Wojciechowski: Dlaczego Michaił Chodorkowski nie ma racji. O niemieckim myśleniu życzeniowym o Rosji

24 czerwca 2015, 12:56 Bezpieczeństwo

KOMENTARZ

Michaił Chodorkowski, były szef Jukosu.

Lech Wojciechowski

Instytut Jagielloński

Michaił Chodorkowski, były szef rosyjskiego giganta naftowego – Jukosu – zniszczonego w 2003 roku i przejętego przez Putinowskich „siłowików”, a następnie osadzony na 10 lat w łagrze, oświadczył 17 czerwca w Waszyngtonie, że konflikt Rosji z Zachodem jest pozorny i został on sfabrykowany przez Putina aby ten mógł utrzymać się przy władzy. Stwierdził ponadto, że Zachód, a w szczególności USA nie powinny dostarczać pomocy wojskowej Ukrainie bo wówczas Rosjanie uwierzą w propagandę Kremla mówiącą, że na Ukrainie toczy się wojna z amerykańskim imperializmem. Tymczasem zdaniem Chodorkowskiego po odejściu czy upadku Putina, Zachód powinien przygotować się na szybką integrację Rosji ze światem również poprzez członkostwo Rosji w UE i NATO. Ostrzega zarazem przed zaangażowaniem USA na Ukrainie gdyż miałoby to wywołać silną kontrreakcję Rosji i jeśli Ameryka nie jest gotowa do konfrontacji, to nie powinna jej zaczynać bo inaczej uznane to zostanie w Rosji za porażkę Waszyngtonu.

Michaił Chodorkowski zdaje się mówić więc językiem krytycznego wobec Putina, ale jednak Rosjanina przekonanego o sile własnego państwa. Zniechęcając USA i zachód do twardszej postawy wobec Rosji staje więc, być może nieświadomie, po stronie obecnych władz Rosji. Ukraina bowiem – a konkretnie sukces bądź porażka tego kraju w wymiarze militarnym, a przede wszystkim polityczno-ustrojowym, będzie miała zasadnicze znaczenie również dla przyszłości Rosji i obecnej ekipy władzy na Kremlu. Zresztą już pod koniec 2014 roku Chodorkowski oświadczył na Twitterze, że w przypadku objęcia władzy w Rosji nie odda Krymu Ukrainie. Wszystko co świadczy o nieustających politycznych ambicjach byłego naftowego potentata, a także o jego wielkoruskim nacjonalizmie. A jeśli tej cechy i takie postawy reprezentuje nawet Chodorkowski to musimy mieć świadomość, że szybkie otwarcie Rosji na Zachód nie jest jednak możliwe nawet po odejściu Putina ze stanowiska prezydenta i zwornika tamtejszego oligarchiczno-mafijnego systemu władzy. Utrzymywanie Krymu przy Rosji i proeuropejska zmiana w Moskwie po prostu wzajemnie się wykluczają.

Jakakolwiek prawdziwa zmiana Rosji, w kierunku państwa o charakterze bardziej cywilizowanym, które skupia się na reformach wewnętrznych, a nie na nieustannym podboju i destabilizacji sąsiednich państw, państwa gdzie przestrzegane jest prawo i choćby podstawowe zasady demokracji, możliwa będzie jedynie po porażce rosyjskiej strategii wobec Ukrainy. Jeśli Ukraińcom uda się przeprowadzić zapowiadane reformy, dokonać deoligarchaizacji i podjąć realną walkę z korupcją, mają oni szansę, przy wsparciu zachodu, na sukces. Sukces ten będzie działać zaś „zaraźliwie” na Rosję i Rosjan, którzy dostrzegą, że zmiany na lepsze są możliwe, a na ich przeszkodzie stoją tacy ludzie jak obecny prezydent Rosji. Sukces Ukrainy będzie więc gwoździem do trumny obecnej Rosji i szansą na zbudowanie w miarę normalnego państwa, gotowego do współpracy ze swymi sąsiadami i z Zachodem.

Dlatego też Władimir Putin postanowił unicestwić ukraińską rewolucję Majdanu. Bowiem przykład udanych zmian idący z Ukrainy zabójczo podziałałby na jego reżim. Wydaje się, że taka sama motywacja stała zresztą za decyzją o wojnie przeciwko Gruzji Michaela Ssakaszwilego z 2008 roku. Kraj ren dokonywał pod przywództwem tego prezydenta głębokich reform, które uzdrowiły tamtejszą gospodarkę i pozwoliły znacząco ograniczyć korupcję (zwolniono np. wszystkich funkcjonariuszy policji drogowej). Przykład Gruzji zaczął  więc oddziaływać na wchodzące w skład Rosji republiki północnokaukaskie budząc strach Moskwy przed wzmocnieniem i tak silnych tam nastrojów separatystycznych. Udana transformacja Gruzji musiała więc zostać powstrzymana za wszelką cenę. Do dziś tę cenę płaci… Gruzja.

