Temat katastrofy klimatycznej coraz częściej pojawia się w debacie publicznej. – To coś, co dzieje się już dziś, a jej skutki będą z roku na rok coraz bardziej dotkliwe – mówi Urszula Kuczyńska, działaczka Lewicy Razem i współautorka programu energetycznego. Ekonomistka odpowiedziała na pytania o politykę klimatyczną, miks energetyczny i dekarbonizację w Polsce.
Jak państwo polskie powinno zareagować na katastrofę klimatyczną?
Przede wszystkim jak najszybciej. Katastrofa klimatyczna to nie jest uderzenie komety, która może przybyć nagle i niespodziewanie. Katastrofa klimatyczna to coś, co dzieje się już dziś a jej skutki będą z roku na rok coraz bardziej dotkliwe. W Polsce to przede wszystkim coraz częstsze i dłuższe fale upałów latem oraz ciepłe i bezśnieżne zimy, które pogarszają i tak złą sytuację hydrologiczną kraju. Dopiero w tym roku, kiedy susza była już tak widoczna i dotkliwa, że stanęliśmy na krawędzi, coś się ruszyło i rządzący poczynili pierwsze kroki zmierzające do przestawienia Polski z torów trwającego od dekad odwadniania – osuszania bagien i mokradeł, regulacji rzek prowadzącej do szybkiej ucieczki wody do Bałtyku i tworzenia dużych zbiorników retencyjnych zwiększających parowanie – na tory zatrzymywania cennej wody opadowej i pozwalania na to, by wsiąkała w grunt.
Należy to zrobić na dwóch poziomach: adaptacji do zmieniających się warunków i mitygacji zmian klimatu. Adaptacja to właśnie m.in. wyszukiwanie sposobów na zatrzymywanie wody w gruncie, przestawianie rolnictwa na uprawy roślin lepiej znoszących suszę, działania na rzecz obniżania temperatury poprzez np. podnoszenie poziomu zadrzewienia miast, miasteczek i wsi. To również natychmiastowe zatrzymanie szaleńczego tempa wycinek i wylesiania kraju, odejście od rabunkowej gospodarki prowadzonej w polskich puszczach i lasach przez Lasy Państwowe.
Drugi poziom reakcji na katastrofę klimatyczną to działania mitygacyjne, czyli dążenie do maksymalnego ograniczenia naszego wpływu na klimat tak, by zatrzymać zachodzące zmiany poniżej progu 1,5 stopnia Celsjusza. Tutaj też należy działać wielotorowo. Potrzebujemy głębokiej transformacji sektora energetycznego tak, by energię elektryczną produkować bez emisji CO2 do atmosfery. Musimy ściąć do zera emisje gazów cieplarnianych i pyłów pochodzących ze spalania paliw na użytek transportu, procesów przemysłowych, czy ogrzewania. Czas rozpocząć też serię gruntownych przemian w rolnictwie, które jest źródłem dużego odsetka emisji za sprawą przemysłowej hodowli zwierząt i najbardziej powszechnego dziś, orkowego sposobu użytkowania gruntów. Mitygacja to też dbałość o utrzymanie bioróżnorodności, oddawanie maksymalnej możliwej ilości terenów naturze i nie otwieranie ich na działalność i obecność człowieka. To szukanie sposobów na wywieranie na przyrodę możliwie jak najmniejszej antropopresji.
To nie lada wyzwanie, bo adaptacja i mitygacja wymagają zmiany priorytetów i przeformułowania relacji pomiędzy człowiekiem a światem natury. Muszą być szczegółowo zaplanowane i uwzględniać specyficzne potrzeby każdej, zaangażowanej w ich realizację grupy społecznej.
Rewolucja klimatyczna jest możliwa, ale żeby nastąpiła potrzebne jest poparcie społeczne, a to zapewnia tylko przeprowadzanie zmian w logice troski i solidarności społecznej.
Czy polski miks energetyczny pozwala na podjęcie adekwatnych działań?
Polski miks energetyczny stawia nas na jednej z najgorszych pozycji wyjściowych w Europie. Jesteśmy w dużo większym stopniu niż inne państwa kontynentu zależni od spalania węgla kamiennego i brunatnego na cele energetyczne. Nawet kraje, które jak my na przełomie lat 80 i 90-tych przeszły transformację gospodarczą i ustrojową są w większości w lepszym położeniu niż my, bo ich miksy energetyczne są bardziej zróżnicowane niż polska, węglowa monokultura.
