Powstanie Nord Stream 2 staje się coraz mniej pewne. Nic jednak nie wskazuje na to, aby stracił poparcie Berlina – pisze Mariusz Marszałkowski, redaktor BiznesAlert.pl. – Te działania nie wpisują się w deklarację solidarności, a raczej pokazują hipokryzję niemieckiej polityki względem Europy Środkowej i Wschodniej – ocenia.
Kreml i fatalny początek roku
Przez cały 2020 rok trwały intensywne starania ze strony Rosji (bo nie chodzi już tylko o działania podejmowane przez sam Gazprom – stała za tym cała machina państwa rosyjskiego), aby projekt został jak najszybciej ukończony. Została zmobilizowana ogromna, jak na warunki rosyjskie, flota jednostek morskich, których zadaniem jest samodzielne położenie obu nitek gazociągu na dnie Bałtyku. Została przeprowadzona „maskirowka”, aby ukryć prawdziwych właścicieli tych statków przed ciosem sankcji amerykańskich, pojawiły się również różnego rodzaju firmy-krzaki. Odbywały się szkolenia załogi do prowadzenia prac głębokowodnych. Dodatkowo, Rosja wydała setki milionów dolarów na przygotowanie Akademika Czerskiego.
Nie można się łudzić, że Rosjanie po tym wszystkim, czego dokonali w 2020 roku (już samo sprowadzenie na Bałtyk floty ponad 15 różnych statków z każdego zakątka Rosji było nie lada wyczynem), odpuszczą starania w kwestii dokończenia projektu na ostatnich 160 km. Zwłaszcza, że koszty budowy rosną z każdym dniem, zarówno po stronie inwestycyjnej, jak i utraconych zysków z operacyjnego funkcjonowania tego projektu. Wszakże miał działać co najmniej od roku. W tym czasie zostałoby przepompowane ponad 60 mld m sześc. gazu, które nie musiałyby być przesłane m.in przez Ukrainę. Tylko to przyniosło minimum trzy miliardy dolarów starty w ciągu jednego roku.
Dla Kremla to już nie tylko projekt, który miał uzależnić Zachód od gazu rosyjskiego, pozbawić Ukrainę dochodów przewidzianych dla państwa tranzytowego czy umocnić monopolistyczną pozycję Gazpromu w Europie Środkowej. Teraz Nord Stream 2 jest projektem, który ciąży Rosji wizerunkowo, niczym przysłowiowa kula u nogi. Oddawane są do użytku kolejne projekty dywersyfikujące dostawy gazu z Rosji, jak gazoport FSRU w Chorwacji czy nitka gazociągu TAP z Azerbejdżanu do Włoch. Trwają prace przy kolejnych projektach, jak m.in Baltic Pipe. Do tego ceny gazu, pomimo ostatnich wzrostów, nie powinny powrócić do poziomu, który wcześniej dawał Gazpromowi niewyobrażalne zyski, które były trwonione na różnego typu inwestycje polityczne, wątpliwe ekonomicznie, ale pożądane.
Nie jest również pewna przyszłość cen gazu w Europie. Z jednej strony oddawane są projekty, które pozwalają klientowi negocjować z dostawcą (czy to LNG z USA, Norwegii, Kataru, Nigerii, czy gaz rurociągowy z Algierii, Azerbejdżanu, czy może w przyszłości z Izraela bądź Turcji). Z drugiej strony Europa dąży do neutralności klimatycznej, co samo w sobie oznacza w dłuższej perspektywie czasu przestawienie gospodarki na paliwa alternatywne, jak wodór, biogaz, czy energię elektryczną pochodzącą z OZE. Nie ma zatem pewności, że w trakcie funkcjonowania takiego projektu jak Nord Stream 2 (50 lat, czyli do 2070 roku) uda się uzyskać zwrot kosztów poniesionych na jego budowę (zwłaszcza, doliczając do „bałtyckich” ponad 10 mld euro, koszt części lądowych w Rosji i Niemczech).
Styczeń był naznaczony sankcjami amerykańskimi…
Pierwszym ciosem, który spadł na projekt było formalne przyjęcie kolejnych sankcji amerykańskich w ramach ustawy Protecting Europe’s Energy Security Act 2021 (PEESA2021), zawartej w ustawie obronnej Pentagonu – National Defence Authorization Act, która pierwotnie została zawetowana przez prezydenta Donalda Trumpa, jednak jego sprzeciw został odrzucony zarówno przez demokratyczną Izbę Reprezentantów, jak i republikański Senat. Co warte podkreślenia, determinacja USA nie powinna ulec osłabieniu w wyniku zmiany administracji na wskazaną przez nowego prezydenta, Joe Bidena. kandydat na Sekretarza Stanu z nominacji Bidena, Anthony Blinken podczas przesłuchania nominacyjnego w Kongresie zapowiedział, że jest „w pełni zdeterminowany, aby nie dopuścić do ukończenia projektu Nord Stream 2”. Nowe sankcje i ich zakres zostały opisane na łamach BiznesAlert.pl.
