Wróblewski: Długie potyczki Trumpa z porozumieniem klimatycznym

19 lipca 2017, 07:30 Energetyka

Na początku czerwca prezydent Donald Trump ogłosił decyzję o wycofaniu USA z zawartego w grudniu 2015 roku porozumienia klimatycznego. W czasie swojej ostatniej wizyty w Paryżu Trump zasugerował jednak, że, być może, paryskie porozumienie można będzie poddać renegocjacji. Zostawił sobie w ten sposób furtkę, które daje mu możliwość elastycznego podejścia w sprawach polityki klimatycznej. Jego stanowisko dotyczące porozumienia paryskiego jest dobrym punktem wyjścia do oceny jego dotychczasowej polityki klimatycznej i energetycznej – podkreśla w komentarzu dla portalu BiznesAlert.pl Artur Wróblewski, amerykanista, wykładowca Uczelni Łazarskiego.

Donald Trump, fot. flickr.com/GageSkidmore

Najważniejszymi tematami rozmów, które prowadzono w czasie ostatniego szczytu G20 w Hamburgu była współpraca w zakresie walki z terroryzmem oraz – trochę na marginesie spotkania – kwestia przyszłości relacji handlowych (szczególnie w związku z zapowiedzianym przez Trumpa nałożeniem kwot importowych i ceł karnych na import stali, co spotkało się już z zapowiedzią kroków odwetowych Unii Europejskiej, które w konsekwencji mogłoby uderzyć na przykład w amerykańskich producentów Bourbon whiskey z Kentucky – stan Mitch’a McConell’a, szefa republikańskiej większości w Senacie).

Trump a porozumienie klimatyczne 

Kwestia, która wzbudziła najwięcej emocji to sprawa wystąpienia USA z Porozumienia Paryskiego, podpisanego w grudniu 2015 roku. Sytuacja wygląda tak, że w pewnym sensie prezydent Trump podtrzymuje swoją decyzję z 1 czerwca tego roku, kiedy ogłosił na konferencji w Ogrodzie Różanym, że USA rozpoczynają proces wyjścia z tego porozumienia. Jednakże w czasie swojej ostatniej wizyty w Paryżu prezydent wypowiedział słowa, które mogą oznaczać, że zostawia sprawę niedomówioną, a rząd amerykański będzie współpracował w jakimś zakresie z partnerami, którzy podpisali to porozumienie.

Prezydent Macron zapowiedział kolejną konferencję klimatyczną na dzień 12 grudnia tego roku i, stojąc u boku prezydenta Trumpa przyznał, że „w sprawie porozumienia klimatycznego coś się jeszcze może wydarzyć” (“quelque chose pourrait se passer”). Pamiętajmy, że fakt ogłoszenia wyjścia z tej umowy nie oznacza, że natychmiastowo przestaje ona obowiązywać dla USA, dlatego, że proces wychodzenia jest bardzo długi i nie skończy się przed listopadem 2020 roku, czyli w okresie wyborczym (artykuł 28 porozumienia mówi, że żadna ze stron traktatu nie może wyjść z niego przed upływem 3 lat od wejścia traktatu w życie, co nastąpiło 4 listopada 2016 roku – wtedy dopiero państwo może notyfikować innym stronom decyzję o opuszczeniu porozumienia i musi odczekać jeszcze rok na “uprawomocnienie” się decyzji). Trumpowi byłoby łatwiej ogłosić wyjście z porozumienia pierwotnego, które jest “matką” porozumień następnych, jak Kyoto czy Paryskie, czyli traktatu ramowego z Rio de Janeiro z 1992 roku, (tzw. Framework Agreement on Climate Change), z którego można wyjść w ciągu roku.

 Jak opuścić porozumienie klimatyczne?

Wszyscy emocjonujemy się porozumieniem klimatycznym z Paryża, ale pamiętajmy, że to porozumienie, w przeciwieństwie do Protokołu z Kyoto (limity zanieczyszczeń wymienione w aneksie nr 1), nie jest wiążące w odniesieniu do szczegółowych, ilościowych zobowiązań co do redukcji tzw. gazów cieplarnianych.

