KOMENTARZ
Grzegorz Wiśniewski
Instytut Energetyki Odnawialnej
Być może Beniamin Franklin miał rację twierdząc czas to pieniądz, ale dla energetyki w Polsce rok 2013 oznaczał tylko tony papierów, bynajmniej nie wartościowych.
Dla energetyki odnawialnej to czas znaczony kolejnymi, coraz bardziej agresywnymi i absurdalnymi atakami rządzących, zwłaszcza jeśli chodzi o sens i znaczenie rozwoju OZE, i przypisywane im koszty. Głowy kluczowych decydentów (o nich za chwilę) zaatakował wirus, przenoszący się na środowiska niechętne zmianom w energetyce. Prace nad ustawą OZE wróciły do punktu wyjścia sprzed dwóch lat, stan świadomości i gotowości do rozwoju sektora spadł do poziomu sprzed ponad dekady.
Już prawie dwa lata temu zacząłem mieć złe przeczucia jeśli chodzi o OZE w Polsce. Czułem, że ustawa o OZE nie będzie uchwalona i że minie dużo czasu zanim ruszą w górę indeksy giełdowe firm zielonej gospodarki, wskaźniki sprzedaży i optymizmu, a na blogu odnawialnym znowu będzie można pisać pozytywnie i tworzyć wartość dodaną, a nie tylko kontemplować smutek straconego czasu.
Faktów i czasu minionego nie zmienię, ale po dwu latach wypada zmienić perspektywę. Można zaczerpnąć z mądrości ludowej o szklance pełnej do połowy i skonstatować, że każdy kolejny stracony rok to też rok bliżej do momentu gdy OZE będą miały swój czas także w Polsce, na Białorusi, w Rosji, w Iranie itp., a nie tylko w krajach bardziej cywilizowanych, nowoczesnych i rozwiniętych.
Ile musimy na to czekać? Jestem przygotowany na długi dystans. Gdy 25-26 lat temu kończyłem studia i zastanawiałem się co w życiu robić, przeczytałem w Przeglądzie Technicznym, że OZE będą na rynku „za kilka lat”. Wtedy nie doczytałem na którym rynku i gdzie :), ale zdecydowałem, że będę pracował w energetyce odnawialnej bo chciałem uczestniczyć w tworzeniu czegoś nowego, potrzebnego ludziom, czegoś , co można w rozsądnym czasie zrealizować w praktyce.
W tym kontekście na ironię losu zakrawają tegoroczne wypowiedzi tych, którzy obecnie decydują o tym, kiedy przyjdzie ten moment. Na tych, moim zdaniem, kluczowych decydentach i wypowiedziach się skupię, choć nie będzie to budujące. Są wątpliwe merytorycznie, słabe intelektualnie (zapewne ci cytowani poniżej mężowie stanu mieli też lepsze) i wręcz podejrzane moralnie (w takim sensie jak ściema) . Ale Panowie ci – a mowa aż o trzech premierach: Tusk, Piechociński i Bielecki – trzymający teraz bezpośrednio władzę także nad OZE, mają wystarczająco skuteczne instrumenty, aby nawet na kilka lat zatrzymać przemiany w całym polskim sektorze energetycznym. Przy uprawianym przez nich myśleniu politycznym najdalej na rok lub dwa do przodu („energetyka polityczna”, a nie odwrotnie), faktycznie „betonują” cały sektor na lata. W takie myślenie trudno wpisać OZE jako technologicznie i organizacyjnie najbardziej żywiołowy składnik na rynku energetycznym, który, jak wszystko co nowe, nie może jednak wystartować bez przychylności politycznej.
Premier Tusk po kilku miesiącach po tym jak zadecydował, że trzeba wstrzymać OZE aby ruszyć węgiel, atom i łupki, ogłosił na swojej (KPRM) stronie internetowej „Model optymalnego miksu energetycznego dla Polski do roku 2060” , w którym uznany został jako realny scenariusz prowadzący do tego, że udział OZE w zużyciu energii elektrycznej pozostanie na poziomie 19,1% w 2020 roku (obecny wymóg KPD), bez zmian aż do 2060 roku. Jest też scenariusz rekomendowany (tzw. „wariant ekonomiczny”), w którym aż do 2060 roku praktycznie nie ma OZE na rynku albo w najlepszym przypadku –wysokich cen uprawnień do emisji CO2 – OZE dochodzą do ok 30%. Czyli udział OZE w zasadzie miałby pozostać bez zmian w stosunku do 2013 roku. Nie udało mi się znaleźć innego kraju na świecie w którym tak zachowawczy scenariusz jest poważnie rozważany. Na szczęście nie jest on możliwy do wdrożenia w Polsce i są znacznie korzystniejsze dla kraju scenariusze – por. raport IEO, jednak przez jakiś czas może funkcjonować w obiegu jako prawda objawiona i skutecznie blokować dyskusję merytoryczną.
Premierowi wtóruje wicepremier Piechociński , który zapowiadając nową politykę energetyczną mówił „… w 2050 roku węgiel będzie dominującym źródłem energii w Polsce”, a „jego udział w produkcji energii przewidywany jest na poziomie nie niższym niż 50%” i dodaje: „Polska zdecydowanie protestuje przeciwko próbom przyjęcia w ramach Unii jeszcze dodatkowych celów dotyczących udziału OZE na okres po 2020 roku”. Wygląda na to, że rząd chętnie widziałby za to cel unijny w postaci wysokich udziałów energii z węgla w latach 2020-2050, choć zasoby węgla, których eksploatacja byłaby opłacalna szybko się w Polsce kurczą. Jednocześnie premier Piechociński podaje koszt energii z OZE równy 200 euro/MWh, co nie jest dzisiaj co do zasady prawdą nawet w Polsce, gdzie polityka nie sprzyja obniżeniu kosztów OZE. Średnia cena energii ze wszystkich obecnie nowo budowanych OZE stosowanych w Polsce zgodnie z najnowszymi analizami wynosi bowiem 470 zł/MWh (czyi niewiele więcej niż 100 euro/MWh) i oczekiwany jest jej spadek. To zastanawiające, że inne kraje UE nie biorą pod uwagę kosztów podanych przez premiera Piechocińskiego w kontekście celów na 2020 i dyskutując ocelach na kolejne dekady.
