KOMENTARZ
prof. nzw. dr hab. inż. Konrad Świrski,
Transition Technologies SA
Według starożytnych wierzeń, świętych Ksiąg Majów oraz zawiłych dla nas rytuałów hinduistycznych – wszystkie wydarzenia na świecie powtarzają się w predefiniowanych cyklach. W skrajnym przypadku można nauczyć się wielkiej pokory, jeśli przyjmie się teorię, że wszystko już kiedyś było i powtórzy się w kolejnym cyklu w przyszłości (a więc również blogerzy znowu będą cierpliwie pisać te same opowieści na portalach). O tym, że te teorie są choć w części prawdziwe świadczy… energetyka, a na pewno jej przemiany w ostatnim ćwierćwieczu.
„Na początek wszystko razem” . W dawnych czasach centralnego planowania, energetyka też musiała być scentralizowana. Patrząc na lata 70-80-90 ubiegłego wieku, całość (wytwarzanie: elektrownie i dystrybucja wówczas przypisana terytorialnie) była wpakowana do 5-ciu okręgów energetycznych, a cały system oparty o stałe ceny taryfowe. Powstało też (lata 80-te) osobne Ministerstwo Energetyki dla jeszcze silniejszej konsolidacji. Wszystko podporządkowane było zapewnieniu bezpieczeństwa dostaw i konieczności zapewnienia energii na dość forsowną industrializację kraju, a w rekordowej dekadzie lat siedemdziesiątych wybudowano ponad 11 GW mocy zainstalowanej oczywiście w węglu. W tych latach Polska była też drugim (lub trzecim w zależności od statystyk) światowym eksporterem węgla kamiennego (obecnie chyba już w drugiej dziesiątce), a na górnictwie węglowym oparto też całą energetykę. Sam model centralizacji i monopoli był zresztą powszechny zarówno na wschodzie jak i też częściowo na zachodzie – a o rzeczach jak konkurencja, giełdy czy TPA nikt na całym świecie nie myślał.
„Wielka decentralizacja – całkowite rozdrobnienie”. Zmiany w roku 1989 przyniosły całkowitą zmianę, również w energetyce. Wszystkie duże elektrownie zawodowe przekształcono w osobne przedsiębiorstwa (17), analogicznie podzielono dystrybucję (33 zakłady) a przemysł umieszczono w nowopowstałym PSE (Polskie Sieci Elektroenergetyczne S.A). Elektrownie bardzo chciały się modernizować, ale rozdrobnienie prowadziło do problemów w uzyskaniu odpowiednich kapitałów, co powoli rozwiązywano udzielając tzw. Kontrakty Długoterminowe (gwarantowana cena zakupu energii elektrycznej, wyższa od rynkowej, ale w zamian za modernizację). Mechanizm można krytykować jako zaburzający rynek i konkurencję, lub wychwalać jako jedyne słuszne rozwiązanie dla inwestycji w energetyce. Jedno jest pewne – z Kontraktów Długoterminowych korzystano skwapliwie bo szybko udział KDT w globalnym obrocie przekroczył zakładane początkowo 25-33% i pod koniec dekady osiągnął nawet ok 75 % rynku.
„Nieśmiałe konsolidacje – poziomo czy pionowo”. Środek i koniec lat 90-tych to pierwsze prywatyzacje w energetyce i wejścia koncernów zagranicznych – kto dziś pamięta, że elektrociepłownie warszawskie należały do Vatenfall? Energetyka, jeśli ma być europejska, wymaga jednak wielkich grup energetycznych, więc od 2000 roku rozpoczął się powolny proces konsolidacji – pod hasłem dyskusji czy można to robić pionowo (np. wytwarzanie – obrót i dystrybucja) czy tylko poziomo (np. wyłącznie grupy wytwórcze). Ponieważ był to pierwszy okres wprowadzenia zliberalizowanego rynku, silnie podkreślano potrzebę poziomej konsolidacji. To z kolei zaowocowało powstaniem PKE (2000) i BOT (2004) choć w pionowości były wyjątki zagraniczne, jak np. wspomniany Vatenfall, który poza elektrociepłowniami dostał też i GZE. Analogiczne konsolidacje szły na rynku dystrybucji – między innymi Enea ma swój rodowód (na początek dystrybucyjny) z roku 2003.
