– Dzięki przekupstwom Ilan Șor kupił co najmniej 130 tysięcy głosów. Odpowiada to w przybliżeniu sześciu procent mołdawskiego społeczeństwa lub 10 procent głosujących jeżeli odniesiemy tę liczbę do frekwencji. Sama kwota również jest imponująca, to prawie 40 milionów dolarów. Kampanie wyborcze 11 kandydatów, akcje promujące referendum i druga tura wyborcza kosztowały mniej niż dwa miliony dolarów. Tym samym samo zaangażowanie Rosji poprzez Șora kosztowało 20 razy więcej – wyjaśnia Kamil Całus, analityk Ośrodka Studiów Wschodnich, w rozmowie z BiznesAlert.pl.
BiznesAlert.pl: Od pierwszej tury wyborów prezydenckich w Mołdawii mówi się o wpływie Rosji na tamtejszy proces wyborczy. Czy faktycznie kupowała głosy Mołdawian?
Kamil Całus: Skala rosyjskiego zaangażowania jest bezprecedensowa. Obserwuje sytuację w tym kraju od 2007 roku i nie pamiętam, aby Moskwa wykazywała się tak dużym zainteresowaniem wyborami. Tym samym nigdy do tej pory nie użyła tak dużo środków w manipulacje procesem wyborczym.
Głównym instrumentem, którego użyła jest Ilan Șor, mołdawskich oligarcha, który został skazany w 2023 roku na 15 lat więzienia za udział w kradzieży miliarda dolarów z mołdawskich banków. Czynu tego dopuścił się w 2014 roku, a po 2019 roku zbiegł z kraju i dziś ukrywa się w Rosji. Ma do swojej dyspozycji cztery ugrupowania polityczne. Tym samym posiada pod kontrolą zasoby ludzkie, „aktywistów”, którzy służą mu m.in. do działań propagandowych na terenie Mołdawii. Bezpośrednio przed wyborami zajmowali się oni rekrutowanie Mołdawian, skłonnych sprzedać swój głos w referendum i wyborach prezydenckich. Służby mołdawskie twierdzą, że w samym wrześniu i październiku, przeznaczył na ten cel 38 milionów dolarów. Werbunkiem, poza „aktywistami” zajmowały się także boty, rekrutujące chętnych przez Telegram. Według doniesień za jeden głos oferowano co najmniej 25 euro, ale spotkałem się też z informacjami o wyższych kwotach. Stawka najpewniej zależała od osoby, którą próbowano pozyskać.
Dzięki przekupstwom Ilon Stor kupił co najmniej 130 tysięcy głosów. Odpowiada to w przybliżeniu sześciu procent mołdawskiego społeczeństwa lub 10 procent głosujących jeżeli odniesiemy tę liczbę do frekwencji. Sama kwota również jest imponująca, to prawie 40 milionów dolarów. Kampanie wyborcze 11 kandydatów, akcje promujące referendum i druga tura wyborcza kosztowały mniej niż dwa miliony dolarów. Tym samym samo zaangażowanie Rosji poprzez Sora kosztowało 20 razy więcej.
Jakich innych środków Rosja użyła by wpłynąć na wybory?
Innym przykładem są działania nastawione na wywołanie poczucia zagrożenia w społeczeństwie mołdawskim. Od miesięcy, regularnie różne instytucje np. lotniska, szkoły czy szpitale otrzymują telefony z informacjami o podłożonych tam rzekomo bombach. Alarmy są fałszywe, ale zmuszają służby do zamknięcia zagrożonego obiektu i przeprowadzenia ewakuacji. Takie akcje budzą zainteresowanie mediów i rozchodzą się szerokim echem w społeczeństwie i potęgują poczucie zagrożenia. Stanowią też obciążenie dla służb ratowniczych i policji i po prostu generują koszty, co dla relatywnie ubogiego kraju jakim jest Mołdawia nie pozostaje bez znaczenia. Działania te współgrają z rosyjską propagandą, twierdzącą, że obecny rząd Mołdawii chce wciągnąć kraj w wojnę Rosji z Ukrainą. Zagrożenie zamachami bombowymi mają przypomnieć społeczeństwu, że niebezpieczeństwo istnieje. Wspomniany proceder wykorzystywano też podczas samych wyborów. W trakcie głosowania w pięciu punktach wyborczych, umieszczonych za granicami kraju, alarmy przerwały działanie komisji.
Rosja bazuje na strachu. Dwa dni przed drugą turą wyborów tysiące osób w Mołdawii otrzymało telefony z pogróżkami. Adresatami byli przede wszystkim dziennikarze, osoby publiczne i zaangażowane w proces wyborczy. Dzwoniono jednak też do obywateli niemających większego związku z mołdawską sceną polityczną. Przekaz był jasny: „wiemy kim jesteś, gdzie mieszkasz i możemy zrobić tobie i twoim bliskim krzywdę”.
Dodatkowo Rosja wykorzystuje to z czego słynie najbardziej, czyli propagandę. Mołdawia próbuje z nią walczyć, blokuje rosyjskie strony jak Sputnik, czy niektóre stacje telewizyjne powielające rosyjską propagandę. Niewiele jednak może zrobić z Telegramem, który stanowi podstawowe źródło informacji dla prorosyjskich, czy nawet centrowych odbiorców. I tak właśnie dociera do nich kremlowski przekaz.
Rosja potrafi wykorzystywać media. Wspomniany Ilan Șor założył na potrzeby kampanii internetową telewizyjną informacyjną MD24. Podszedł do tematu profesjonalnie. Kanał nadaje w języku rosyjskim, przed 24 godziny na dobę. Zawiera programy i reportaże spójne z rosyjską narracją. Mołdawia zablokowała dostęp do strony internetowej stacji, jednak dzięki VPN, osoby, które chcą się z nią zapoznać mogą to zrobić.
