Wołejko: Po wyborach USA czeka paraliż

7 listopada 2016, 07:30 Bezpieczeństwo

KOMENTARZ

Piotr Wołejko

Współpracownik BiznesAlert.pl

Perspektywa prezydentury Donalda Trumpa wzbudza niepokój w większości zakątków świata. Zadowolony najpewniej jest Władimir Putin. On wygrał niezależnie od tego, czy Trump będzie prezydentem, czy nie – Ameryka od dawna nie była tak podzielona, co przełoży się na długotrwały polityczny paraliż.

Mówiąc wprost, Putin załatwił sobie przynajmniej kilka miesięcy spokoju. I to kilka miesięcy licząc nawet nie od daty wyborów czy od złożenia przysięgi przez nowego prezydenta, lecz od okrzepnięcia nowej administracji. Rosja ma zatem około roku czasu na podejmowanie nieskrępowanych działań. Oczywiście trzeba mieć na uwadze potencjał Rosji i jej liczne słabości. Natomiast trzeba też pamiętać o rosyjskiej zdolności do działania – kolejne „akcje” są całkiem prawdopodobne. Czy będzie to dalsze rozmontowywanie Ukrainy, jeszcze mocniejsze wsparcie dla Assada, a może zielone ludziki czy inne prowokacje w krajach bałtyckich, ciężko powiedzieć. Rosyjski udział w kampanii prezydenckiej widać gołym okiem, a w 2017 roku nastąpi kolejny etap w postaci wyborów prezydenckich we Francji oraz parlamentarnych w Niemczech. Jeśli w Austrii Norbert Hofer ostatecznie będzie zwycięski, presja na tradycyjne partie wzrośnie, a Marine Le Pen oraz Alternatywa dla Niemiec (AfD) zyskają wiatr w żagle. Rosyjskie wsparcie mają już od dawna.

Wtorkowe wybory w Stanach Zjednoczonych to starcie serca z rozumem. Serce podpowiada, żeby przegnać Clinton i tzw. bicoastal elites (elity z obu wybrzeży) na cztery wiatry, bo to one doprowadziły do erozji klasy średniej i nadkruszenia mitu „amerykańskiego snu”. Ciężka i uczciwa praca już nie gwarantują spokojnej egzystencji, a elity finansowane przez lobbystów wielkiej finansjery i korporacje zupełnie oderwały się od zwykłych wyborców. Rozum słysząc to oponuje, iż Trump – narcystyczny biznesmen znany z nieetycznych posunięć i szemranych manewrów podatkowych – nie może być obrońcą ani trybunem statystycznego Johnsona. Nie ma on z nim żadnej więzi, podobnie zresztą jak stanowiąca część ścisłej elity politycznej USA Hillary Clinton. Trump to populistyczny naturszczyk, który wydaje się nie mieć żadnych poglądów – jest natomiast świetnym mówcą i potrafi porwać tłumy. Na jego tle Clinton wygląda niczym księgowa z prowincjonalnej firmy. Jednak ta „księgowa” na polityce zjadła zęby i z grubsza wiadomo, czego się po niej spodziewać. To jednocześnie jej zaleta oraz główna wada – z punktu widzenia części elektoratu nie do przyjęcia jest kontynuacja obecnego stanu rzeczy.

Sondaże i analizy polityczno-historyczne wskazują, że Clinton ma ok. 66% szans na wygraną. Tak twierdzi Nate Silver z FiveThirtyEight, czyli człowiek, który na znajomości liczb zrobił wielką karierę. Patrząc na sondaże z poszczególnych stanów można stwierdzić, że Trump musi de facto zgarnąć całą pulę – wszystkie niezdecydowane stany oraz te, w których minimalnie prowadzi. Jeśli wkurzenie na amerykańskie elity spowoduje większą, niż wszyscy się spodziewają – choć żadne badania na to nie wskazują – mobilizację elektoratu, czyli udział w głosowaniu, to Trump zdobędzie trochę ponad 270 niezbędnych do zwycięstwa głosów elektorskich. Zważywszy na to, że rankingi popularności prezydenta Obamy oraz cała machina mobilizacyjna Demokratów działa lepiej od Republikanów, szanse Trumpa zdecydowanie maleją.

Czego spodziewać się w najbliższy wtorek oraz środę? Sukces Trumpa to wielkie ryzyko, a zarazem coś, czego z pewnością nie można wykluczyć. Jednak mimo wszystko Clinton uda się wygrać – najpewniej zdobędzie więcej głosów w głosowaniu powszechnym, jak i więcej głosów elektorskich. Ile dokładnie? Zapewne około 290. Jednocześnie Republikanie utrzymają przewagę w Izbie Reprezentantów i stracą kontrolę nad Senatem. Wojna partyjna będzie trwała dalej, a Republikanie jeszcze bardziej zaostrzą totalną opozycję, jaką stanowili dla Baracka Obamy.