Gdy Theresa May – brytyjska premier, a zarazem liderka Partii Konserwatywnej – rozpisywała wybory parlamentarne kilka tygodni temu, sondaże dawały jej ugrupowaniu niemal 20 pkt. proc. przewagi nad Partią Pracy. Gambit May polegał na tym, by zyskać silny mandat dla siebie – by prowadzić negocjacje z UE ws. Brexitu – a swojej partii zapewnić 5 lat spokojnych rządów – pisze Piotr Wołejko, współpracownik BiznesAlert.pl i autor bloga Dyplomacja.
Macron rośnie, May tonie
Niestety, słaba kampania w wykonaniu May – w szczególności – oraz Konserwatystów kosztowała ją upokarzającą porażkę. Niby zwycięstwo, bo Konserwatyści zdobyli najwięcej mandatów w Izbie Gmin, ale mniej niż mieli przed wyborami i do sprawowania rządów będzie potrzebny koalicjant. Albo powstanie gabinet mniejszościowy. W tym samym czasie we Francji sondaże, a te w tym kraju się ostatnio nie myliły, wskazują na to, że dzisiejsze (i przyszłotygodniową dogrywkę też) wybory parlamentarne wygra ugrupowanie prezydenta Macrona. Gdy jeden lider upada, drugi rośnie w siłę.
Kontrast między May a Macronem jest ciekawy, gdyż po wygranych wyborach prezydenckich wcale nie było pewne, że w ciągu kilku tygodni uda się zdobyć wystarczające poparcie dla jego ugrupowania. Na poważnie rozpatrywane były scenariusze kohabitacji Macrona z nieprzyjaznym parlamentem. Na 99,9% nic z tego. Macron powinien zdobyć odnieść zdecydowane zwycięstwo. Premier May startowała z przeciwnego wektora – miała ogromną przewagę w sondażach, a naprzeciw siebie kontestowanego we własnej partii i powszechnie uważanego za nieco niepoważnego, a na pewno niewybieralnego Jeremy’ego Corbyna. Jak w takim razie Konserwatyści mogli zaprzepaścić unikalną szansę na wielkie zwycięstwo?
Silne i stabilne przywództwo, czyli slogan wyborczy Theresy May, nie współgrał z kandydatką i jej poczynaniami. Premier May nie była ani silna, ani stabilna, a przede wszystkim nie była przekonująca. Zmieniała zdanie w istotnych kwestiach, unikała debat – w efekcie przewaga Torysów topniała w oczach, a Jeremy Corbyn triumfował. Do rządzenia zabrakło mu kilkudziesięciu głosów, ale on nie grał w tych wyborach o premierostwo. Partia Pracy walczyła o przetrwanie – targana wewnętrznymi konfliktami wydawała się być pogrążona w chaosie. Teraz chaos stał się towarzyszem premier May.
Z kim Unia będzie negocjowała Brexit?
Chaos, który trudno będzie powstrzymać. Podkopywanie pozycji premier May już się rozpoczęło. Jeśli ma ona stracić fotel(e) premiera (i lidera partii), to jej rywale powinni spieszyć się z wyciąganiem noży. Za kilka miesięcy, gdy negocjacje ws. Brexitu będą już w toku, zmienianie premiera zaszkodzi nie tylko partii, ale i państwu. W takiej sytuacji scenariusz braku jakiegokolwiek porozumienia z Unią Europejską będzie w zasadzie pewny. Chyba, że Unia zgodzi się wydłużyć dwuletni okres negocjacji.
Siłą Theresy May jest słabość i niezdecydowanie jej głównych konkurentów, jak np. Borisa Johnsona, byłego burmistrza Londynu, a obecnie szefa dyplomacji. Po takim wyniku, który należy odbierać jako wotum nieufności wyborców wobec przywódcy, jakim jest Theresa May, powinna się ona podać do dymisji. Walczyła o osobisty mandat do przewodzenia krajowi w wyjątkowo delikatnym momencie w jego historii i tego mandatu nie otrzymała. Próba szpachlowania karoserii koalicją z unionistami z Irlandii Północnej to chwyt rozpaczy (choć nie przesadzałbym z narażaniem procesu pokojowego w Irlandii Płn. przez ewentualne wejście DUP do koalicji z Torysami. Przecież DUP współrządzi z Sinn Fein w Ulsterze). I choć funkcjonalnie – aby gabinet miał stabilną większość – koalicja jest zapewne potrzebna, to każdy dzień współrządzenia z unionistami będzie przypominał premier May i wszystkim Brytyjczykom o jej wyborczej porażce.
Zgodnie z harmonogramem już za tydzień powinny oficjalnie ruszyć negocjacje brexitowe. Po stronie brytyjskiej do rozmów usiądzie pozbawiony legitymacji rząd kierowany przez Theresę May. Jej pomysły na twardy Brexit – opuszczenie wspólnego rynku, twarde ograniczenie migracji – nie zyskał akceptacji społecznej. Jakie zatem karty będą mieć w ręku brytyjscy negocjatorzy? Na dziś wydaje się, że Unia Europejska nie będzie nawet musiała specjalnie karać Brytyjczyków za ich nieroztropną decyzję o Brexicie (a chęć rewanżu przez kilka chwil była w Brukseli i kilku stolicach bardzo duża). Brytyjczycy sami zadają sobie karę. W przeddzień negocjacji z UE, Londyn jest w totalnej rozsypce.