O węglu piszę od 10 lat. I mam chyba nieustające deja vu. A podobno człowiek uczy się na błędach… – pisze Karolina Baca-Pogorzelska z Dziennika Gazety Prawnej.
O tym, że brakuje węgla piszę od kilku miesięcy, ale to jak walenie głową w mur, bo państwowemu właścicielowi kopalń chyba jest wszystko jedno. Propaganda sukcesu trwa, górnictwo wstało z kolan, a Polska Grupa Górnicza ma AŻ 8 mln zł zysku netto po pierwszym półroczu (wyniku na działalności operacyjnej ani na sprzedaży dziwnym trafem nie chcą podać).
PGG zapowiedziała średnie inwestycje roczne na poziomie 1,7 mld zł. Tyle tylko, że udostępnianie nowych frontów wydobywczych, co przełoży się na realne zwiększenie produkcji, trwa ok 2-2,5 roku. Kopalnie PGG mogą więc realnie zwiększyć wydobycie w 2019 czy 2020 r. Pytanie tylko, czy wtedy będzie takie ssanie na węgiel jak dzisiaj?
Kilka lat temu, gdy doszło do nadpodaży węgla zarówno na świecie jak i w Polsce nasze kopalnie zaczęły szukać oszczędności, bo cena surowca spadała, a koszty wydobycia wcale nie. Niestety zrobiły wtedy najgorszą możliwą rzecz jaką jest ścięcie CAPEXu, czyli ograniczenie pieniędzy na inwestycje. Wszystkie inwestycje, w tym także te udostępniające nowe wyrobiska, a więc potencjalne nowe ściany wydobywcze. Ba, w Bogdance przygotowywanej po inwestycji w pole Stefanów na produkcję nawet 11-11,5 mln ton surowca rocznie zatrzymano się na 9 mln ton.
Gdy węgiel zaczął drożeć i jego „górka” się skończyła okazało się, że u nas nie ma gdzie fedrować. W Kompanii Węglowej, poprzedniczce PGG zamiast 60 ścian wydobywczych było np. 45. Bo tak wyszło. A z pustego i Salomon nie naleje.
Dzisiaj mamy do czynienia z dokładnie taką samą sytuacją. PGG ponosi konsekwencje niedoinwestowania kopalń, choć od 1 maja 2016 r. do spółki trafiło już niemal 3 mld zł z energetyki, państwowych funduszy i Węglokoksu. 3 miliardy złotych! Pytam więc, gdzie są te pieniądze? Dlaczego CAPEX w 2016 r. był obcięty o 36 proc.? Dlaczego cieszymy się z 8 mln zł zysku netto tej firmy? To cyfra na granicy błędu statystycznego. Naprawdę nie rozumiem, dlaczego na ul. Powstańców w Katowicach (siedziba PGG) i na Placu Trzech Krzyży w Warszawie (siedziba Ministerstwa Energii) strzelają korki od szampana. Węgla brakuje nam na potęgę i to właśnie za sprawą PGG. Mówimy bowiem o węglu energetycznym oczywiście, bo Jastrzębska Spółka Węglowa, największy w UE producent węgla koksowego, bazy do produkcji stali, fedruje nawet więcej niż zakładały jej plany. I w przypadku JSW zawsze podkreślam, że to przykład udanej reformy w wykonaniu PiS, choć momentami bolesnej. Przypomnijmy: JSW zamknęła kopalnie Jas-Mos i Krupiński, sprzedała do PGNiG spółki SEJ i PEC (energetyczna i ciepłownicza), a koksownię Victoria w Wałbrzychu kupiły od niej ARP i TF Silesia.
Dodatkowo zawieszone zostały na trzy lata świadczenia socjalne – deputat węglowy (dla emerytów w ogóle skasowany) i czternastka. Oczywiście spółce pomogły też szalejące ceny węgla koksowego, ale koniunkturę trzeba umieć wykorzystać i JSW to robi. A PGG nie. Bo gdyby fedrowała chociaż zgodnie z planem, a nie naginając rzeczywistość na potęgę, to i ona i jej akcjonariusz, Węglokoks, zarabiałyby dzisiaj na potęgę. Ja tylko przypomnę, że rok temu tona węgla w portach ARA (Amsterdam – Rotterdam – Antwerpia) kosztowała ok. 40 dolarów. Dzisiaj to ok. 85 dolarów. A my nie mamy węgla! I to jest miecz obosieczny niestety. Nie mamy, więc musimy importować. Importować po wysokich cenach. A nie możemy eksportować. Eksportować przy wysokich cenach. W oparach absurdu? Jak zwykle. A z moich informacji wynika, że w tym roku PGG nie wykona ok. 30 km nowych chodników. To plus minus jakieś cztery ściany wydobywcze, które mogłyby dawać 32-40 tys. ton surowca na dobę.
Gotuję się więc z bezradnej złości, gdy po raz kolejny słyszę zapewnienia zarządu PGG o produkcji 32 mln ton węgla w 2017 r. Nawet jak doliczą sobie całoroczną produkcję Katowickiego Holdingu Węglowego (jego kopalnie PGG przejęła 1 kwietnia 2017 r.), co zresztą robią, matematyka będzie bezlitosna. Ale ostatnio mam wrażenie, że tylko ja to widzę i tylko mnie to obchodzi. Ale jak w zimie powiem „a nie mówiłam”, to żeby nikt nie mówił, że nie ostrzegałam…