Rumunia ma ukończone już po transformacji reaktory jądrowe w elektrowni Cernavoda i spory udział stabilnej hydroenergetyki. Bułgaria wdrożyła energetykę jądrową już w 1974 roku. Czechy i Słowacja odziedziczyły ją jeszcze po poprzednim ustroju, obecnie rozbudowują swoją flotę jądrową. Węgry mają wysoki udział tak atomu, jak gazu naturalnego w swoim miksie.
Decyzja o zarzuceniu budowy EJ Żarnowiec, którą w 1991 roku rękami ministra Syryjczyka podjął rząd Tadeusza Mazowieckiego przyczyniła się do utwierdzenia węglowej hegemonii w polskiej energetyce na całe dekady. Ta hegemonia trwa do dziś, mimo wielu planów, by to zmienić i mimo faktu, że od lat rośnie nasz import węgla na cele energetyczne z Rosji i Ukrainy. Polskiego węgla o wymaganej jakości zaczyna albo brakować, albo jego wydobycie okazuje się zupełnie nieopłacalne. Już nigdy zresztą opłacalne nie będzie – jeśli uwzględnić unijny system handlu emisjami i konieczność porzucenia jego wykorzystania w energetyce ze względu na bezpieczeństwo klimatyczne.
Co można powiedzieć o polityce zamykania kopalń węgla kamiennego do 2040 roku i „zielonej rewolucji” podjętej przez spółki skarbu państwa takie jak Orlen?
Myślę, że zawsze lepiej jest mieć plan niż go nie mieć. Szkopuł w tym, że tutaj nie mamy do czynienia z żadnym planem. 2040 rok to data na tyle odległa, by rządzący nie musieli narażać się na konsekwencje podjęcia niepopularnej decyzji, cyniczne zostawianie gorącego kartofla własnym następcom. Tymczasem rolą rządzących jest jasno zakomunikować cel, jaki chcą osiągnąć, plan, jaki mają, aby do realizacji przedstawionego celu doprowadzić, przeprowadzić informacyjną kampanię społeczną i wypracować pakiet działań osłonowych dla społeczności i grup zawodowych, które zamknięcie kopalń dotknie bezpośrednio. To kluczowe, by wiedzieć co im się proponuje po węglu. W kraju, gdzie wydarzyła się samotna tragedia Wałbrzycha i podobnych mu miejsc, nie możemy pozwolić sobie na powtórkę tej smutnej historii. Czy rządzący liczą, że do 2040 roku społeczności górnicze znikną? Wymrą wraz z miastami, w których żyją? Ciężko stwierdzić. Rządzący boją się być z górnikami szczerzy – odwlekają nieuniknione, wycofują się z raz podjętych decyzji, mamią ich pustymi obietnicami w imię utrzymania słupków własnego poparcia. To jest niepoważne traktowanie ich, przyszłości ich rodzin i miast, i nas jako społeczeństwa, które wie, że od wykorzystania węgla w energetyce odejść musimy.
Wyznaczenie Orlenu na podmiot wiodący “zielonej rewolucji” też zresztą tej rewolucji nie zwiastuje najlepiej. Pogubiony zupełnie w swojej roli potentata medialnego, właściciela punktów sprzedaży prasy, producenta i dystrybutora paliw ciekłych i dodatkowo jeszcze inwestora w energetykę wiatrową Orlen już dawno przestał pełnić funkcję spółki strategicznej, realizującej interes państwa. Od dawna realizuje już tylko doraźny, polityczny interes rządzącej prawicy. A dla niej “zielona rewolucja” nie jest wysoko na liście priorytetów.
Jest z nią dokładnie jak z datą „2040 rok” – wszyscy wiedzą, że nastąpić musi, ale nikt nie przedstawia konkretnego i kompleksowego pomysłu na to, jak konkretnie i jakimi środkami jej dokonać. Rządząca prawica zapewne i tutaj ma nadzieję, że trud przeprowadzenia koniecznych zmian może odwlec w czasie na tyle, by zdążyć nacieszyć się władzą i nic w tym kierunku nie zrobić, by nie czynić sobie wrogów wśród własnego, niejednokrotnie negującego ustalenia nauki o klimacie elektoratu.
