Wójcik: Bułgaria lobbuje za South Stream. Koń trojański Rosji w UE?

10 kwietnia 2014, 07:11 Gaz. Energetyka gazowa

KOMENTARZ

Teresa Wójcik

Redaktor BiznesAlert.pl

Jedną z pakietu unijnych sankcji wobec Rosji za aneksję Krymu jest zawieszenie rozmów w sprawie budowy gazociągu South Stream. Czynny i sensacyjny sprzeciw zademonstrowała Bułgaria, która otwarcie uważa tę inwestycję za strategiczną i nie ma zamiaru rezygnować z rosyjskiej rury gazowej. Ostatnio znalazła kruczek prawny pozwalający parlamentowi w Sofii obejść prawo unijne.

Dzięki temu prace na morskim odcinku South Streamu nie zostały wstrzymane, wręcz. Władze bułgarskie poinformowały, że wbrew oświadczeniom Brukseli, prace nad Gazociągiem Południowym nie są zamrożone, a zgodnie z potwierdzeniem Gazpromu – zostały znacznie przyspieszone. Ta Bułgarska radykalizacja obrony rosyjskiego projektu energetycznego jest związana z agresją Rosji wobec Ukrainy, ale też ukrytym odwetem Kremla za prowadzone od 2 lat przez UE dochodzenie antymonopolowe przeciwko Gazpromowi. Obecnie doszło do tego zastrzeżenie, że kontrakty zawarte z Gazpromem w sprawie South Streamu są niezgodne z prawem unijnym (wyłączność Gazpromu w dostępie do gazociągu i w ustalaniu taryf przesyłowych). Przed kilkoma tygodniami KE zagroziła, że jeśli kwestionowane zapisy kontraktu South Stream’u nie zostaną zmienione zgodnie z zaleceniami Komisji, to uruchomione zostaną procedury o naruszenie unijnego prawa.

Mimo to Bułgaria nie zatrzymała wstępnych prac. Co więcej, w ubiegłym tygodniu  bułgarski parlament przyjął przepisy zmieniające status morskiego odcinka gazociągu, który ma przechodzić przez bułgarskie wody terytorialne’. Został on prawnie zdefiniowany jako „gazociąg morski”. Dzięki temu morski odcinek, także ten „bułgarski”,  ma być uważany za teren poza Unią Europejską. Bułgarski ( a więc „unijny”)  odcinek zaczyna się wg tych przepisów dopiero na lądzie i został nazwany interkonektorem.

Ten prawny kruczek, zdaniem rządzącej w Bułgarii koalicji pozwala na uniknięcie obowiązku przestrzegania prawa unijnego. Rządząca koalicja stwierdza wprost, że „Sofia chce bezpiecznych dostaw gazu bezpośrednio z Rosji, nie przez obszary zagrożone”. Tylko South Stream  zapewnia takie dostawy, w dodatku najbardziej ekonomicznie”. Sama Bułgaria uczestniczy w projekcie tego gazociągu inwestycją wynoszącą 3,5 mld dol. ale strona rosyjska zapewnia Sofię,  że za to otrzyma 3 mld dol. przychodów do budżetu państwa, obniżki cen gazu oraz kilkanaście tysięcy miejsc pracy dla lokalnych wykonawców.

Daily Telegraph informował, że przewodniczący KE Jose Manuel Barosso znany ze stonowanych wypowiedzi oskarżył bułgarski parlament o lobbing za rosyjską rurą sterowany przez agentów Rosji w izbie. Jeśli Bruksela zawiesi a następnie zrezygnuje z South Streamu, Bułgaria może liczyć na jakąś pomoc Rosji za wierne partnerstwo. Ale jeśli Rosja po aneksji Krymu zdecyduje się zrezygnować z South Streamu – będzie to dla Sofii poważny cios.

Wygląda na to, że bardziej realistyczna od bułgarskiej okazała się polityka Belgradu, gdzie nagle nawet w rządzącej koalicji pojawiły się poważne propozycje dywersyfikacji dostaw ropy i gazu. Zamiast pełnego uzależnienia od Rosji. Minister energetyki Zorana Mihajlović w ostatni piątek, na łamach tygodnika „Danas” oświadczyła, że Serbia będzie na swoim obszarze dynamicznie poszukiwać i wydobywać ropę i gaz z łupków. I twierdzi, że są to niemałe zasoby interesujące poważnych zachodnich inwestorów.