10 grudnia Sejm ma się zająć tzw. ustawą offshore, czyli ustawą o morskich farmach wiatrowych na Bałtyku, którą rząd po wielu perturbacjach przyjął w trybie obiegowym pod koniec listopada. Czy polski łańcuch dostaw ma szansę na dużą część wielomiliardowego tortu? Zapytaliśmy specjalistów.
Opis lokalnego łańcucha dostaw (tzw. local content) w ustawie o wsparciu morskiej energetyki wiatrowej (offshore) od początku budził kontrowersje. Z jednej strony, zasadne jest wsparcie polskiego biznesu, który ma w założeniu współtworzyć nowy rynek, ale z drugiej strony istniało ryzyko, że rozwiązania służące uprzywilejowaniu krajowych dostawców technologii czy komponentów mogłoby zostać zakwestionowane z uwagi na przepisy unijne w zakresie swobodnego przepływu towarów.
– Na etapie konsultacji publicznych proponowano np. powiązanie wysokości wsparcia dla morskich farm wiatrowych z zapewnieniem określonego udziału krajowych komponentów w całości inwestycji, jednak ustawodawca uznał takie zapisy za zbyt ryzykowne w kontekście zgodności z przepisami unijnymi i ostatecznie zdecydował się na „miękkie” potraktowanie kwestii łańcucha dostaw. Projekt w obecnym kształcie przewiduje zatem instrumenty, które mają jedynie stymulować rozwój lokalnego łańcucha dostaw – tłumaczy nam Karolina Wcisło-Karczewska,
starszy prawnik w Kancelarii Brysiewicz Bokina Sakławski i Wspólnicy. – Przede wszystkim, inwestorzy zostali zobowiązani do przedstawiania planu łańcucha dostaw materiałów i usług w procesie budowy i eksploatacji morskiej farmy wiatrowej, a następnie składania Prezesowi URE cyklicznych sprawozdań z realizacji planu. Jednym z elementów składowych takiego planu jest m.in. wskazanie szacunkowej liczby miejsc pracy, jakie na terenie RP zamierza utworzyć inwestor lub podmioty dostarczające materiały i usługi dla inwestycji, czy też prowadzenie dialogu z zarządami portów morskich zlokalizowanych na terytorium RP – tłumaczy prawniczka. Podkreśla przy tym, że plany i sprawozdania będą jednak sporządzane w zasadzie wyłącznie w celach informacyjnych. Prezes Urzędu Regulacji Energetyki będzie je publikował w Biuletynie Informacji Publicznej oraz przekazywał ministrowi klimatu oraz ministrowi aktywów państwowych, jednak przepisy nie przewidują jakichkolwiek negatywnych konsekwencji dla inwestorów w razie braku wykorzystania tzw. local contentu (choć oczywiście nie można wykluczyć ewentualnych „rozliczeń” nieformalnych ze strony podmiotów właścicielskich). Zdaniem naszej rozmówczyni, być może ustawodawca w toku dalszych prac powinien zdecydować się na wprowadzenie do ustawy swego rodzaju bonusów, zachęcających do korzystania z lokalnych dostawców przez inwestora (co zresztą proponowano w trakcie konsultacji publicznych). O ile zapisy wprost faworyzujące polskich dostawców albo określające minimalny udział polskiego udziału w inwestycji mogłyby zostać uznane za sprzeczne z ustawodawstwem unijnym, tak już np. wprowadzenie pewnych ułatwień na poszczególnych etapach inwestycji dla inwestorów korzystających z polskich dostawców byłoby prawdopodobnie do pogodzenia z przepisami unijnymi. – W obecnym kształcie projektu jest w zasadzie jeden taki rodzaj zachęty – w jednym z projektowanych rozporządzeń (rozporządzenie w sprawie oceny wniosków złożonych w postępowaniu rozstrzygającym), przewidziano postanowienia, zgodnie z którymi inwestor współpracujący z lokalnymi dostawcami materiałów i usług otrzymuje dodatkowe punkty w tzw. postępowaniu rozstrzygającym na udzielenie pozwolenia na wznoszenie lub wykorzystywanie sztucznych wysp, konstrukcji i urządzeń. Być może należy zastanowić się nad większą ilością podobnych zachęt – konkluduje Wcisło-Karczewska.