Jak wygląda optymalny miks energetyczny?
Optymalny miks energetyczny to miks, który zapewni Polsce maksymalny poziom bezpieczeństwa energetycznego, które w kraju takim jak nasz – na wschodniej granicy Unii Europejskiej – gwarantuje tylko wysoki stopień niezależności energetycznej. Jednocześnie potrzebne jest nam realne obniżenie cen energii elektrycznej dla odbiorców indywidualnych. W Polsce poziom ubóstwa energetycznego jest bowiem jednym z najwyższych w Europie – ogromna liczba gospodarstw domowych ma regularne kłopoty z utrzymaniem komfortu termicznego w mieszkaniach i domach a wydatki na energię pochłaniają nieproporcjonalnie wysoką część ich dochodów. Jest to zresztą aspekt, w którym niemiecka Energiewende, oparta o jedną technologię bezemisyjną, czyli źródła OZE okazała się całkowitą porażką. Doprowadziła do skokowego wzrostu cen energii elektrycznej, obciążając głównie gospodarstwa domowe o najniższych dochodach. Ich poparcie dla około energetycznych działań niemieckiego rządu spadło dość gwałtownie.
W Polsce, gdzie poziom ubóstwa energetycznego przekracza średnią europejską i gdzie ubogie energetycznie gospodarstwa wcale nie są tylko gospodarstwami o najniższych dochodach, nie możemy sobie pozwolić na powtórzenie niemieckich błędów. Energii elektrycznej będziemy bowiem potrzebować coraz więcej, nie coraz mniej. Aby uporać się z emisjami z transportu powinniśmy go elektryfikować, aby uporać się z emisjami z ogrzewania indywidualnego – powinniśmy je elektryfikować, jak uczyniła to Francja. Coraz częściej będziemy też potrzebować chłodzenia pomieszczeń w okresie letnim. Według prognoz, dopiero maksymalne wykorzystanie wszystkich dostępnych narzędzi efektywności elektrycznej da Polsce możliwość osiągnięcia lekkiego spadku zapotrzebowania na energię elektryczną po 2040 roku. To już po dacie, kiedy według ostatnich doniesień rządu PiS zamknięte będą wszystkie kopalnie węgla kamiennego. Co go w polskiej energetyce zastąpi?
W polskiej debacie energetycznej często zapomina się o najważniejszym: tak jak system ochrony zdrowia to coś znacznie więcej niż liczba funkcjonujących w Polsce szpitali, tak samo system energetyczny to coś dużo więcej niż suma działających w kraju elektrowni, farm wiatrowych i fotowoltaicznych. System energetyczny to zdobycz cywilizacyjna gwarantująca nam dostęp do energii elektrycznej zawsze i wszędzie, gdzie jest potrzebna. Ten system ma swoje uwarunkowania techniczne, ma swoje uwarunkowania historyczne. Węgla nie będzie się dało zastąpić po prostu dużą liczbą wiatraków i paneli fotowoltaicznych, których produkcja zależna jest od pogody i które – kiedy nie wieje wiatr i nie świeci słońce – musi wspierać gaz ziemny. Niemcy już wkrótce będą ciągnąć go z Rosji magistralą Nord Stream 2. Czy chcemy iść ich śladem? Gaz ziemny w Polsce zawsze będzie pochodził z importu uzależniając nas od dostaw z zewnątrz. W obliczu braku wielkoskalowych technologii międzysezonowego magazynowania energii, musimy wesprzeć się stabilnymi, niskoemisyjnymi źródłami, które będą w stanie równoważyć niestabilność produkcji z energetyki wiatrowej i fotowoltaiki. To właśnie rola dla atomu.
Jego przeciwnikom spod znaku obiecywanego przełomu technologicznego w zakresie magazynowania energii elektrycznej mam do powiedzenia jedno: bezpieczeństwa i przyszłości kraju nie planuje się w oparciu o rozwiązania, których jeszcze nigdzie nie wdrożono, bo nie istnieją. Odpowiedzialna polityka planuje przyszłość społeczeństw w oparciu o rozwiązania, których skuteczność tak w dekarbonizacji sektora energetycznego, jak i w zapewnianiu stabilnych dostaw energii udowodniono w wielu miejscach i wielokrotnie.
