Pisanie o rzeczach, które się zdarzyły jest stosunkowo nudne – w końcu każdy potrafi opisać fakty i robić reportaże i analizy np. o wzroście cen energii elektrycznej (prądu) (TUTAJ ) . Prawdziwie ciekawie jest próbować wytypować wynik zdarzeń w przyszłości. Metody są dwie – podejście analityczne – poprzez wzory i budowę modeli symulacyjnych, albo podejście magiczne – przez wykorzystanie intuicji i tzw. „trzeciego oka” – pisze Konrad Świrski na swoim blogu.
W 1883-84 Jan Matejko maluje swój obraz „Wernyhora” – pełnia księżyca i przelatujące tajemnicze ptaki w tle, a w centrum demoniczny starzec w otoczeniu zapatrzonych w niego ludzi, z uniesionymi w górę rękoma – na pewno przepowiada o nadchodzących wydarzeniach. Tak, to mityczny Wernyhora (polska transkrypcja z ukraińskiego Werigora – Waligóra), ukraiński włóczęga, a może i lirnik (wędrowny muzyk) – legendarny wieszcz ukraiński, który nie wiadomo czy w ogóle istniał, ale samym swoim imieniem ożywiał polskie nadzieje na odzyskanie niepodległości w czasach zaborów. Wernyhora miał żyć w czasach przedrozbiorowych, ale coś spisanego z jego proroctw pojawia się już po utracie niepodległości i to właśnie w okolicach 1809 roku powstały najbardziej znane wersje tzw. Przepowiedni Wernyhory – wielokrotnie przeredagowywany i zmieniany zestaw niejasnych (jak zawsze w przepowiedniach) akapitów, w którym jest znane każdemu zdanie „Od tego czasu Polska zakwitnie od Czarnego do Białego morza i będzie trwała po wieki wieków”. Finalnie Joachim Lelewel spisuje to w okolicach 1830 i od tego czasu Wernyhora na stale żyje w naszych sercach i kulturze – jak widać część o utracie i odzyskaniu niepodległości (jest w proroctwie) sprawdziło się, czekamy teraz tylko na ten rozkwit i jakąś formę polskiego Międzymorza.
Próbując zastosować podobne metody prognozowania, bo w końcu w naszych czasach i w polskiej i europejskiej energetyce zdrowy rozsądek i metody analityczne są raczej bezużyteczne, można pokusić się o „wieszczenie” co też przyniosą kolejne dni i miesiące w polityce klimatycznej. Na początek COP 24 w Katowicach – zostały już tylko dwa tygodnie do największego światowego spotkania w walce o uratowanie życia na planecie. Tu sprawa wydaje się prosta – pomimo, że w Katowicach (miasto węgla) i pomimo dość chłodnego stanowiska polskiego Ministerstwa Energii – sam wynik COP 24 wydaje się przesądzony. W końcowej deklaracji, w obecności kilkudziesięciu Prezydentów i Premierów, wszystkie (pewnie 192 plus minus kilka) państw całego świata złoży swoje podpisy pod końcową deklaracją, która z wielką troską pochyli się nad problemem. Wobec coraz większych zmian klimatycznych i w obliczu nowych badań – troska i walka klimatyczna musi być zaostrzona i deklaracja wspomni o konieczności ograniczenia średniej temperatury globu o 1,5 C ( a nie 2 jak poprzednio) do końca stulecia. Pojawią się także propozycje (nie do końca jasne) specjalnych funduszy dla krajów mniej zamożnych (tak w skali kilkudziesięciu miliardów dolarów), oraz możliwość propagacji doświadczeń najbardziej rozwiniętych technicznie krajów. W kuluarach i w niektórych wypowiedziach polityków zostanie skrytykowana asekurancka, a niekiedy przedstawiana jako arogancka postawa Stanów Zjednoczonych i ich Prezydenta, wyłamujących się z światowej większości obrońców klimatu. Szczegółowe cele działania dla każdego kraju zostaną zostawione na poziomie lokalnym („nationaly determined contribution”), aczkolwiek europejskie kraje będą to rozumiały jako cele na poziomie całej UE. Po dwóch tygodniach owocnych obrad i setkach tysięcy zjedzonych klusków śląskich, COP 24 przejdzie do historii.
