Kogo już zainteresował duży atom? Ostatnie lata, w szczególności czas pandemii koronawirusa przyniosły renesans tematu budowy w Polsce dużych elektrowni jądrowych. Zainteresowanie decydentów politycznych, w tym również większości opozycji, nie jest jednak wynikiem wyłącznie dojrzałości polskiej klasy politycznej. W warunkach braku perspektyw opartej o węgiel polskiej energetyki budowa dużych jednostek jądrowych traktowana jest jako swego rodzaju game changer, zapobiegający katastrofie polskiej energetyki i umożliwiający jej normalne funkcjonowanie – pisze Mateusz Bajek, analityk Esperis Consulting.
Potrzebę tego, by na polski rynek trafiła energia jądrowa wskazuje również duży biznes. Niedawna inicjatywa Zygmunta Solorza-Żaka, który chciał uczestniczyć w budowie elektrowni jądrowej w rosyjskim obwodzie kaliningradzkim pokazuje, że dla części polskich biznesmenów mniej straszny jest pakt z rosyjskim diabłem, niż brak stabilnego zasilania polskiej gospodarki z bloków jądrowych. O import energii jądrowej ze wschodu, tym razem jednak z Chmielnickiej Elektrowni Jądrowej na Ukrainie, zabiega tymczasem należąca do rodziny Kulczyków Polenergia.
Rychły zmierzch opartych o węgiel jednostek wytwórczych prądu zakładają obecnie niemal wszyscy, w tym nawet dotychczas konserwatywny w tej kwestii polski rząd. W przyjętej przez radę ministrów w lutym br. Polityce Energetycznej Polski do 2040 r. (PEP 2040)przyznano, że jeszcze przed momentem przewidywanego otwarcia pierwszego polskiego bloku jądrowego (połowa lat 30-tych) znaczna część obecnie eksploatowanych węglowych jednostek wytwórczych zostanie wyłączona. Szczególnie tragicznie dla systemu elektroenergetycznego wygląda w tej kwestii okres po 2030 r. – zgodnie z PEP 2040 tylko w latach 2031-35 planowane jest wycofanie niemal 7,4 GW mocy elektrowni węglowych, tj. o 0,7 GW więcej niż przez piętnaście poprzednich lat (łącznie w latach 2016-30: 6,7 GW).
Czy jednak to atom zastąpi w Polsce elektrownie węglowe? Na obecną chwilę można być tego do końca pewnym, jeśli opierać się wyłącznie o unijną wizję przyszłości sektora. Zaprezentowana w ramach Europejskiego Zielonego Ładu (grudzień 2019 r.) oraz „Fit for 55” (lipiec 2021 r.) unijna strategia klimatyczna określa, że fundamentem unijnej energetyki przyszłości powinny stać się w szczególności OZE. Gaz ziemny traktowany jest tam jako najwyżej przejściowy etap na drodze pomiędzy gospodarką wysokoemisyjną do niskoemisyjnej, a w kwestii atomu UE prezentuje natomiast chłodną neutralność – brak w niej zarówno wizji wygaszania energetyki jądrowej, jak również wsparcia dla niej.Ostateczną przyszłość obu źródeł energii ma określić tzw. unijna taksonomia, czyli rozporządzenie PE i Rady UE ustanawiające ramy ułatwiające zrównoważone inwestycje. Taksonomia ma stać się instrukcją dla sektora finansowego określającą czy dany projekt (a więc m.in. produkcja energii) jest zrównoważony środowiskowo, a więc zgodny z celem net zero i Porozumieniem Paryskim. Według pierwotnych założeń miała się ona opierać się o obiektywne kryteria – zrównoważonymi miały być projekty, których emisyjność CO2 nie przekracza 100 g/kWh, natomiast te emitujące do ok. 250 CO2nie byłyby określane za powodujące „znaczącą szkodzące” unijnym celom klimatycznym. Dotychczas jednak temat atomu był w unijnej taksonomii pomijany pod wpływem nacisków części państw (Niemiec, Austrii, Luksemburga),środowisk politycznych (zieloni) i części ekologów (m.in. Greenpeace). Obecnie w temacie taksonomii trwa wielowektorowy lobbing dot. zarówno atomu, jak również gazu ziemnego, efekty którego możemy zobaczyć już w najbliższych miesiącach.
