje ceny na poziomie ok. 100 dolarów za baryłkę, by zrównoważyć finanse publiczne. W przypadku Iranu cena stanowiąca próg rentowności budżetu to szacunkowo 87 USD. Niższe ceny w dłuższym terminie są w stanie wytrzymać jedynie Kuwejt, Katar czy Zjednoczone Emiraty Arabskie, jednak nawet w ich przypadku jest to ok. 60-70 dolarów za baryłkę. Tymczasem obserwujemy ceny dwukrotnie niższe. W tej sytuacji konflikt zbrojny w Zatoce Perskiej może paradoksalnie być na rękę dla niektórych państw w regionie. Skoro, zdaniem Międzynarodowego Funduszu Walutowego, dodatkowa porcja pół miliona baryłek irańskiej ropy dziennie (czyli ok. 0,6% światowej produkcji) jest w stanie obniżyć cenę ropy w średnim i długim terminie o 5-10%, to potencjalny ubytek infrastruktury produkcyjnej czy też ograniczenie dostaw na skutek działań wojennych w regionie wydobywającym ¼ światowej ropy daje perspektywy wzrostu o kilkaset procent. Czy na Półwyspie Arabskim lub w kraju Persów zamiast ropy może polać się krew?
O jedną głowę za daleko
Dnia 2 stycznia 2016 r. Arabia Saudyjska ogłosiła dokonanie egzekucji 47 osób. To więcej niż większość krajów stosujących karę śmierci wykonuje w ciągu całego roku, lecz świat nie poruszyłby się zapewne, gdyby nie jedna szczególna postać – szyicki kaznodzieja Nimr al-Nimr pozbawiony życia przez dekapitację. Śmierć przywódcy religijnego atakującego dynastę Saudów rozsierdziła całą społeczność szyicką. Wybuchły protesty. Placówka dyplomatyczna Arabii Saudyjskiej w Teheranie została ewakuowana po ataku rozgniewanego tłumu. Tej samej nocy, 3 stycznia Arabia Saudyjska zerwała stosunki dyplomatyczne z Iranem. Następnego dnia irańskich dyplomatów wydalono także z Bahrajnu, inne kraje również zaczęły przyłączać się do symbolicznego bojkotu. Zdaniem irańskich polityków Arabia Saudyjska celowo eskaluje konflikt, a egzekucja al-Nimra w tym właśnie momencie była prowokacją, elementem zaplanowanej gry.
Zimna wojna pod płaszczykiem religii
Źródeł konfliktu Teheran-Rijad można szukać daleko w przeszłości, począwszy od rewolucji islamskiej w Iranie w 1979 r. Po obaleniu szacha Mohammada Rezy Pahlawiego Iran stał się teokratyczną republiką islamską kierowaną przez ajatollaha Chomeiniego. Sukces ludowego powstania wywołał niepokój w pozostałych państwach arabskich i wkrótce doprowadził do pierwszej wojny w Zatoce Perskiej, czyli konfliktu iracko-irańskiego w latach 1980-1988. Wojna została zainspirowana przez Saddama Husajna – który został prezydentem Iraku również w 1979 r. na kilka miesięcy przed rewolucją w sąsiednim Iranie – wspieranego ochoczo przez społeczność międzynarodową, która w tej sprawie była wyjątkowo jednogłośna. Husajna poparły m.in. USA, Wielka Brytania, RFN, ale także Arabia Saudyjska i ZSRR. Iran pozostał osamotniony. Pokłosiem wojny było zerwanie stosunków dyplomatycznych między Arabią Saudyjską a Iranem w 1988 r. Świat islamski zradykalizował się, a coraz częściej stosowanym orężem została religia – wszak Iran zaczął uzurpować sobie prawo do obrony wszystkich szyitów, natomiast Królestwo Arabii Saudyjskiej, będące również państwem teokratycznym, do reprezentacji sunnitów. Jednakże narastający konflikt szyicko-sunnicki był tylko fasadą toczącej się walki o wpływy dwóch największych mocarstw po przeciwnych stronach Zatoki Perskiej. Buforem był zsekularyzowany Irak, który chociaż