Wśród amerykańskich autorytetów prawa konstytucyjnego oraz prawa międzynarodowego toczy się dyskusja, czy porozumienie z Paryża jest w ogóle prawnie wiążące dla USA. – Podpisało je 195 państw i podlega ono zasadom międzynarodowego prawa traktatowego, jednak powstało szereg wątpliwości prawnych, co do prerogatyw prezydenta Obamy odnośnie przyjęcia przez USA zobowiązań w formie “rozporządzenia wykonawczego” (sole executive agreement), czyli bez ratyfikacji Senatu. Podkreśla się, że traktaty wielostronne (a ten takim niewątpliwie jest) i doniosłe w skutkach (duże koszty przestawiania gospodarki amerykańskiej na zieloną technologię) powinny jednak uzyskać formalną zgodę senatorów.

Warto podkreślić, że zobowiązania, które są zawarte w tym porozumieniu (najważniejsze zawarte np. w art. 1, 3 i 6, dotyczące wysiłków w celu redukcji emisji gazów cieplarnianych, tak, żeby temperatura do 2025 roku nie wzrosła więcej niż 1,5 stopnia Celsjusza w stosunku do sytuacji z epoki przed przemysłowej, czyli z końca XVIII wieku), narzucają na państwa obowiązek ograniczenia emisji gazów cieplarnianych, ale Porozumienie Paryskie nie wskazuje dokładnie, kto ma ile redukować. Są to redukcje gazów cieplarnianych, które każdy kraj zobowiązuje się nałożyć sam na siebie dobrowolnie zgodnie z pewnym terminarzem; mechanizm ten nazywa się National Determined Contributions – każdy kraj określa swój wkład w ograniczenie emisji gazów cieplarnianych. Generalnie, uważa się, że porozumienie paryskie jest prawnie wiążące co do ogólnego ramowego celu powstrzymania wzrostu temperatury powyżej 2 stopnie Celsjusza, a niewiążące co do konkretnych kroków implementacjach oraz krajowych limitów ograniczających emisję. Niektórzy właśnie w tej elastyczności postrzegają jego wielką praktyczność i realizm, inni zaś widzą w tym jego słabość. Brak mechanizmu dyscyplinującego strony traktatu oraz system weryfikacji jego przestrzegania zwany “wzmocnionym systemem transparencji” (“enhanced transparency framework”) przywołuje tak bardzo krytykowany system monitorowania przestrzegania traktatu o ograniczeniu zbrojeń strategicznych SORT podpisanego w Moskwie w 2002 roku, o którym niegdyś złośliwi żartowali, że był to “taki niby traktat” (”a sort of a treaty”). Warto przypomnieć, że Protokół z Kioto nakładał na państwa konkretne zobowiązania ograniczające emisję 6 gazów cieplarnianych do atmosfery (tzw. “assigned amounts”).

Prezydent Obama ogłosił, że USA ograniczą emisję gazów cieplarnianych do 2025 roku o 26-28% w stosunku do roku 2005- kontynuuje Artur Wróblewski. Jak dodał, zostało to potwierdzone podczas spotkania Obamy (USA to truciciel numer dwa na świecie, jeśli chodzi o emisję CO2) z prezydentem Chin Xi Jinpingiem (Chiny to truciciel numer jeden) w listopadzie 2014 roku, na którym Chińczycy również zobowiązali się ograniczyć emisje gazów cieplarnianych i zwiększyć udział energii odnawialnej w swoim bilansie energetycznym do 20% do 2030 roku.

Szybko powstał jednak problem, dlatego, że Donald Trump wykorzystał Porozumienie Paryskie w sposób bardzo eksponowany w czasie swojej kampanii wyborczej, mówiąc, że nakłada ono na USA ograniczenia, które powodują, że są one niesprawiedliwie rozłożone w stosunku do ograniczeń, które przyjmą na siebie kraje rozwijające się takie, jak Indie, Brazylia, czy Chiny. Zapowiedział on wyjście z tej umowy jeśli zostanie prezydentem. W pewnym sensie spełnia on teraz swoją obietnicę wyborczą, przypominając na wiecach, że będzie działać na rzecz wyborców w Pensylwanii a nie w Paryżu.