Poza przyjęciem nowego pakietu sankcji dedykowanych wyłącznie projektowi Nord Stream 2 (i de facto również Turkish Stream), Stany Zjednoczone po raz pierwszy skorzystały z zapisów ustawy Countering America’s Adversaries Through Sanctions Act (CAATSA), która została przyjęta w połowie 2017 roku. Dotychczas jej zastosowanie wobec Nord Stream 2 pozostawało jedynie w sferze życzeń przeciwników tego projektu. Jednak 19 stycznia 2021 roku, Departament Skarbu USA poinformował o nałożeniu sankcji zgodnie z sekcją 232 ustawy CAATSA na rosyjską barkę Fortuna oraz jej właściciela (który oczywiście jest spółką-krzakiem, stworzoną po to, aby ochronić prawdziwego właściciela jednostki) KVT-RUS.
Amerykanie poprzez takie punktowe uderzenia stosują taktykę salami, która ma doprowadzić do popłochu w szeregu europejskich firm realizujących projekt Nord Stream 2 i w konsekwencji do podejmowania decyzji o wycofaniu się ze wspierania realizacji tej inwestycji, bez rzeczywistego nakładania sankcji na podmioty europejskie. Nie ma zatem mowy o uderzaniu w np. niemieckie podmioty gospodarcze, które mogłoby spowodować oburzenie nie tylko rządu federalnego, ale także samych Niemców.
Jakóbik: CAATSA vs. PEESA, czyli Nord Stream 2 staje się trędowaty
…i rejteradą partnerów
Można ocenić, że taktyka ta, wbrew jej przeciętnej efektowności medialnej, jest niezwykle efektywna. Od początku jej stosowania (a więc końca 2019 roku) z realizacji projektu Nord Stream 2 wycofało się co najmniej pięć dużych międzynarodowych konsorcjów – holendersko-szwajcarska morska firma konstruktorska Allseas, duńska firma konsultingowo-inżynieryjna Ramboll, norweska firma certyfikującą DNV-GL, szwajcarska korporacja ubezpieczeniowa Zurich Insurance Group oraz niemiecki koncern przemysłowo-inżynieryjny Bilfinger. Te firmy to zapewne jedynie wierzchołek góry lodowej wśród firm, które zdecydowały się zrezygnować z udziału w realizacji podbałtyckiego rurociągu.
Z pewnością do tej grupy można dodać firmy czarterujące jednostki morskie, które zanim sankcje weszły w życie aktywnie uczestniczyły w pracach przy Nord Stream 2, oferując cały wachlarz jednostek potrzebnych do układania rur, takich jak statki zaopatrzeniowe, inspekcyjne czy kotwiarki. Na placu budowy nie widać również firm Boskalis czy Van Oord, które zapewniały statki zrzucające materiał skalny na trasie budowy gazociągu oraz w miejscach, gdzie gazociąg wymaga przysypania przed oddaniem do użytku. Wcześniej ten zakres prac realizowały statki Bravenes, Seahorse czy Nordnes. Obecnie tę funkcję przejął szybko dostosowany do tej roli rosyjski statek badawczy Murman.
Poza firmami, które zeszły z placu budowy w obliczu sankcji amerykańskich, są jeszcze te, które stanowczo odradzały wejście do projektu przedsiębiorstwom, które nad tym się zastanawiały. We wrześniu swoje ostrzeżenie wydała grupa największych ubezpieczycieli morskich zrzeszonych w P&I Club, a w październiku EF Marine.
Tym sposobem Gazpromowi kurczyły się możliwości korzystania z know-how coraz większej liczby podmiotów trudniących się na co dzień udziałem w morskich projektach infrastrukturalnych.
Marszałkowski: Czy Amerykanie uderzą sankcjami atomowymi w Nord Stream 2?
Hipokryzja Niemców
Kolejnym problemem Gazpromu stała się wątpliwa moralnie i prawnie zmiana pozwolenia na budowę dokonana przez niemiecką Federalną Agencję Morską i Hydrografii (Bundesamt für Seeschifffahrt und Hydrographie – BSH). Pierwotne pozwolenie na budowę w niemieckiej strefie budowlanej (morzu terytorialnym i Wyłącznej Strefie Ekonomicznej) zostało wydane przez Urząd Górniczy w Stralsund w marcu 2018 roku. W dokumencie tym, poza technicznymi aspektami budowy, zawartych było kilka czasowych ograniczeń budowlanych związanych ze względami środowiskowymi.