„wielka konsolidacja 2006-2008”. Program konsolidacji nabrał impetu w 2006 w formie rządowego „Programu dla Elektroenergetyki”. Po części wynika to z prawa rynku, że w energetyce tylko wielki ma szansę przeżyć (a należy pamiętać że aktywa wytwórcze BOT – obecnie PGE to zaledwie europejski przeciętniak wobec ponad 120 EdF lub niemieckich ponad 40 GW-towców). Po części też problem wyniknął z konieczności rozwiązania KDT (Kontraktów Długoterminowych z lat 90-tych) – uznawanych przez Unię Europejską (której byliśmy już członkiem) za niedozwoloną pomoc publiczną. Wobec tych problemów już nikt nie przejmował się, czy można konsolidować pionowo i czy to zaburza konkurencję, ale stworzono układ (PGE, Tauron, Enea i Energa), który trwa do tej pory.
„Polerowanie konsolidacji 2007-2014”. Kolejne lata i kolejne wyzwania – szczególnie wobec praktyki realizacji europejskich dyrektyw o handlu energią. Struktura działania zostaje taka sama, ale wymagane są takie działania jak unboundling (wydzielanie osobnych spółek dystrybucyjnych od obrotu dla realizacji TPA – Third Party Access), finalne uwolnienie rynku detalicznego (2007). Wobec sprzeczności jak pogodzić swobodny handel energią z pionową strukturą koncernów (i pewnie pokusami „kosztów osieroconych”) powstała konieczność wprowadzania obliga giełdowego (obligatoryjny handel hurtowy przez giełdę). Tu też trzeba przypomnieć, że w tym czasie (2010) już pojawił się pomysł fuzji PGE-Energa, będący wypadkową wielu interesów energetycznych i gospodarczych, ale upadający ówcześnie, także po negatywnej opinii UOKiK (miał wtedy wprowadzać za dużą koncentrację i zaburzać rynek). Wśród nowych graczy wytwórczych pojawiły się spółki paliwowe, jak PGNiG Termika i Orlen, w długofalowych planach dokonujących lekkiej dywersyfikacji w kierunku innych paliw. W tym stanie rynek utrzymał się do dziś, a nawet osiągnęliśmy znaczny postęp w swobodnym handlu (dominujący udział giełdy w handlu hurtowym i postępujący wysyp nowych ofert dla użytkowników indywidualnych – nawet po firmy, które dotąd miały telefon a teraz także i energię).
„Quo vadis? – z powrotem razem tylko po połowie”. Nowy rok – nowa szansa, można by rzec. Obecnie, w 2015 są przygotowywane w ekspresowym tempie podwójne połączenia: PGE z Energą (finalnie) oraz Taurona z Eneą. Wygląda na dziś, że za chwilę będziemy mieli tylko dwa duże narodowe championy energetyczne (tu duże pytanie, czy nie pojawi się jakaś nowa nazwa z połączeń np. PGEE, a może e-Tauron?). Oficjalna strategia wysuwa na przód konieczność zwiększania masy dla optymalizacji pozyskiwania kapitału na rozpoczęte i prognozowane inwestycje energetyczne, aczkolwiek podskórnie rodzą się pytania, czy także nie na reanimację (zwaną restrukturyzacją) górnictwa. Tym razem nie spodziewałbym się zastrzeżeń UOKiK dotyczących za małej konkurencji na rynku, ale raczej mocnych protestów pracowników, którzy boją się połączeń, Centrów Usług Wspólnych i programów optymalizacji zatrudnienia, z pewnością będą oni wymagali dodatkowych gwarancji. Od pewnego czasu przemyka także pomysł stworzenia Ministerstwa Energetyki – a to już trochę też jak „deja vu”.