Alternatywny model rozwoju energetyki ma natomiast Międzynarodowa Agencja Energetyczna (MAE), która w maju 2021 r. opublikowała raport „Net zero by 2050”:Plan Działania dla Globalnego Sektora Energetycznego. W dokumencie, niezauważonym przez większość głównych polskich mediów, zaprezentowano plan działań celem którego byłoby osiągnięcie zerowej emisji netto gazów cieplarnianych do 2050 r., przy jednoczesnym zapewnieniu stabilnych i niedrogich dostaw energii. Model MAE jest w miarę zgodny z unijnym co do przyszłości wysokoemisyjnej energetyki węglowej, postulując już obecnie zatrzymanie wydobycia węgla z nowych złóż oraz wstrzymanie budowy elektrowni węglowych bez technologii CCS, a także do 2040 r. zamknięcie wszystkich elektrowni węglowych bez CCS. Ich wizja różni się jednak pod względem oczekiwanego dalszego modelu rozwoju energetyki – MEA postuluje wstrzymanie wydobycia z nowych złóż nie tylko węgla, ale również gazu ziemnego, a w konsekwencji szybkie wygaszanie energetyki gazowej. Jednocześnie zgodnie z wizją MEA świat musi inwestować w energetykę atomową budując co roku od 17 do 24 GW mocy.
Na której z wizji byłoby lepiej oprzeć przyszłość polskiej energetyki?
Jesteś lekiem na całe zło?W obecnych warunkach technologicznych zmiana polskiego miksu energetycznego może zostać zrealizowana według dwóch scenariuszy. Pierwszy z nich opiera się o rozwój OZE (głównie wiatraki morskie i lądowe oraz panele słoneczne) oraz spalanie bilansującego OZE gazu ziemnego i nazywany jest w niektórych środowiskach modelem kopalno-odnawialnych źródeł energii– KOZE. Jego alternatywą jest dodatkowe, obok OZE i gazu ziemnego, oparcie się o duży atom.Żaden z pozostałych dyskutowanych modeli nie umożliwia w obecnych warunkach dekarbonizacji polskiej energetyki, tj. wycofania się ze spalania węgla. W szczególności takiemu celowi nie będzie służyć rozwój tzw. małego atomu (SMR), gdyż zadaniem oferowanej Polsce, i co ważne jeszcze niedziałającej komercyjnie technologii firmy NuScale, czy GE Hitachi, jest rozwiązywanie problemów energetycznych punktowo, w wybranych miastach, czy też zakładach przemysłowych, a nie całego systemu energetycznego. Z czasem jednak, wraz z rozwojem technologii, do miksu energetycznego mogą dołączyć nie tylko mały atom, ale również jednostki konwencjonalne wykorzystujące CCS, a miejsce elektrowni konwencjonalnych na gaz ziemny jako elementu bilansującego OZE mogłyby częściowo zastąpić magazyny energii, biogaz oraz fioletowy/zielony wodór.Każda z możliwych obecnie opcji obciążona jest jednak mniejszymi, bądź większymi wadami.
Model KOZE wymaga od Polski, obok ogromnych inwestycji w OZE i rozbudowę sieci PSE oraz sieci dystrybucyjnych (w tym dla potrzeb bilansowania), a równolegle także ogromnych inwestycji w moce wytwórcze oparte o gaz ziemny, a także w infrastrukturę dla jego dostaw (gazociągi wewnątrz kraju, interkonektory, terminale importowe LNG). Ze względu na unijną taksonomię nie mamy jednak pewności do kiedy jednostki gazowe i konieczna do ich obsługi infrastruktura będą wykorzystywane w sposób gwarantujący opłacalność ich funkcjonowania. Tym samym nie wiemy obecnie, jak dużo trzeba będzie zainwestować w kogenerację (produkcja prądu i ciepła) oraz w surowiec ograniczający emisyjność takich jednostek (biogaz, zielony/fioletowy wodór). Może się okazać, że duża część poczynionych inwestycji stosunkowo szybko stanie się niepotrzebna, bądź nieopłacalna, generując niepotrzebne wydatki na jej utrzymanie, bądź likwidację zarówno dla Gaz-Systemu, jak również dla spółek energetycznych. Z podobnymi problemami mierzy się obecnie sektor energetyki konwencjonalnej na zachodzie Europy, gdzie zamykane są niedawno wybudowane jednostki generacyjne, a także niezwykle pojemny ukraiński system gazociągowy wielkość którego, bez rosyjskiego tranzytu, przestaje odpowiadać potrzebom ukraińskiej gospodarki. Problemem modelu KOZE są również ogromne powierzchnie, które trzeba przeznaczyć na inwestycje w OZE na lądzie (wiatraki, panele słoneczne, biomasa). Kolejnym minusem modelu KOZE jest stosunkowo duża emisja CO2 będąca efektem spalania gazu ziemnego (w dalszym ciągu jednak zdecydowanie mniejsza niż wynikająca ze spalania węgla).