Chodziło m.in o tarło dorsza czy odpoczynek (okres lęgowy) ptaków morskich. Wedle harmonogramu np. nie można było wykonywać prac stacjonarnych oraz połączeń AWTI pomiędzy odcinkami na długości pomiędzy 10 i 17 kilometrem (od granicy duńsko-niemieckiej WSE) w okresie od 1 listopada do 14 maja. Tak samo ograniczeniu podlegały prace na odcinku od granicy WSE do 17 kilometra w okresie od 1 stycznia do 14 maja. W lipcu 2020 roku Nord Stream 2 AG złożył wniosek w BSH o zmianę zapisów ograniczających pracę w tych okresach. Firma tłumaczyła to faktem, że „w dotychczas prowadzonych pracach nie odnotowano dużej ilości ptaków odpoczywających w tamtym obszarze”, ponadto uznano, że prace z wykorzystaniem jednostek kotwiczonych nie generują hałasu, ponieważ „pracują z małą prędkością”, a ponadto układają rury na głębokości 20 metrów.
BSH przychyliła się do prośby Gazpromu i udzieliła zgody na realizację prac konstruktorskich w zakazanym okresie, wbrew zapisom z 2018 roku i badaniom, które poprzedzały wydanie tamtej zgody. BSH tłumaczy również, że zmiana była konieczna, ponieważ projekt został opóźniony nie z winy inwestora (sic!), a ograniczenia środowiskowe zawarte we wcześniejszym pozwoleniu mogłyby to opóźnienie jeszcze bardziej powiększyć.
Dzięki zabiegom niemieckich organizacji ekologicznych, które od początku, z dość marnym skutkiem walczą z projektem Nord Stream 2, udało się tymczasowo wstrzymać wykonalność decyzji BSH. Zarówno Naturschutzbund Deutschland (NABU), jak i Deutsche Umwelthilfe (DUH) zaskarżyły decyzję niemieckiej agencji, co z automatu wstrzymało pozwolenie do czasu rozstrzygnięcia zażaleń. Warto jednak przypomnieć, że niemieckie instytucje federalne obchodzą się z projektem Nord Stream 2 łaskawie, czy wręcz starają się go wspierać. Dlatego protest organizacji ekologicznych zostanie zapewne odrzucony.
Dobitnym przykładem działań naszych zachodnich sąsiadów jest powołanie Stiftung Klima – und Umweltschutz MV (Fundacji Ochrony Środowiska i Klimatu), której głównym celem jest obsługa projektu Nord Stream 2, poprzez zapewnienie pośrednictwa pomiędzy firmami dostarczającymi niezbędny sprzęt i wyposażenie, a samym projektem. W domyśle, fundacja jako instytucja rządowa (powołana przez rząd Meklemburgii-Pomorza Przedniego) ma być „nietykalna” z punktu widzenia sankcji amerykańskich. Dzięki temu parasolowi ochronnemu, udzielonemu przez niemieckie państwo, Nord Stream 2 miałby zostać ukończony. Gazeta Bild podawała szokujące szczegóły powstawania wspomnianej fundacji, łącznie z faktem, że jej statut pisali prawnicy zatrudnieni przez konsorcjum Nord Stream 2 AG. Ponadto budżet fundacji ma wynosić początkowo 20,2 mln euro, z czego Meklemburgia-Pomorze Przednie przekazała 200 tys. euro, natomiast 20 mln euro przekazała spółka Nord Stream 2 AG.
Te działania nie wpisują się w deklarację solidarności, a raczej pokazują hipokryzję niemieckiej polityki względem Europy Środkowej i Wschodniej.
Perzyński: Kim jest Manuela Schwesig i czy zatonie wraz z Nord Stream 2?
Wiara w powodzenie
Można zatem stwierdzić, że powstanie Nord Stream 2 staje się coraz mniej pewne. Nawet Gazprom w swym prospekcie emisyjnym (wymaga zaciągania kolejnych miliardów euro kredytów na m.in dokończenie bałtyckich rur) pierwszy raz oficjalnie przyznał, że ryzyko sankcji i zmieniającego się otoczenia politycznego na świecie może doprowadzić do wstrzymania, a nawet zarzucenia projektu. Jest to o tyle szokujące, że dotychczas Gazprom przekonywał o nieuchronności zrealizowania inwestycji każdym możliwym kosztem.
Bez wycofania niemieckiego wsparcia, Rosja cały czas będzie dążyć do finalizacji inwestycji. Nic nie wskazuje na to, aby Nord Stream 2 stracił poparcie Berlina. Niemiecki mainstream polityczny liczy na to, że problemy uda się przezwyciężyć w wyniku politycznej zmiany w Waszyngtonie. Stąd biorą się zapowiedzi polityków niemieckich, m.in. ministra spraw zagranicznych Heiko Massa, o niezwłocznym przystąpieniu do konsultacji projektu z nową administracją prezydenta Bidena. Jednak jego przyszli urzędnicy już zapowiadają kontynuację kursu na sankcje wobec Nord Stream 2. Mimo to, 2021 rok z pewnością będzie obfitował w zakulisowe działania władz niemieckich i rosyjskich, zamierzających postawić na swoim.
Marszałkowski: Lobbyści Gazpromu wierzą w Joe Bidena. Czy słusznie?