Chodorkowski ma oczywiście rację dowodząc, że konflikt na wschodniej Ukrainie wraz z zagarnięciem ukraińskiego Krymu służy Putinowi do wzmocnienia swojej pozycji w strukturze władzy i popularności wśród Rosjan, a zarazem odwraca ich uwagę od pogarszającej się skokowo sytuacji gospodarczej. Podobne wojna przeciw Gruzji w 2008 roku stabilizowała system w trakcie sukcesji władzy prezydenckiej z Putina na Miedwiediewa. Teza o stabilizowaniu sytuacji wewnętrznej w Rosji poprzez konflikt zewnętrzny podnoszona jest zresztą przez szereg polityków, komentatorów i analityków interesujących się Rosją. Popularna jest ona również w środowiskach opozycyjnych w samej Rosji – jej głośnym zwolennikiem był np. zamordowany w lutym br. Borys Niemcow.

Tymczasem Putin wciąż próbuje szantażować świat. W ostatnim czasie zaczął licytować się już na rakiety atomowe. Wyżej już nie można. Czym jeszcze można postraszyć bardziej niż zagładą życia na ziemi? To świadczy o pewnej desperacji i braku innych argumentów. Świadczy o strachu Putina. Wystąpienie Chodorkowskiego w Waszyngtonie chcąc nie chcąc Putinowską propagandę o mocy Rosji wzmacnia i uwiarygadnia. Rosja tymczasem jest coraz słabsza a sam Putin nawet jeszcze słabszy. Nawet mało wiarygodny rosyjski urząd statystyczny podał, że gospodarka kraju w pierwszym kwartale 2015 roku skurczyła się o 1,9 proc. Również ekonomiści prognozują, że gospodarka Rosji w 2015 roku skurczy się o ponad 4 proc. Pomimo, że Putin podczas Forum Ekonomicznego w Petersburgu zaklinał, że Rosja największe trudności ma już za sobą. Ceny ropy, choć przestały spadać, to długo jeszcze nie będą na poziomie dający rosyjskiemu budżetowi oddech – tj. min. 90 USD za baryłkę. Odbicie ekonomiczne utrudni też zacofana struktura rosyjskiej gospodarki opartej
o handel surowcami. Na razie tort gazowo-naftowy się kurczy i cześć elity będzie musiała zostać, bądź już został odsunięta od stołu. To musi powodować niezadowolenie i rozprężenie wśród elity władzy. Stąd pozycja Putina jako niekwestionowanego lidera jest już znacznie bardziej osłabiona niż mogłoby się wydawać.

Tymczasem napompowane anschlussem Krymu wskaźniki popularności Putina z czasem zaczną spadać i aby utrzymać się na fali będzie on zmuszony do dalszych agresywnych   kroków – być może również wobec Mołdawii, Kaukazu Południowego a nawet państw bałtyckich. Coraz lepiej zdają się to rozumieć USA, które zdecydowały ostatnio o stałej obecności w specjalnych bazach ciężkiego sprzętu (np. czołgów) w krajach NATO graniczących z Rosją, w tym w Polsce. Przebywający z wizytą w Belinie Sekretarz Obrony USA Ashton Carter, przemawiając 22 czerwca w Berlinie na konferencji zorganizowanej przez niemiecką organizację Atlantik Bruecke, wezwał sojuszników w NATO do wspólnego przygotowania się na nowe zagrożenia, potwierdził plany rozmieszenia sprzętu wojskowego w Europie Środkowo-Wschodniej, ale przede wszystkim ocenił, że agresywna polityka Rosji niekoniecznie przeminie wraz z Putinem.

Tak więc za słowami Michaiła Chodorkowskiego o szybkim powrocie Rosji do rodziny cywilizowanych państw po odejściu Putina kryją się raczej jego plany polityczne i wishful thinking jego obecnych niemieckich protektorów, którzy już za prezydentury Dmitrija Miedwiediewa łudzili się, że Rosja stanie się w końcu „normalnym” partnerem Niemiec. To niespełnione marzenie niemieckich kręgów polityczno-biznesowych pokutuje często błędną polityką Berlina wobec Rosji a przez to i wobec naszego regionu Europy.

Ale nie tylko USA, nawet Niemcy zdają się jednak odchodzić powoli od polityki ustępstw wobec Rosji. Świadczyć mogą o tym ostatnie dość przychylne komentarze niemieckiej prasy i części polityków wobec planów rozmieszczenia sprzętu NATO w Polsce i innych krajach wschodniej flanki NATO. Widać tu też swego rodzaju „zmęczenie” kanclerz Angeli Merkel Putinem i jego niesłownością, która naraża politykę niemiecką żyrującą kolejne porozumienia pokojowe, na kompromitację.

Dlatego cieszyć nas powinno coraz głośniejsze mówienie Rosji „sprawdzam” przez Zachód na czele z USA i NATO. Zamykanie oczu na tworzone przez Moskwę fakty dokonane, unikanie konfrontacji za wszelką cenę czy ustępowanie przed żądaniami Putina – do czego namawia nas w gruncie rzeczy Michaił Chodorkowski – przyniesie tylko dalszą ekspansję Rosji. Cóż, że skończy się ona zapewne porażką, ale w trakcie swej agonii Rosja Putina może wyrządzić jeszcze wiele złego. Ale nie sam Putin stanowi tu problem a raczej paradygmat działania tego kraju, który ten prezydent przywrócił i umocnił. Bez zniszczenia tego paradygmatu i Rosja bez Putina pozostanie problemem dla świata.