Koronawirus jest groźny, ale nie może być pretekstem do odkładania decyzji długofalowego rozwoju naszej energetyki, niekoniecznie popularnych w pewnych środowiskach – pisze mgr inż. Jerzy Lipka.
Największy skansen w Europie
Środowiska te chciałyby, aby dokument pod nazwą Polityka Energetyczna Polski do 2040 roku nigdy nie został przyjęty przez Radę Ministrów, a wszelkie decyzje o inwestycjach nadal były w rękach zorganizowanych grup interesów działających w sektorze, tak jak w ciągu ostatnich trzydziestu lat. Te grupy kreują tylko takie inwestycje, na których zarobią w krótkiej perspektywie. Dlatego właśnie nasza energetyka stała się największym skansenem w Europie.
Pod koniec marca tego roku, mimo szalejącej u naszych południowych sąsiadów epidemii koronawirusa (jej zasięg prawdopodobnie większy niż w Polsce), czeski koncern energetyczny CEZ wystąpił do Państwowego Urzędu Bezpieczeństwa Jądrowego SUJB o pozwolenie na rozbudowę elektrowni Dukovany. Chodzi o dwa nowe bloki energetyczne, obok istniejących tam obecnie czterech bloków WWER 440, wodno-ciśnieniowych, bliźniaczych z tymi, które miały być wybudowane w Żarnowcu. Jak więc widać, można podejmować strategiczne decyzje i rozstrzygnięcia w energetyce, niezależnie od chwilowych kłopotów gospodarczych i społecznych. Z tego też założenia wychodzą nasi południowi sąsiedzi, których rząd najwyraźniej jest zdecydowany realizować długofalowo interesy społeczeństwa jako całości. Na tym właśnie polega dojrzałość i jakość klasy politycznej.
Tymczasem u nas odzywają się głosy, i jest ich jak widać niemało, aby po opanowaniu epidemii albo pozostawić istniejące status-quo w energetyce, albo ograniczyć się do rozwoju wyłącznie tanich inwestycyjnie, głównie rozproszonych i małych źródeł energii. Jest to nic innego, jak tylko wykorzystanie epidemii jako pretekstu do dokonania korzystnych dla siebie zmian i korekt w rządowych projektach polityki energetycznej. Projektach, które już dawno winny zostać przyjęte przez Radę Ministrów i realizowane, a że się tak nie dzieje, jest dowodem jedynie na głęboką patologię decyzyjną w naszym kraju. Bo inni w tych samych (lub nawet gorszych warunkach) decyzje podejmują – Czechy.
Zmiana w kierunku zeroemisyjności
Oczywiście nie przeczę, że obecna epidemia doprowadzić musi do spowolnienia lub nawet zatrzymania wzrostu gospodarczego naszego kraju, zmniejszenia aktywności gospodarki, zwiększenia bezrobocia, podobnie jak w całej Europie i na świecie. Ale z czasem sytuacja powróci do normalności (chyba, że ktoś zakłada wariant zagłady ludzkości na skutek pandemii). Powróci więc aktywność gospodarcza i wzrost PKB. Powrócą też ze zdwojoną siłą stare dylematy i problemy, także te, będące rezultatem wadliwego procesu decyzyjnego i braku politycznej odwagi przez ostatnie trzy dekady. Nasza energetyka będzie musiała się zmieniać w kierunku zeroemisyjnym, chyba, że jako kraj wypadamy poza Unię Europejską, nad którym to wariantem wolałbym się tu nie rozwodzić.
Propozycje, które dla niewtajemniczonego bliżej w sprawy energetyki laika brzmią sensownie – ograniczyć inwestycje, korzystać maksymalnie z tego co już się ma, a jeśli budować to źródła rozproszone, są w rzeczywistości gwoździem do „gospodarczej trumny”.