Model polskiej energetyki, w którym ta jest oparta dodatkowo o duży atom, niweluje dużą część wad systemu KOZE. W pierwszej kolejności wymaga ona zdecydowanie mniejszej liczby inwestycji w infrastrukturę gazową i jednostki generujące co sprawia, że zdecydowanie łatwiej będzie ją przystosować w przyszłości do pracy z biometanem oraz fioletowym/zielonym wodorem.Zredukowanie spalania gazu ziemnego zmniejszy dodatkowo emisję CO2. Ograniczenie budowy jednostek OZE zmniejszy również wykorzystanie koniecznych dla tych inwestycji powierzchni w naszym kraju. Głównymi wadami tego modelu jest niepewny termin otwarcia kolejnych bloków elektrowni atomowych (inwestycje te cechują częste opóźnienia), a w konsekwencji brak pewności co do tego, czy pozostałe jednostki generujące (OZE, gaz ziemny, najbardziej efektywne elektrownie węglowe) wystarczą, by w Polsce nie zabrakło prądu. Problemem jest również wspomniana już taksonomia – na chwilę obecną brak jest pewności co do tego w którym kierunku zmierzać będzie unijna polityka wobec atomu. W konsekwencji nie mamy pewności, jakie środki będą finansować atom – czy będą to wyłącznie kredyty gwarantowane przez państwo, czy będzie to zdecydowanie bardziej spluralizowany rynek, na którym obecne będą banki komercyjne i fundusze emerytalne. Ograniczenie źródeł finansowania sprawi, że kredyty będą zdecydowanie droższe, co ograniczy konkurencyjność energii jądrowej (koszt odsetek wynikający ze stawki oprocentowania kredytu stanowi ogromną część ostatecznych kosztów elektrowni atomowej). Brak atomu w taksonomii nie jest wyrokiem śmierci dla tej branży, ale jego konsekwencją na pewno będzie zdecydowanie mniejsza liczba inwestycji, a więc ograniczenie rozwoju sektora w UE.
Duży atom już nie straszny. Inną z przeszkód potencjalnie uderzającą w rozwój energetyki jądrowej jest stosunek do niej społeczeństwa, a w konsekwencji klasy politycznej. Najgorszy przykład tego wpływu możemy obserwować obecnie za naszą zachodnią granicą, gdzie radiofobiczne poglądy Niemców doprowadziły do tego, że kraj ten zamyka działające i produkujące niemal bez kosztowo prąd reaktory jądrowe zastępując je elektrowniami gazowymi. Podobna sytuacja ma miejsce w Belgii.
Również polskie społeczeństwo jest podzielone pod względem poparcia dla energii jądrowej, na co wpływ w ostatnich latach miało w szczególności niekorzystna narracja towarzysząca tsunami, które w 2011 r. doprowadziło do awarii Elektrowni Atomowej Fukushima Nr 1. Od tego momentu poparcie Polaków dla budowy elektrowni jądrowych w Polsce jednak wzrosło. Najbardziej optymistyczne dane w tym zakresie zaprezentowało Ministerstwo Klimatu i Środowiska (MKiS) w listopadzie 2020 r. Zgodnie z przeprowadzonymi dla MKiŚ badaniami budowę elektrowni jądrowych w Polsce popiera niemal 63 procent Polaków, w szczególności osoby najmłodsze oraz mieszkańcy dużych miast. Z badań wynikać ma również, że już niemal co druga osoba (46 procent) ma popierać zlokalizowanie elektrowni w bezpośredniej okolicy swojego miejsca zamieszkania.