Kreml zorganizował również dowozy obywateli mołdawskich zamieszkujących Rosję. Nie jest to rzecz nowa, ale tym razem miała większą skalę, organizowano przeloty z Rosji do krajów trzecich np. Białorusi, Azerbejdżanu czy Turcji. Mołdawia na terenie Rosji uruchomiła tylko dwa punkty wyborcze, każdy z zestawem pięciu tysięcy kart. I te loty były odpowiedzią na nałożone ograniczenie.
Wspomniał Pan, że skala rosyjskich wpływów jest bezprecedensowa. Skąd takie zaangażowanie?
Rosja jest zainteresowana Mołdawią od dawna i prowadzi swoje działania wobec tego kraju w sposób konsekwentny. Moskwa uważa, że znajduje się on w jej strefie wpływów politycznych. Zależy jej na destabilizacji Mołdawii, osłabieniu lub – w optymalnym scenariuszu – odsunięciu od władzy sił prozachodnich rządzących w Kiszyniowie. Oczywiście, że Rosja chciałaby mieć w Mołdawii rząd prorosyjski, ale zadowoli ją też sytuacja, w której krajem tym będzie rządzić skorumpowana i kleptokratyczna władza, która nie będzie zdolna do prowadzenia realnych reform i realizacji agendy proeuropejskiej. Takie podejście wynika też z trwającej wojny rosyjsko-ukraińskiej. Chwiejna, niestabilna czy wręcz prorosyjska Mołdawia to problem dla Kijowa. I to na jego zachodnich, czy raczej południowozachodnich granicach.
Dodatkowo zawrócenie Mołdawii z drogi na Zachód pozwoli Rosji argumentować, że nic nie jest jeszcze wykute w kamieniu. Wskaże, że są kraje, które nie są zainteresowane zachodnim modelem rozwoju i że istnieje dla niego alternatywa.
Jeżeli Mołdawia, niegdyś należąca do Związku Sowieckiego, odniesie sukces dzięki wyborom prozachodnim to źle to wpłynie na rosyjską propagandę. Również tą skierowaną do wewnątrz.
Mołdawska policja tymczasowo zamknęła most nad Dniestrem łączący Rybnicę (jedno z największych miast w Naddniestrzu) z Reziną (miastem na prawobrzeżu, kontrolowanym przez władze w Kiszyniowie).
Oficjalny powód?
Na moście znajduje się ponoć człowiek z podejrzaną reklamówką,… pic.twitter.com/65nj6o6KVv
— Kamil Całus (@KamilCaus) November 3, 2024
Ingerencje Rosji w politykę innych krajów są niezaprzeczalne. Jednak czy Maia Sandu również nie ma czegoś za uszami? Czy nie korzystała z niedemokratycznych metod jak blokada mostu, która uniemożliwiała mieszkańcom Nadniestrza oddanie głosu?
Istnieją dwie decyzje rządu, które w kontekście wyborów można uznać za kontrowersyjne. Pierwszą jest uruchomienie tylko dwóch punktów wyborczych w Rosji, które mieściły się na terenie mołdawskiej ambasady. Rząd w Kiszyniowie tłumaczył, że nie jest w stanie uruchomić ich więcej (np. w konsulatach), ze względów bezpieczeństwa. W mojej ocenie tłumaczenie to budzi jednak pewne wątpliwości.
Patrząc jednak nie na deklarację, a na liczby, to choć uruchomienie dodatkowych punktów mogłoby potencjalnie wpłynąć na wynik, to na pewno nie odebrałoby zwycięstwa Sandu. Każdy taki punkt dysponuje bowiem tylko pięcioma tysiącami kart – to wynika z przepisów. Nawet gdyby uruchomiono punkty w konsulatach i wszyscy którzy przysli by tam głosować poparliby Stoianoglo, to głosów tych byłoby za mało by zmienić zwycięzcę. Zresztą w pierwszej turze Mołdawianie zamieszkujący Rosję nie wykorzystali nawet tych dziesięciu tysięcy, które im zaoferowano.
Drugą sytuacją jest wspomniany most. Ciężko jednoznacznie stwierdzić czy było to wydarzenie wymierzone w wybory. Oficjalną przyczyną była obecność osoby z podejrzanym pakunkiem, która nie chciała współpracować z Policji. Z drugiej strony faktycznie utrudniło to mieszkańcom Nadniestrza dotarcie do punktów wyborczych, które otworzono specjalnie dla nich po drugiej stronie Dniestru.
Biorąc pod uwagę ostatecznie wyniki, na który wpływ miała aktywność diaspory mołdawskiej na Zachodzie, to nawet większa ilość osób z Naddniestrza, które oddałby głos na rywala Sandu, nie zmieniłaby wyniku.
Aktywność mołdawskiej diaspory na Zachodzie jest bardzo ciekawa. Czy jej wsparcie dla Sandu może wpłynąć na politykę mołdawskiego rządu?
Nie. Wręcz przeciwnie, już jest wykorzystywane przez jego rywala. Antyzachodnią partię socjalistów. Nie uznaje ona wygranej Sandu, argumentując, że ta wygrała dzięki diasporze. I faktycznie, gdyby nie Mołdawianie z Zachodu, Sandu przegrałaby około trzema procentami. Jest to wykorzystywane w narracji prorosyjskiej i może mieć wpływ na wybory parlamentarne. A te są znacznie ważniejsze, gdyż Mołdawia jest republiką parlamentarną.
Rozmawiał Marcin Karwowski