KOMENTARZ
Teresa Wójcik
Redaktor BiznesAlert.pl
We wtorek 8 grudnia turecki minister spraw zagranicznych Mewlut Czawuszoglu poinformowal swojego irackiego odpowiednika w Bagdadzie, Ibrahima al-Dżafari, że Ankara wprawdzie wstrzymała wkraczanie dalszych tureckich oddziałów do północnego Iraku, ale te, które już są, nie będą wycofane. – Nasze siły tam pozostaną – zakomunikował Czawuszoglu.
To znaczy, że Ankara szanuje terytorialną integralność Iraku, ale nie wierzy, że sam Irak potrafi ją obronić przed Państwem Islamskim. A obecność sił tureckich jest wsparciem dla Iraku w walce przeciwko ISIS. Tego wsparcia Bagdad wielokrotnie domagał się od Turcji i zgodnie z tymi postulatami w bazie pod Mosulem niecały tydzień temu pojawiły się setki żołnierzy tureckich i 25 czołgów. Takie jest stanowisko Turków.
Z Erbilu, stolicy irackiego Kurdystanu, poinformowano, że tureckie oddziały mają wspólnie z kurdyjskimi komandosami Peszmerga odebrać Mosul terrorystom tzw. Państwa Islamskiego. A póki co, Turcy będą prowadzić szkolenie dla kurdyjskich żołnierzy. Nagle Bagdad zażądał, aby Ankara bezwarunkowo, w ciągu 48 godzin, wycofała swoich żołnierzy z bazy spod Mosulu. W przeciwnym razie władze Iraku zwrócą się do Rady Bezpieczeństwa ONZ ze skargą przeciwko Turcji.
– „Musimy być gotowi bronić suwerenności Iraku. Nasze siły lotnicze są wystarczające, aby chronić nasz kraj i jego granice od wszelkiej napaści – powiedział premier Iraku Hajdar al-Abadi. Tyle, że te siły jakoś praktycznie są bezradne wobec terrorystów. Bagdad postanowił skorzystać z innego sojuszu, za przykładem Damaszku i syryjskiego dyktatora Baszara Assada. Dlatego oficjalnie oświadczył, że nie zgadza się również na zwiększenie liczby sił specjalnych USA w Iraku, co zapowiedział niedawno prezydent Barack Obama.
Rząd z Ankary odpowiedział Bagdadowi, że „szkolenie sił kurdyjskich odbywa się w koordynacji z Irakiem i zgodnie z tym, musi być i będzie nadal prowadzone.” Dodał, że jest przekonany o „decydującej roli innych państw, które wpływają na zadziwiającą reakcję rządu w Bagdadzie wobec działań sojusznika w walce z ISIS”. Nazwy tych państw nie wymienił, ale oczywiście, chodzi o Rosję i Iran.
Kolejny aktor w tym bliskowschodnim teatrze wojennym, walczący o swoje najbardziej żywotne interesy to Kurdystan. W najnowszej odsłonie, pod Mosulem, występujący w zupełnie niespodziewanym sojuszu z Turcją. Co prawda – od pewnego czasu Autonomiczny Region Kurdystanu prowadzi coraz bardziej ożywioną współpracę gospodarczą z tym krajem. Kurdowie miają ropę i gaz, surowce niezbędne dla tureckiej gospodarki, Turcy mają zaś pieniądze, które inwestowali w bogacącym się Kurdystanie. Chcą także zmniejszyć zależność od dostawcy rosyjskiego. Ale współpracy wojskowej jeszcze nie było. Tyle, że może to jest właśnie zakończenie przynajmniej jednego, głębokiego i niemal odwiecznego konfliktu na Bliskim Wschodzie, co leży w interesie Ankary.
W perspektywie jest pokonanie Państwa Islamskiego, a potem rozpad Iraku. Mógłby się on rozpaść na część szyicką, sunnicką i na odpowiednio duży – znacznie większy niż dziś – niepodległy Kurdystan. Z dużymi zasobami ropy i gazu, które będą bliską i bezpieczną bazą surowców energetycznych dla Turcji. Potrzebne będą jeszcze tylko nowe rurociągi. Turcja odniesie jeszcze jedną korzyść. Jest poważna szansa, że wielu Kurdów tureckich po prostu przesiedli się do własnego, potencjalnie zamożnego państwa. Byłaby to jedna korzyść z kolejnej wojny na Bliskim Wschodzie. Węzeł kurdyjski mógłby zostać rozwiązany bez cięcia mieczem.