Mniej optymistycznie wyglądają badania przeprowadzane przez CBOS, w tym najnowsze opublikowane w 2021 r., zgodnie z którymi liczba przeciwników budowy elektrowni jądrowych w Polsce (45 procent) jest ciągle wyższa od jej zwolenników (39 procent). Jednak również badanie CBOS pokazuje wzrost poparcia dla energii jądrowej – w ciągu ostatnich 3 lat liczba zwolenników energetyki jądrowej wzrosła o 5 pp., a liczba jej przeciwników spadła o 5 pp. Spośród badanych największe poparcie dla energetyki jądrowej prezentują osoby młode, a także zwolennicy większości partii opozycji (Lewica, KO, Konfederacja), jej przeciwnikami są natomiast osoby po 55 roku życia oraz osoby politycznie bierne, nie mające sprecyzowanych poglądów politycznych (a więc i przełożenia na działania polityków).
Wśród partii politycznych budowa dużych jednostek jądrowych wzbudza natomiast całkiem duży entuzjazm. Jej zwolennikami jest oczywiście obecna koalicja rządowa, która od 5 lat promuje tą formę zmiany miksu energetycznego Polski. Entuzjastami rozwoju energetyki opartej o atom są również politycy opozycyjnej Konfederacji oraz Lewicy Razem. Mniej zdecydowane stanowisko w tym zakresie prezentuje publicznie Platforma Obywatelska, jednak z wypowiedzi jej przedstawicieli wynika, że dominują w niej poglądy zwolenników budowy elektrowni jądrowych. Wskazywać na to może również przebieg sierpniowego Campusu Polska Przyszłości, w czasie którego tematyka energii jądrowej, obok OZE, zdominowała wszystkie dyskusje dotyczące polskiej energetyki. Przeciwnikami budowy dużych jednostek atomowych są natomiast liderzy Polski 2050 oraz PSL.
Na co jeszcze czekamy? W najbliższych miesiącach, w oczekiwaniu na decyzję o wyborze partnera dla Polskiego Programu Energetyki Jądrowej, Polskę czeka walka o zapisy unijnej taksonomii, w ramach której walczymy zarówno o wsparcie atomu, jak i gazu ziemnego. 11 października br.nasz kraj, wraz z Bułgarią, Chorwacją, Czechami, Francją, Finlandią, Rumunią, Słowacją, Słowenią i Węgrami podpisały list skierowany do europejskich decydentów przez ministra finansów Francji Bruno Le Maire. Podkreślono w nim wagę energii produkowanej z atomu w staraniach o dekarbonizację europejskiej gospodarki oraz zapewnienie, by jej dostawy do europejskich odbiorców pozostały stabilne.
Oczekiwana w najbliższych miesiącach decyzja UE powinna ułatwić Polsce wyliczenie, a następnie decyzję o tym, jaki kształt przybierze polska elektroenergetyka w najbliższych dziesięcioleciach – czy duży atom będzie potrzebny Polsce, czy możemy sobie bez niego poradzić? Szaleństwo, jakie zapanowało jesienią br. na rynkach surowcowych (szczególnie gazu), a także problemy jakie generuje w ostatnich miesiącach w Europie niestabilny system OZE (brak wiatru wymusił zwiększenie spalania paliw kopalnych m.in. w Niemczech, czy Wielkiej Brytanii) zdają się jednak sugerować, że to właśnie atom może stać się podstawowym stabilizatorem polskiego systemu energetycznego i gwarantem obecności energii elektrycznej w gniazdkach. Polską racją stanu jest, byśmy się zdekarbonizowali, doganiając w ten sposób Europę Zachodnią, oraz zrobili to w sposób, który nie doprowadzi do napięć społecznych wywołanych nadmiernym wzrostem cen prądu. Krytycznie ważnym jest, byśmy naszymi staraniami doprowadzili naszą energetykę do stanu bliskiego poziomowi dekarbonizacji, który zamierza osiągnąć reszta Europy.
Tekst został opublikowany w ramach współpracy z Esperis Consulting