W swoim wystąpieniu w Ogrodzie Różanym, oznajmiającym decyzję o wycofaniu USA z porozumienia paryskiego prezydent, Trump przytoczył argumenty uzasadniające zmianę polityki klimatycznej. Wśród nich Trump przypomniał, że Chiny zachowają prawo do zwiększania emisji zanieczyszczeń przez 13 lat, zaś Indie mogą nie tylko podwoić produkcję węgla, ale też domagać się miliardów dolarów na dostosowanie swojej gospodarki do wyższych norm ochrony środowiska. Porozumienie z Paryża, według słów Trumpa, zablokuje również rozwój amerykańskich technologii “czystego węgla” (clean coal technology). Wytępienie Trumpa zakwestionowało wielu znawców tematu, uznając za populistyczne naginanie prawdy. Warto podkreślić, że niektóre przedsięwzięcia w zakresie czystej technologii węglowej (tzn. gazyfikacji węgla), jak na przykład elektrownia w hrabstwie Kemper w stanie Missisipi, poniosło ostatnio spektakularną klęskę, narażając udziałowców na stratę nawet 6,5 miliarda dolarów. Z drugiej strony, istnieją przykłady dobrze działających elektrowni napędzanych “czystym węglem”, takie jak np. elektrownia Petra Nova w Teksasie.

Decyzja Trumpa nie zatrzyma redukcji emisji CO2

Pamiętajmy, że słowa prezydenta Trumpa są istotne, ale nie muszą oznaczać zmiany trendu długotrwałego procesu redukcji gazów cieplarnianych w USA. Jest to proces o wiele bardziej skomplikowany, ponieważ w samych Stanach Zjednoczonych istnieją akty prawne rangi ustawy, jak Clean Air Act czy Clean Water Act, które zostały przyjęte kilkadziesiąt lat temu, nakładające reżim systemowych ograniczeń na zanieczyszczenia na poziomie federalnym (Sąd Najwyższy USA potwierdził to w decyzji z 2007 roku).

Na podstawie tych ustaw stany i miasta są zobligowane do ograniczania zanieczyszczeń i chętnie to czynią. Warto pamiętać, że w USA są miasta, jak Nowy Jork, Los Angeles czy Pittsburgh (których burmistrzowie nota bene pochodzący z Partii Demokratycznej) stosują w tym zakresie bardzo wyśrubowane normy i tworzą swoisty sojusz regionalnych podmiotów na rzecz zielonej energii. Zapowiedziały one, że nie będą przestrzegać jego decyzji o odwrocie od ogólnokrajowego programu redukcji emisji dwutlenku węgla, ochrony środowiska i promowania odnawialnych źródeł energii, które stanowią fundament planu prezydenta Obama ogłoszonego w 2014 roku (tzw. Clean Power Plan) i nadzorowanego przez Agencje Ochrony Środowiska (EPA – obecnie kierowaną przez Scotta Pruitta, zwolennika tradycyjnych źródeł energii). Prezydent Trump, podpisując dekret 28 marca zapowiedział demontaż pomysłu Obamy, jako hamulca dla rozwoju firm amerykańskich i kreacji nowych miejsc pracy w USA. Warto przypomnieć, że plan ten ma swoich zagorzałych przeciwników – został zawieszony decyzją Sądu Najwyższego w 2016 roku oraz zaskarżony w sądzie amerykańskim przez koalicję ponad 100 firm, grup biznesu, związków zawodowych oraz 27 stanów rządzonych przez republikańskich gubernatorów. Plan Obamy zobowiązuje do ograniczania emisji gazów cieplarnianych oraz promowania zielonych technologi. Dopełnieniem tej strategii jest ogłoszony przez Departament Transportu USA strategiczny cel zwiększenia wydajności silników spalinowych, tak aby przeciętny samochód do roku 2025 na galonie paliwa przejeżdżał 54,5 mili w porównaniu z 27 mili obecnie. Badania wskazały, że przy wprowadzeniu nowych norm technologicznych, USA zmniejszą konsumpcję ropy nawet o 12 mld baryłek do 2025, a kierowcy zaoszczędzą nawet 8 tys. dolarów na jednym aucie w okresie jego użytkowania.