Podsumowując: optymalny miks energetyczny to miks, który nie wtrąci uzależnionej od węgla polskiej energetyki w ramiona uzależnienia od gazu ziemnego jak się to dzieje w Niemczech. To miks zdywersyfikowany i oparty o wszystkie znane technologie bezemisyjnej produkcji energii, zgodnie z zaleceniami IPCC: o energetykę wiatrową – zwłaszcza morską, do której w Polsce mamy dobre warunki, o fotowoltaikę i atom.
Co najlepszego można zrobić na rzecz sprawiedliwej transformacji energetycznej?
Przede wszystkim pilnować i robić wszystko, żeby właśnie taka była. Na poziomie politycznym będzie to bezpośrednie wpływanie na treść dokumentów, które ją kształtują, składanie i poddawanie pod debatę własnych propozycji i rozwiązań, przekonywanie innych obozów politycznych do ich poparcia i współpraca z szerokim spektrum sceny politycznej tak, aby potrzeba sprawiedliwej transformacji energetycznej stała się oczywista i zrozumiała z każdej z politycznych perspektyw. Jest to bowiem warunek konieczny dla przeprowadzenia transformacji w ogóle.
Na poziomie społecznym, rozumiejący potrzebę sprawiedliwej transformacji energetycznej polityk – i polityczka – powinien wykazywać się dbałością o włączanie w proces decyzyjny i konsultacyjny przedstawicielek i przedstawicieli społeczeństwa obywatelskiego: od ruchów klimatycznych, przez organizacje, fundacje i stowarzyszenia aż po społeczności lokalne i bezpośrednio zainteresowane grupy zawodowe. Będzie też w ten sposób kształtował debatę publiczną, bo dzięki łączeniu różnych środowisk możliwe jest nie tylko wypracowanie propozycji zmian, ale też budowanie zrozumienia dla potrzeby ich wdrażania.
Przede wszystkim jednak – polityczka i polityk działający na rzecz sprawiedliwej transformacji energetycznej musi mieć głęboką świadomość tego, czym jest w dzisiejszym świecie energia elektryczna. Bez dobrze funkcjonującego sektora energetycznego nie ma dobrze funkcjonującej gospodarki ani dobrze funkcjonującego państwa. Energetyka to sektor kluczowy, warunkujący istnienie wszystkich innych a przede wszystkim zapewniający całemu społeczeństwu dostęp do podstawowego i krytycznego zasobu, jakim jest dzisiaj energia elektryczna.
Dostęp do energii elektrycznej to w dzisiejszym świecie warunek możliwości zaspokojenia podstawowych potrzeb bytowych (ogrzewanie, światło, przygotowywanie posiłków) i potrzeb wyższego rzędu: warunek dostępu do edukacji, usług ochrony zdrowia i kultury, to szynowy transport publiczny. Państwo ma obowiązek zagwarantować swojemu społeczeństwu możliwość realizacji tych potrzeb a tym samym musi zagwarantować wszystkim dostęp do energii elektrycznej w rozsądnej cenie. Dlatego nie ma dobrze funkcjonującej energetyki bez korzystania z efektu skali i bez myślenia o całości potrzeb i uwarunkowań tego sektora.
Dekady dominującego w życiu społecznym dyskursu neoliberalnego oduczyły nas myślenia o rozmaitych zagadnieniach w sposób kompleksowy i systemowy, nauczyły nas głębokiej nieufności do tego, co duże i wspólne promując kult indywidualnych wyborów, formatując idealnego konsumenta. Tylko, że energia elektryczna to nie jest zwykłe, konsumencie dobro i nie wolno nam ani jej, ani sektora energetycznego traktować wyłącznie w tych kategoriach. A już z pewnością nie powinien tego robić żaden polityk, czy polityczka lewicy – bo lewica znaczy wspólnie i dla korzyści wszystkich – nie tylko tych, których stać na niezależność energetyczną, i inwestorów stawiających na szczodrze dotowane OZE i liczących na sowity, krótkoterminowy zysk.
Topniejąca wieczna zmarzlina nie była przyczyną majowej katastrofy w Norylsku