Najważniejsze informacje dla biznesu

Von der Leyen nam pożyczy, my kupimy broń w Niemczech (felieton)

Była wieloletnia niemiecka minister obrony, dziś w randze szefowej Komisji Europejskiej, da nam pożyczkę, po części zresztą z naszych środków, a my potem wydamy ją u jej kolegów z przemysłu zbrojeniowego. Być może zresztą będziemy mieli dowolność miejsca, gdzie wydamy, podobnie jak ona będzie miała dowolność ukarania nas za nadmierny deficyt lub nie. Brzmi jak deal?   

Wygląda na to, że znajomość marek Dassault i Rheinmetall wśród Polaków wkrótce znacznie wzrośnie. Do tej pory Polska mogła kupować sprzęt wojskowy tam, gdzie chciała – stąd choćby zakupy w Korei Południowej. Teraz, w ramach „wspólnej obrony Europy” przed Donaldem Trumpem, będziemy prawdopodobnie mogli go kupować głównie w Niemczech i Francji. Ale za to dostaniemy na ten sprzęt pożyczkę żyrowaną przez polityków z tych krajów.  

Ta łaskawa oferta na tym etapie wynika z pięciu punktów pani von der Leyen, oferowanych Europie w ramach rozstawania się z amerykańską tarczą ochronną. Sprawa ma same zalety. Amerykanie domagali się od Niemiec i Francji wyższych składek na NATO, w odpowiedzi politycy z tych krajów zaczęli coraz głośniej krzyczeć, że Ameryki wcale nie potrzebują. W odpowiedzi Ameryka ogłosiła, że w takim razie sobie idzie. Do tego doszedł konflikt Trumpa  z prezydentem Zełenskim. USA co prawda zaczęły się z Ukrainą dogadywać, ale jako bonus został nam ogłoszony w międzyczasie, nowy, wiekopomny plan. Na tyle konkretny, że raczej nie był produktem chwili, a czekał na dobry czas. 

Co prawda zachodnie społeczeństwa i elity jasno i często mówią, że ani myślą walczyć i ginąć za Polskę. Co prawda wspólna armia europejska to nadal mrzonka, której głównym celem nie są zdolności bojowe, lecz zeroemisyjność. Ale za to można przeprowadzić manewr bojowy, który już Zachód świetnie przećwiczył wobec nowych członków Unii i krajów Południa. A w Polsce tym razem z dumą możemy stwierdzić, że sprawa rzeczywiście dotyczy przede wszystkim nas. 

Inaczej niż w przypadku KPO, nie ma tu mowy o grantach – nawet w części. Kasa zostanie pożyczona, a my ją wydamy, oczywiście solidarystycznie, w ramach europejskiego przemysłu zbrojeniowego. Łaskawie dorzucono jeszcze jeden element. W tym przypadku, inaczej niż dotychczas, nie zostaniemy ukarani unijną procedurą nadmiernego zadłużenia.

Choć i to prawdopodobnie pozostanie w gestii szacownej Komisji pani Ursuli – a jak potrafią wyglądać jej decyzje, przekonali się zarówno premier Morawiecki (KPO), jak i premier Tusk (procedura za budżet 2024 z włączeniem wydatków zbrojeniowych). No ale jak wydamy u jej znajomego Armina Peppergera (niemiecki Rheinmetall) to raczej wszystko będzie ok.  

Do tego dochodzi łaskawe pozwolenie na przesunięcie środków z funduszy spójności – czyli zamiast na szpitale czy infrastrukturę, wydanie ich na zbrojenia. Już widzę te tytuły w prorządowych mediach: „Unia dała nam kolejne pieniądze na zbrojenia!”. Przywykliśmy do tej stylówki, a połowa społeczeństwa i tak się nabierze, bo nabiera się na wszystko. 

Plan jest śmiały i odważny, ale można go jeszcze rozwinąć. Tak zakupiony sprzęt możemy od razu przekazać Ukrainie w ramach pomocy. Nam pozostaną długi, ale pewnie nas pochwalą albo zaproponują kolejny solidarnościowy pakiet. O ile jeszcze będzie komu. 