Przeważnie jest bowiem tak, że stosunkowo mniejsze koszty inwestycyjne mają źródła wytwarzania energii takie, które później przez cały okres swojego istnienia produkują tę energię po bardzo wysokich kosztach zmiennych. Świetnym przykładem jest tu energetyka oparta o spalanie gazu, w której koszt wytwarzania energii elektrycznej czy ciepła jest ściśle uzależniony od cen surowca jakim jest gaz ziemny. A ten przecież Polska musi importować w wielkich ilościach z zagranicy, płacąc za niego ceny najwyższe z możliwych w Europie. Ile tego gazu będzie potrzebne? Przykładowo elektrownia gazowa o mocy 1000 MW potrzebuje aż miliarda metrów sześciennych gazu ziemnego rocznie do wyprodukowania 8 TWH energii elektrycznej.
Niedawno wygrany spór z Gazpromem, który musi oddać Polsce część pieniędzy, które niesłusznie przez ostatnie lata pobierał, niewiele poprawi sytuację. Tym bardziej, że od 2022 roku prawdopodobnie nie przedłużymy już porozumień gazowych z Rosją, sprowadzając ten surowiec z innych kierunków, może i bezpieczniej, co nie oznacza, że taniej. Tak więc w tym wypadku małe koszty inwestycyjne dla spółek energetycznych generują spore koszty dla ogółu społeczeństwa. A społeczeństwo wtrącane będzie przez te koszty właśnie w coraz większe energetyczne ubóstwo. To z kolei będzie powodować coraz mniejsze zużycie energii elektrycznej, która to zastępowana będzie „brudnymi” źródłami jak spalanie węgla czy śmieci w prymitywnych piecach. Czyż nie to właśnie jest głównym źródłem smogu w naszym kraju i skandalicznie zanieczyszczonego powietrza, od czego umiera każdego roku nie 500, nie 1000 osób, ale aż 48 tysięcy? Z czego zgony spowodowane działalnością samej energetyki zawodowej szacowane są na pięć tysięcy osób rocznie. Czyli można powiedzieć, że koronawirus w porównaniu z zanieczyszczeniem powietrza to przysłowiowy „pikuś” i nadęty propagandowo balon.
Energetyka jądrowa
Po drugiej stronie energetycznego bieguna mamy energetykę jądrową, z bardzo wyśrubowanymi wymaganiami bezpieczeństwa i wysokimi kosztami inwestycyjnymi, ale z uwagi na ogromną przewagę wydajności rozszczepienia jąder atomów uranu, w porównaniu z jakimkolwiek procesem spalania węgla, biomasy, gazu czy paliw ropopochodnych, tanią w eksploatacji. Dodajmy, że tanią energię może ona dostarczać przez cały okres swojego istnienia, a więc w przypadku reaktorów generacji III aż przez 80 lat. To są trzy pokolenia.
Mające bardzo dobry pijar OZE już przed koronawirusem przeżywały poważne kłopoty w Niemczech, spowodowane niestabilnością przy zmiennych warunkach atmosferycznych, ogromnych kosztach dotacji i rozbudowie sieci energetycznej, także koniecznością utrzymywania w zasadzie drugiego alternatywnego konwencjonalnego systemu energetycznego. Symbolem klęski niemieckiej Energiewende jest konieczność budowy nowych emisyjnych przecież źródeł węglowych i gazowych, takich jak elektrownia węglowa (na węgiel kamienny) Datteln 4 uruchomiona w styczniu tego roku. W połączeniu z nową odkrywką węgla brunatnego kosztem wycięcia lasu Hornbacher Forst liczącego 1300 lat, oraz wzrostem zużycia gazu ziemnego w 2019 roku, pokazuje to dobitnie, że masowo rozwijane źródła odnawialne nie poradzą sobie bez konwencjonalnych, a tu mamy do wyboru bez-emisyjne technologie jądrowe, lub emisyjne oparte o proces spalania! Ceny energii w Niemczech dla odbiorców indywidualnych są obecnie najwyższe w Europie. Jakby tego było mało, a może właśnie przez dogmatycznie antyjądrowe podejście miejscowego establishmentu, emisja dwutlenku węgla spada w Niemczech bardzo minimalnie, na co zresztą główny wpływ mają łagodniejsze zimy, a nie zmiany technologiczne w energetyce. Emisyjność niemieckiej energetyki jest bardzo wysoka i sięga 350 g CO2 na kWh, w porównaniu z francuską wynoszącą 40 g/kWh.