Zastanawia samozadowolenie z tego „unikalnego” myślenia, a nawet pewna doza arogancji w tym zakresie obu premierów oraz tego trzeciego – Jana Krzysztofa Bieleckiego, który też jest z nieznanych przyczyn przekonany, że zna się na OZE lepiej niż specjaliści i politycy krajów, które mają w tym względzie większe doświadczenie. Premier Bielecki, który obecnie jako szef Rady Gospodarczej wpływa na Kancelarię Prezesa Rady Ministrów (KPRM – tu powstał ww. ”optymalny miks energetyczny” i założenia do mającego powstrzymać rozwój OZE projektu ustawy o OZE), uzasadnia pragmatyzmem takie oportunistyczne podejście. Mówi generalnie i z wyższością o nieskutecznych „kawiarnianych reformatorach” i o „wizji bez implementacji jako o halucynacji”. Oczywiście nie wszystkie wizje udaje się wprowadzić na poziom implementacji i część z nich nigdy nie wyjdzie poza poziom kawiarnianego stolika, z tym, że to akurat jest mało destrukcyjne. Natomiast tu mamy do czynienia z samą implementacją życzeniowego myślenia, bez wizji, strategii i niezbędnej wiedzy leżącej u jej podstaw, ale przez polityków mających akurat realną władzę i przekonanie, że wiedzą lepiej. Jak to ładnie określono w rządowym „Modelu energetycznego miksu … z punktu widzenia centralnego planisty. A można wskazać konstruktywne, odważne ale zakończone wdrożeniem, przykłady działania na rzecz rozwoju rynku przywołując choćby wizję rozwoju sektora energetyki słonecznej cieplnej, sformułowaną w 2009 roku w oparciu o solidne podstawy teoretyczne i znajomość funkcjonowania rynku w tym zakresie. Jej wdrożenie przez NFOŚiGW zaowocowało w ciągu zaledwie czterech lat awansem Polski z 9-go na 2-gie miejsce pod względem nowo instalowanych kolektorów słonecznych w Europie i adekwatnym rozwojem sektora produkcji i eksportu kolektorów. Lepiej wspierać trudniejsze ale nośne idee niż skutecznie wdrażać te wątpliwe.
Inwestowanie w technologie, których koszty rosną, a nie spadają to oczywiste marnowanie pieniędzy. Ogłoszony ostatnio przez poddany rekonstrukcji rząd plan nie robienia niczego poza wydawaniem pieniędzy unijnych i brak atrakcyjnego celu spowoduje niezdolność kraju do przeprowadzenia gruntownych zmian w energetyce, o rewolucji energetycznej na wzór Niemiec czy Danii nie mówiąc.
Faktów takich jak rozwój technologii czy światowe trendy gospodarcze żaden polityk nie zmieni (choć ww. Panowie – premierzy ewidentnie i usilnie próbują), ale mając niezwykle silną władzę może wykreować takie warunki, że wbrew logice gospodarowania krajowymi zasobami energetycznymi i podstawom ekonomii przez kolejne lata OZE nie będą dopuszczone do krajowego rynku. Rząd ma w ręku instrumenty oddziaływania zarówno na opinię publiczną (np. mówiąc nieprawdę lub półprawdę, co przy słabej świadomości społecznej w zakresie OZE jest bardzo łatwe) i na inwestorów w energetyce. Jeżeli kolejne rządy trwałyby zwrócone w kierunku przeszłości i obywatele akceptowali wstecznictwo i oportunizm, czekanie na nadejście rynku na OZE w Polsce może się znacznie wydłużyć w stosunku do moich oczekiwań sprzed ćwierć wieku. Zdaje się, że osobisty cel muszę przesunąć o parę dekad, to jako uparty maratończyk dam radę :), bo cel jest tego wart.
Premier Tusk zapowiedział, że jako polityk jest też maratończykiem i jest gotów do następnej rundy (2014-2018) , i że chce przebiec prawdziwy maraton. Panie Premierze, życzę Panu oczywiście powodzenia w obu maratonach, ale przy takiej wizji energetyki szkoda Pańskiego wysiłku, bo pójdzie na marne. Wizja jaką Pan i rząd macie zasługuje nie na maraton ale raczej na człapanie w kondukcie pogrzebowym. Czy to, co obecnie proponuje się w zakresie OZE to jest wizja? Czy tak ma wyglądać pragmatyzm? Czy to co rząd robi w OZE ma porwać ludzi, wywołać efekt domina (reinwestycji) w gospodarce i zapewnić Panu sukces wyborczy i miejsce w historii? Maraton ma to do siebie, że wymaga systematycznego treningu i wytrwałości, a nie tylko zrywów raz na cztery lata, albo kiedy sponsor sypnie groszem. Po co się męczyć bieganiem maratonów jak się widzi tylko najbliższy punkt żywieniowy? Warto mierzyć dalej i wyżej, zwłaszcza w Nowy Rok.