KOMENTARZ
Teresa Wójcik
Redaktor BiznesAlert.pl
Na rozwój energii odnawialnej w Niemczech poświęcono już wiele mld euro. Jednak „król węgiel” nie został zdetronizowany, przeciwnie – produkcja prądu z węgla brunatnego osiągnęła za Odrą w 2013 r. poziom nie notowany od 1990 r.
U progu 2014 r. wiadomo już było na pewno: w Niemczech od kilku lat rośnie systematycznie produkcja prądu z węgla brunatnego i kamiennego. W 2010 r. było to łącznie 41,8 proc., w 2011 r. – 43,1 proc., w 2012 r. 44,2 proc. a w 2013 r. wg szacunkowych danych ok. 46 proc. Najwięcej energii wytwarzają elektrownie zasilane węglem brunatnym, w ub. r. było to 162 miliardy kWh. Wyższy poziom zużycia tego paliwa odnotowano w Niemczech w 1990 r. Ekolodzy nie bez racji biją na alarm – ten surowiec jest najbardziej szkodliwy dl środowiska, powoduje wysokie emisje gazów cieplarnianych i związków siarki wywołujących kwaśnie deszcze. Paradoksalne, ten powrót węgla następuje właśnie wskutek wcielania w Niemczech w życie ambitnego projektu transformacji energetycznej. Zakładał on w pierwszym rządzie zastąpienie elektrowni atomowych źródłami energii odnawialnej. Po katastrofie w elektrowni jądrowej w Fukushimie na wiosnę 2011 roku Niemcy wyłączyli z sieci osiem atomówek. Ale ich rolę natychmiast przejęły siłownie opalane węglem. W Niemczech importowany z Rosji gaz jest dużo droższy niż węgiel, więc to one są obecnie stosem pacierzowym niemieckiej energetyki i rynek nie pozwoli ich szybko zastąpić czymś innym. Nawet przy spadku zużycia prądu. Rynek wymaga stabilnych źródeł energii, a jak dotychczas, tylko elektrownie bazujące na surowcach kopalnych, w odróżnieniu od siłowni wiatrowych i solarnych, są stabilne. Nie ma w nich wahań produkcji prądu, a w razie potrzeby mogą ją w każdej chwili zwiększyć.
Niemiecka zielona energia, najwyżej rozwinięta w Unii Europejskiej, co prawda stanowi 21,9 proc. na rynku krajowym, ale zdecydowanie przegrywa więc z węglem brunatnym. Niemcy, były światowy lider zielonej rewolucji energetycznej, jest dziś daleki od uzyskania jej założonych celów. Łatwo zrozumieć, dlaczego tak się stało: prąd uzyskiwany ze spalania węgla, zwłaszcza brunatnego, jest śmiesznie tani. Niemieckim koncernom energetycznym opłaca się eksploatować dalej elektrownie węglowe i zarabiać na sprzedaży nadwyżek prądu za granicą. Tym bardziej, że węgiel brunatny nie jest oczywiście objęty przepisami Ustawy o Energiach Odnawialnych, które regulują ustaloną prawnie tzw. cenę odbiorczą prądu pochodzącego z jego spalania. W efekcie prawdziwy boom przeżywają akurat elektrownie opalane węglem brunatnym. A założone cele energiewende są poważnie zagrożone. Na razie do Świąt Wielkiej Nocy wicekanclerz, minister gospodarki i technologii Siegmar Gabriel (od 17 grudnia 2013 r.) ma przedstawić projekt reformy zmieniającej cały system wspierania niemieckiej energetyki. Poza tym władze uznały, że należy ustanowić sensowną cenę emisji dwutlenku węgla, żeby elektrownie węglowe nie wyparły całkiem elektrowni opalanych gazem ziemnym, znacznie mniej szkodliwych dla środowiska.
Trudno zarzucić coś idei uzyskiwania prądu z takich czystych źródeł energii jak wiatr, woda czy słońce i zastąpienia nim prądu pochodzącego z niebezpiecznych i szczodrze dotowanych przez państwo elektrowni atomowych. A zaraz potem -wyeliminowania przez „zieloną energię” elektrowni węglowych. Idea jest jednak teorią. W praktyce okazało się, że z elektrowni jądrowych Niemcy się wycofały bez większych problemów, ale produkcja »zielonego« prądu ze źródeł odnawialnych jest na poziomie bardzo dalekim od sprostania popytowi. W tę lukę rynkową weszła energetyka węglowa. I w Niemczech coraz popularniejszy jest pogląd, że gospodarstwa domowe i cała niemiecka gospodarka przez jakiś czas nie będą mogły pozwolić sobie na zrezygnowanie z węgla jako podstawowego źródła energii. Węgiel prawdopodobnie pozostanie najważniejszym surowcem energetycznym dla Niemiec i jego spalanie będzie główną technologią pomostową w realizacji Energiewende Chociaż pożądany i docelowy model energetyczny Niemiec ma wyglądać całkiem inaczej.