Ostatnie, uważam że dość niefortunne, wypowiedzi prezesa PGE Wojciecha Dąbrowskiego powodują niepotrzebnie wzrost pesymizmu względem projektu jądrowego w Polsce. A przecież on ma fundamentalne, cywilizacyjne wręcz znaczenie dla naszego kraju. Trzeba pamiętać, że bez wiary w powodzenie przedsięwzięcia i entuzjazmu dla niego, nigdy nie powstałyby w Polsce wielkie projekty z czasów II RP jak Gdynia czy Centralny Okręg Przemysłowy. Inwestycje te były wyzwaniem porównywalnym lub może i większym niż elektrownia jądrowa, a realizowane były w kraju dużo biedniejszym niż dzisiejsza Polska. Panu Prezesowi i innym sceptykom pragnę też przypomnieć, że w latach 80-tych zeszłego wieku, wyniszczony kryzysem kraj realizował samodzielnie, co chcę podkreślić, budowę elektrowni jądrowej w Żarnowcu na Pomorzu, (docelowo miały być 4 bloki WWER 440 o łącznej mocy 1760 MW mocy brutto). Gdyby nie decyzja polityczna z 1990 roku, elektrownia zostałaby dokończona i uruchomiona. W szczytowym okresie na rzecz inwestycji w Żarnowcu pracowało ok. 70 polskich przedsiębiorstw, a na miejscu ok. 6 tys. osób. [Szczegóły w mojej książce „Odkłamać Żanowiec”]. Dziś inwestycja w energetykę jądrową będzie mieć znaczenie, tworząc nowe miejsca pracy i rozwój gospodarczy. Tak jak to miało miejsce w okresie II RP i ministra Kwiatkowskiego. Jest to więc odpowiedź na obecne spowolnienie gospodarcze spowodowane epidemią. Także odpowiedź na konieczność rozwoju źródeł zeroemisyjnych i wyzwania klimatyczne, czy całą unijną politykę klimatyczną.
To nie koniec świata
Co do tego, że spółka PGE nie zdoła udźwignąć takiej inwestycji, prezes Dąbrowski zapewne ma rację. Tyle, że PGE nigdy nie miała jej realizować samodzielnie. Miała być raczej liderem projektu, skupiającym wokół siebie inne firmy zainteresowane udziałem w przedsięwzięciu, o kluczowym znaczeniu dla polskiego bezpieczeństwa energetycznego i przebudowy całego sektora. Również spośród środków pochodzących z budżetu państwa finansowanie projektu byłoby minimalne. Natomiast sposobem na sfinansowanie może być udział w przedsięwzięciu przedsiębiorstw, dużych odbiorców energii elektrycznej, które w zamian za udział w inwestycji, otrzymywałyby energię z elektrowni jądrowej po kosztach własnych, a nie komercyjnej cenie. Takie rozwiązanie znane jest z Finlandii, kraju może bogatego, ale liczącego jedynie pięć milionów ludzi, wobec 38 mln w Polsce.
Inne sposoby finansowania to nisko oprocentowany kredyt gwarantowany przez rząd, a nawet rozpisanie obligacji jądrowych. Także finansowy udział mniejszościowy partnera zagranicznego (trwają rozmowy z USA i Japonią w tej sprawie). Oczywiście każde z tych rozwiązań wymaga jednoznacznej politycznej decyzji pozytywnej dla rozwoju polskiego atomu i stopniowej przebudowy energetyki. Najprawdopodobniej model finansowy byłby mieszany, poprzez połączenie wszystkich wymienionych sposobów. Do rozstrzygnięcia jest tylko, w jakim procencie. Polskę stać na atom, nie stać natomiast na utrzymywanie obecnej sytuacji bezpieczeństwa energetycznego czy środowiska. Myśleć trzeba dalekosiężnie a nie w perspektywie jedynie najbliższych lat, jakby potem świat miał się kończyć.
Lipka: Wielokierunkowość rozwoju, czyli wodór obok a nie zamiast atomu