Wyjście z porozumienia klimatycznego wywołało sprzeciw części Amerykanów 

Pamiętajmy, że 70-80% wysiłków na rzecz ograniczania emisji podejmowane jest na poziomie stanów oraz rządów lokalnych. Burmistrzowie Pittsburgha, Los Angeles i Nowego Jorku, w ramach wielkiej koalicji na rzecz ochrony klimatu w USA, już teraz zapowiedzieli działania zgodne z duchem Porozumienia Paryskiego. Michael Bloomberg, który sympatyzuje z Demokratami, zapowiedział zaś, że pokryje sumę 15 mln $, które USA zalegają Zielonemu Funduszowi ONZ (Green Climate Fund), i będzie popierał wysiłki USA w dokonywaniu tzw. transformacji energetycznej. Również Elon Musk zapowiedział realne wsparcie i promocję dla zielonej energii, której namacalnym wyrazem jest budowa solarnego miasteczka oraz wielkiej fabryki akumulatorów litowo-jonowych Gigafactory w Nevadzie.

Warto wspomnieć również o Kalifornii, która jest nie tylko dziewiątą gospodarką świata, ale także liderem w ochronie środowiska w Stanach Zjednoczonych. Posiada ona drugi system handlu emisjami CO2 po Unii Europejskiej (europejski system handlu emisjami CO2 został wprowadzony Pakietem Energetyczno-Klimatycznym w 2008 roku i obowiązuje w stosunku do przedsiębiorstw przemysłu energochłonnego). Jest to rynek handlu emisjami obejmujący tylko stan Kalifornia, ale należy pamiętać, że podobny system wprowadził też stan Nowy Jork w roku 2003 wespół z 9 stanami północnego-wschodu USA (tzw. cap-and-trade carbon dioxide emissions program Regional Greenhouse Gas Initiative). Wysiłki te poprzedziło powstanie istniejącej niegdyś pionierskiej giełdy emisji w Chicago (Chicago Climate Exchange). Niezależnie od porozumień z Kyoto i z Paryża, na poziomie stanowym, Kalifornia promulgowała także inne rygorystyczne przepisy dotyczące walki z globalnym ociepleniem i redukcją emisji gazów cieplarnianych – na przykład tzw. ustawa AB-32 podpisana przez gubernatora Arnolda Schwarzenegera w 2006 roku. Nakładała ona na podmioty gospodarcze w Kalifornii duże obostrzenia co do wydajności pojazdów i urządzeń elektrycznych.

Ropociągi, węgiel a Trump

Warto także zwrócić uwagę na inne brzemienne w skutki decyzje polityki klimatycznej Trumpa. Prezydent USA 1 czerwca ogłosił nie tylko wyjście z Porozumienia Paryskiego, ale również 28 marca br. podpisał rozporządzenie wykonawcze, w którym przywrócił do życia projekt budowy kontrowersyjnych naftociągów Keystone XL (prowadzącego z kanadyjskiego stanu Alberta przez Montanę i Dakoty aż do miejscowości Patoka w Illinois) oraz Dakota Access Pipeline (który prowadzi ze złóż ropy łupkowej z północnej Dakoty do Illinois). Konstrukcja ropociągów wybudowanych ze stali amerykańskiej – jak podkreślił wyraźnie Trump, pozostaje wciąż jednak sprawą otwartą. Ropociągi te powstaną tylko wtedy, jeśli Trump zdoła odwrócić pewne zapisy rangi ustawowej, czego nie da się zrobić zwykłym prezydenckim dekretem. Przesyłaną ropę łupkową uważa się za szkodliwą dla środowiska, a w grudniu 2016 roku prace nad tymi ropociągami zostały wstrzymane przez prezydenta Obamę nie tylko ze względu na protesty ekologów, ale też plemienia Indian Siuksów, obawiających się skażenia rzek oraz ingerencji w święta miejsca pochówków przodków.

Na zakończenie rozmówca portalu, przypomina, że Trump odblokował nie tylko budowę naftociągów swoim dekretem z dnia 28 marca, ale również w lutym br., czyli w pierwszych tygodniach urzędowania, podpisał ustawę znoszącą przepisy blokujące praktycznie budowę nowych kopalń w USA poprzez nałożenie na nie wymagających standardów ochrony środowiska (tzw. “coal mining rule”).