Była wieloletnia niemiecka minister obrony, dziś w randze szefowej Komisji Europejskiej, da nam pożyczkę, po części zresztą z naszych środków, a my potem wydamy ją u jej kolegów z przemysłu zbrojeniowego. Być może zresztą będziemy mieli dowolność miejsca, gdzie wydamy, podobnie jak ona będzie miała dowolność ukarania nas za nadmierny deficyt lub nie. Brzmi jak deal?   

Wygląda na to, że znajomość marek Dassault i Rheinmetall wśród Polaków wkrótce znacznie wzrośnie. Do tej pory Polska mogła kupować sprzęt wojskowy tam, gdzie chciała – stąd choćby zakupy w Korei Południowej. Teraz, w ramach „wspólnej obrony Europy” przed Donaldem Trumpem, będziemy prawdopodobnie mogli go kupować głównie w Niemczech i Francji. Ale za to dostaniemy na ten sprzęt pożyczkę żyrowaną przez polityków z tych krajów.  

Ta łaskawa oferta na tym etapie wynika z pięciu punktów pani von der Leyen, oferowanych Europie w ramach rozstawania się z amerykańską tarczą ochronną. Sprawa ma same zalety. Amerykanie domagali się od Niemiec i Francji wyższych składek na NATO, w odpowiedzi politycy z tych krajów zaczęli coraz głośniej krzyczeć, że Ameryki wcale nie potrzebują. W odpowiedzi Ameryka ogłosiła, że w takim razie sobie idzie. Do tego doszedł konflikt Trumpa  z prezydentem Zełenskim. USA co prawda zaczęły się z Ukrainą dogadywać, ale jako bonus został nam ogłoszony w międzyczasie, nowy, wiekopomny plan. Na tyle konkretny, że raczej nie był produktem chwili, a czekał na dobry czas. 

Co prawda zachodnie społeczeństwa i elity jasno i często mówią, że ani myślą walczyć i ginąć za Polskę. Co prawda wspólna armia europejska to nadal mrzonka, której głównym celem nie są zdolności bojowe, lecz zeroemisyjność. Ale za to można przeprowadzić manewr bojowy, który już Zachód świetnie przećwiczył wobec nowych członków Unii i krajów Południa. A w Polsce tym razem z dumą możemy stwierdzić, że sprawa rzeczywiście dotyczy przede wszystkim nas. 

Inaczej niż w przypadku KPO, nie ma tu mowy o grantach – nawet w części. Kasa zostanie pożyczona, a my ją wydamy, oczywiście solidarystycznie, w ramach europejskiego przemysłu zbrojeniowego. Łaskawie dorzucono jeszcze jeden element. W tym przypadku, inaczej niż dotychczas, nie zostaniemy ukarani unijną procedurą nadmiernego zadłużenia.

Choć i to prawdopodobnie pozostanie w gestii szacownej Komisji pani Ursuli – a jak potrafią wyglądać jej decyzje, przekonali się zarówno premier Morawiecki (KPO), jak i premier Tusk (procedura za budżet 2024 z włączeniem wydatków zbrojeniowych). No ale jak wydamy u jej znajomego Armina Peppergera (niemiecki Rheinmetall) to raczej wszystko będzie ok.  

Do tego dochodzi łaskawe pozwolenie na przesunięcie środków z funduszy spójności – czyli zamiast na szpitale czy infrastrukturę, wydanie ich na zbrojenia. Już widzę te tytuły w prorządowych mediach: „Unia dała nam kolejne pieniądze na zbrojenia!”. Przywykliśmy do tej stylówki, a połowa społeczeństwa i tak się nabierze, bo nabiera się na wszystko. 

Plan jest śmiały i odważny, ale można go jeszcze rozwinąć. Tak zakupiony sprzęt możemy od razu przekazać Ukrainie w ramach pomocy. Nam pozostaną długi, ale pewnie nas pochwalą albo zaproponują kolejny solidarnościowy pakiet. O ile jeszcze będzie komu. 

Najnowsze artykuły