„Koło czasu zatoczyło prawie pełen obrót” Energetyka dokonuje tych tytanicznych transformacji bo targana jest sprzecznością pomiędzy zcentralizowanym modelem obecnego sytemu produkcji i dostarczania energii, a koncepcją wolnego handlu i konkurencyjności na każdym szczeblu. Jako efekt uboczny niestety trzeba przyznać, że przynajmniej konkurencyjność na rynku hurtowym nie bardzo się Polsce (i Europie) udaje. Tak naprawdę jest to tylko gra pozorów, gdzie dominującą rolę w kształtowaniu cen ma relacja popytu (obecnie prawie na niezmienionym poziomie) i podażu (tu usilne utrzymywanie tylko obecnej floty wytwórczej w energetyce konwencjonalnej). Na razie cały czas trwa okres zarzynania energetyki węglowej, bo inaczej tego nie da się nazwać, śledząc relacje CAPEX/Deprecjacja największych europejskich koncernów. Kiedyś na poziomie 2 (tzn. 2 razy więcej się inwestowało niż amortyzowało), teraz spada poniżej 1, co oznacza tak naprawdę kanalizację istniejących elektrowni i powoli spisywanych ich na straty (Zachód). Jedyne inwestycje w węgiel mają miejsce w Polsce (sic!). Cały rynek konkurencyjny wypaczony jest przez subsydiowanie OZE (gdzie ceny są gwarantowane i subsydiowane, ale jakoś wg europejskich prawników całkiem legalne). Cały rynek teoretycznie działa według praw wolnego handlu, a tak naprawdę półręcznie i całkiem lobbystycznie sterowany jest przez mniej lub bardziej absurdalne europejskie regulacje. Całe szczęście, że postępująca efektywność energetyczna (a może i cykliczne kryzysy i wyprowadzanie produkcji z Europy) utrzymuje zapotrzebowanie na stałym poziomie (warto zwrócić uwagę, że w Polsce jest wciąż 160 TWh a liczba ta bardzo słabo). Inaczej (przy zwiększeniu zapotrzebowania) ceny poszybowałyby w górę niezależnie od mechanizmów konkurencyjności rynku, itp. – taki po prostu mamy dla energetyki klimat.
Intrygujące, a po części fascynujące jest, że każdy z momentów na obrocie energetycznego koła dawał się uzasadnić opiniami firm konsultingowych, które w zależności od aktualnej pozycji na mapie czasu rekomendowały decentralizację, dzielenie lub częściowe a może i pełne konsolidacje. Na pewno też są odpowiednie wzory, tabele i wykresy dla obecnych połączeń. Ale mam tu też i dobrą nowinę – koło czasu… zawsze kręci się dalej. Przed nami kolejny nowy rynek i… energetyka zdecentralizowana. Być może zaawansowane materiały i nowe wynalazki, taniejące ogniwa fotowoltaiczne z Chin, zaawansowane systemy informatyczne i przełom w magazynowaniu energii złamią monopol koncernów. W końcu każdy widział te rysunki gdzie mamy elektrownię w domu, i w mieszkaniu, i na farmie, i w każdej gminie. Rozdrobnienie może być nawet jeszcze większe, a pojęcie sieci zmieni się w sieć mikro i jakiś rodzaj domowego akumulatora. Pytanie dalej też czy koło nie obróci się raz jeszcze i nowy sposób darmowej energii z wielkich luster na orbitach nie wróci energetyki do monopolu kilku korporacji. Te ostatnie obroty nie będą już się działy przy moim udziale, bo pomimo postępów medycyny estetycznej to ta konwencjonalna nie potrafi sobie dać rady z nową generacją chorób cywilizacyjnych. Na pocieszenie warto jednak pomyśleć, że przecież i tak odrodzę się, raz jeszcze na kole czasu, w kolejnej odsłonie naszego wspaniałego świata…