Rozmawialiśmy również z tymi, którzy potencjalnie mogą lub mają być częścią tego lokalnego łańcucha dostaw i którzy od dawna biją na alarm, że czas na decyzje się kończy. Na stole będą leżeć miliardy złotych. Przyjmując bowiem, że budowa 1 GW farm wiatrowych na Bałtyku to ok. 12 mld zł, a na początek mamy zbudować ok. 6 GW takich mocy (m.in. Polenergia, PGE, Orlen), to gdyby choć 10 procent tej sumy miało pozostać u polskich producentów, byłby to sukces. A czasu jest mało, skoro pierwsze wiatraki mają zostać uruchomione w 2024 roku. Jesteśmy więc „na styk”, a przecież ustawa to dopiero pierwszy krok i należy jeszcze rozmawiać m.in. o finansowaniu.
– Ustawa to bardzo dobry krok z perspektywy inwestorów, deweloperów i całej branży przemysłowej liczącej na kontrakty. Zdajemy sobie sprawę, że bezpośrednie wskazanie wymagań udziale kapitału krajowego nie było możliwe z punktu widzenia regulacji unijnych, ale po to są rozmowy o umowie sektorowej, aby przekonać inwestorów, że warto współpracować z lokalnymi podmiotami. Te rozmowy już trwają, a następne nadchodzące miesiące dla wszystkich z łańcucha dostaw muszą być jeszcze bardziej intensywne – mówi Andrzej Zienkiewicz, prezes Grupy Przemysłowej Baltic w rozmowie z Biznesalert.pl. Ta grupa powstała w kwietniu pod projekty offshore z połączenia przez Agencję Rozwoju Przemysłu pod jednym szyldem Stoczni Gdańsk, GSG Towers, Baltic Operator i Energomontażu Północ Gdynia. – Morskie farmy wiatrowe to przecież nie tylko sama turbina, ale także fundamenty, transition pieces, trafostacje czy też jednostki pływające zarówno instalacyjne, jak i utrzymaniowe. Myślę, że jest to jasne, że dla nas wszystkich jest najważniejsze, by udział komponentów krajowych był jak największy – dodaje.
Większym sceptykiem wydaje się być prezes i współwłaściciel stoczni Crist Ireneusz Ćwirko. – Dla nas jako firmy zawsze najważniejsza była normalność, a teraz mamy wrażenie uderzania głową w mur, bo przy obecnych działaniach temat local content trochę traci sens. Można usłyszec o odbudowie polskiego przemysłu stoczniowego, o czym mówiło się już pięć lat temu. Jeśli są podejmowane jakieś decyzje, jak te o budowie morskich farm wiatrowych na Bałtyku, to trzeba iść do przodu, a nie odsuwać je w czasie. Polskie firmy mogą się realnie włączyć w inwestycje w wiatraki na morzu. My już naprawdę zbudowaliśmy trochę jack-upów (samopodnośny statek – red.), ale na eksport – mówi nam Ćwirko. – Budowa takiego statku to 3-4 lata, do tego dochodzi jeszcze projekt. My projekty mamy, ale nie ma decyzji, więc jak na razie zajmujemy się szukaniem zleceń zewnętrznych na eksport, by zapewnić ludziom pracę – tłumaczy.
Zdaniem wiceministra środowiska klimatu Ireneusza Zyski wartość projektów morskich farm wiatrowych w polskiej wyłącznej strefie ekonomicznej na Bałtyku jest szacowana na 130 mld zł. W ciągu kilkunastu lat miałoby powstać dzięki nim ponad 70 tys. nowych miejsc pracy.
Opracowała Karolina Baca-Pogorzelska