chętnie przyjął wsparcie od Arabii Saudyjskiej, bynajmniej nie był jej wiernym sojusznikiem. Reżim Saddama Husajna zręcznie lawirował pomiędzy mocarstwami tego świata. Do czasu. Amerykańska interwencja w 2003 r. obaliła irackiego dyktatora, jednakże wkrótce zaczęło dochodzić do starć między szyitami a sunnitami, mających wręcz charakter skrywanej wojny domowej. W 2011 r. na fali tzw. arabskiej wiosny, a jednocześnie po decyzji o wycofaniu wojsk amerykańskich, w całym regionie rozpętała się jatka trwająca do dzisiaj. Tajemnicą poliszynela jest, iż Iran i Arabia Saudyjska próbują również ugrać swoją działkę na tej wojnie, potajemnie finansując i wspierając zwalczające się ugrupowania zbrojne. Poligonem tych dwóch mocarstw jest m.in. Jemen, gdzie wspierany przez Iran Abdul-Malik al-Huti wzniecił antyrządowe powstanie, wymierzone de facto w interesy Saudów. Do ponownej eskalacji pozornie wygaszonego konfliktu doszło 7 stycznia 2016 r. kiedy ambasada Iranu w Sanie została zbombardowana przez siły Arabii Saudyjskiej. Ta projekcja siły była kontynuacją sporu zaognionego na początku tego roku. Sytuacji bacznie przygląda się ONZ oraz… analitycy ropy naftowej, lecz nie tylko, gdyż potencjalna wojna wywarłaby ogromną presję na rynki całego świata.
Czy naprawdę jest się czego bać?
W zależności od skali konfliktu, podaż ropy mogłaby gwałtownie zmaleć o kilkadziesiąt procent. Nawet w przypadku relatywnie łagodnej eskalacji napięcia, tj. przy braku ofiar w ludziach i zniszczeń infrastruktury, wszelka projekcja siły przez Iran lub Arabię Saudyjską może doprowadzić do zablokowania Cieśniny Ormuz znajdującej się u ujścia Zatoki Perskiej. Codziennie przepływają tamtędy tankowce z ładunkiem nawet 17 mln baryłek ropy, tj. niemal 20% światowej produkcji. Szok podażowy takiego rzędu jest w krótkim terminie niemożliwy do skompensowania przez niewykorzystywane moce produkcyjne wszystkich pozostałych eksporterów ropy razem wziętych, zatem doprowadziłby do znacznego wywindowania cen. Niektórzy analitycy wskazują, iż w razie kontynuacji rynku niedźwiedzia na ropie naftowej, taka pokazowa próba sił może zostać wywołana sztucznie. Skutki realnej wojny totalnej pomiędzy Iranem a Arabią Saudyjską mogą być katastrofalne. Oba kraje dysponują znacznym potencjałem militarnym. W przypadku Iranu jest to 545 tys. żołnierzy służby czynnej, 1650 czołgów, ponad 100 nowoczesnych myśliwców i 397 jednostek floty morskiej. Persowie są też w posiadaniu dużej ilości artylerii oraz wyrzutni rakiet. Arabia Saudyjska utrzymuje dwukrotnie mniej liczną armię, jednak uzbrojoną w najnowocześniejszy sprzęt. Siły konwencjonalne tego kraju są zaliczane do czołówki najpotężniejszych armii świata. Saudowie w ostatnich latach zbroją się na potęgę, przeznaczając na ten cel bagatela 80 mld USD rocznie, dziesięciokrotnie więcej od Iranu, co stanowi przeszło 10% PKB Królestwa Arabii Saudyjskiej. Dla porównania, wydatki obronne Polski w 2015 roku wyniosły ok. 10 mld USD, co stanowi 2% PKB naszego kraju. Polskim kierowcom pozostaje trzymać kciuki bądź modlić się o pokój w regionie Zatoki Perskiej. PKN Orlen, który niedawno wypróbował dostawę ropy z Arabii Saudyjskiej, może skorzystać na ostatnim zniesieniu sankcji i zainwestować w Iranie. Dywersyfikacja źródeł ropy naftowej i gazu jest szansą na zwiększenie bezpieczeństwa energetycznego Polski.