Trochę później pojawi się nowy 2019 rok i nowe zmiany w europejskiej polityce klimatycznej. Tu też na początku wyglądać będzie prawdopodobnie bardzo podobnie. Kolejne rewizje pakietu zimowego i governance polityki klimatycznej posuwać się będą w kierunku coraz większego udziału energetyki odnawialnej i coraz silniejszej dekarbonizacji – kolejne kraje prześcigać się będą w deklaracji kiedy węgiel zniknie z ich miksu energetycznego. Ostatnio zadeklarowały się Węgry – niedługo tu powoli na tapecie zostanie jedynie Rumunia, Czechy, Niemcy i Polska – gdzie jak wiadomo będą trwały prace nad kolejną rewizją polityki energetycznej do roku 2040 lub 2050. Jednak wraz z 2019 coś zacznie się zmieniać. Powoli wskaźniki gospodarcze i radosny przekaz Europy jak zawsze radzącej sobie z problemami będzie się odmieniać. Wzrost gospodarczy zwolni do zera, a nawet w niektórych krajach pojawią się kwartalne ujemne wskaźniki, na początek jeszcze wyłącznie jako pierwsze ostrzeżenia. Giełdy, które szczycą się długotrwałym trendem wzrostowym z wolna zaświeca na czerwono, a w opiniach analityków pojawią się komentarze, że może czasami warto inwestować w firmy, towary i produkty o wartości bardziej materialnej niż wirtualnej i w coś co zawsze jest w cenie. Być może kolejne wybory do Parlamentu Europejskiego przebiegać będą w zupełnie innych nastrojach – a pierwsze znaki widać już we francuskich protestach „żółtych koszulek”. Społeczeństwa są zmęczone nową wersją radosnego kapitalizmu, gdzie wszystko jest pozytywne, ekologiczne i czyste, ale jednocześnie zawsze jakoś droższe i drenuje wszystkie kieszenie. Pomimo długotrwałego wzrostu gospodarczego – sytuacja wielu grup społecznych (i to wcale nie w Polsce, ale w wysokouprzemysłowionej Europie) wcale się nie poprawia. Wysokie pensje pochłaniane są przez coraz wyższe podatki, parapodatki, podatki ekologiczne i paraekologiczne i niezauważalny codzienny, ale stały wzrost cen. Ostatnie protesty we Francji (wg. rządu 250 tys. ludzi, wg. protestujących 4 razy więcej) to właśnie pierwszy znak. Po kolejnych podwyżkach cen benzyny i diesla (tzw. podatek ekologiczny CO2) wielu ludzi wyszło na ulice blokując drogi, ronda i skrzyżowania. Dziś francuski protest trwa dalej (na południu Francji) – według rządu są to niespójne zadania – i na pewno tak jest. Ludzie protestują, bo wiedzą że coś jest nie tak – niby wszystko rośnie, korporacje zarabiają krocie, a jednocześnie żyje się coraz ciężej. To blokowanie dróg to zresztą nowa forma współczesnego protestu, którą można zobaczyć w wielu krajach – tak samo protestowali Bułgarzy wobec niskiego poziomu życia. Można wyobrazić sobie co będzie się działo jeśli gospodarka przejdzie w fazę nieuchronnej recesji, a konieczne będą kolejne podatki i wyrzeczenia. Rysa pomiędzy ostrą kontynuacją proekologicznej klimatycznej polityki Europy, a protestami części społeczeństwa spychanego w obszar ubóstwa lub zbiednienia będzie coraz większa. Cała europejska polityka klimatyczna opiera się bowiem na koncepcji finansowania zmian z kieszeni klienta indywidualnego – ceny energii w Niemczech (odpowiednich G11) są dwukrotnie wyższe niż w Polsce. Bogaci na pewno znoszą to bez problemu, ale problem jest kiedy nie wszyscy będą bogaci. Konflikt pomiędzy coraz silniejszymi frakcjami Zielonych (w Niemczech to druga siła polityczna według sondaży), a częścią społeczeństwa, która będzie protestowała przeciwko kolejnym podwyżkom cen paliw i energii jest nieuchronna, tak jak i ciemne chmury kryzysu nad Europą. Tak więc 2019 musi „klimatycznie” zwolnić, bo europejska polityka klimatyczna zawsze działa dobrze, kiedy była dobra koniunktura, a w czasach kryzysu zwykle szczytne cele są chowane trochę z tyłu. Dla Polski oczywiście wcale nie musi oznaczać to dobrych wiadomości – bo hamletowskie dywagacje, problemy z ekologia czy problemy z kryzysem oznaczają to samo dla energetyki – ból i konieczność modernizacji. Ale … w głębi serca bądźmy dobrej myśli – po pierwsze wzrost cen energii nam niestraszny bo maja być rekompensowane a poza tym w końcu jak w przepowiedni Wernyhory – będzie nasz kraj od morza do morza.
Źródło: Konrad Świrski Blog