– Wraz z coraz bardziej prawdopodobnym formowaniem nowej koalicji i nowego rządu, co raz bardziej perspektywiczna jest nowa polityka energetyczna i coś w rodzaju „nowego otwarcia”. Niestety zwykle w warunkach polskich poza problemami strategii i taktyki transformacji energetycznej, każda zmiana oznacza również całkowitą wymianę stanowisk decyzyjnych i niestety (w przyszłości) także skupienie się na grze w podział stanowisk do mianowania i granic kompetencji – pisze profesor Konrad Świrski z Politechniki Warszawskiej na łamach BiznesAlert.pl.
Czy nowa gra nie przysłoni rzeczywistych problemów energetyki (i nie będzie zarzewiem koalicyjnych sporów), czy też przejdzie stosunkowo gładko i będzie przysłowiowym (jak w języku polskim) „meczem lub wojną o pietruszkę”… ?
Trzeba być uważnym, bo „pietruszka” w polskim rozumieniu jest czymś nieważnym, a gra/mecz a nawet wojna jest czymś z góry rozstrzygniętym i nieistotnym, ale nie zawsze tak było w historii. W 2002 roku Maroko i Hiszpania stanęły na krawędzi krwawego starcia z uwagi na konflikt o niezamieszkałą (przez ludzi, bo żyły tam kozy) skalistą wysepkę Perejil (po hiszpańsku właśnie pietruszka). Perejil odległa o 200 metrów od Ceuty, nominalnie należała do Hiszpanii, ale nagle w lipcu na wyspie wylądowała grupa kilku kadetów marokańskich i rozbiła na niej namioty jako namiastkę bazy wojskowej. Reakcja hiszpańska była gwałtowana i w operacji odbicia wyspy uczestniczyło kilka okrętów oraz grupa uzbrojonych po zęby komandosów. Obydwa państwa postawiły armie w najwyższym pogotowiu, ale na szczęście po mediacji USA, sprawa wróciła do normy i tu konflikt zakończył się bezkrwawo. O wiele smutniejsza i tragiczna była „wojna pietruszkowa” na Dominikanie. Wyspa Hispaniola została odkryta przez Kolumba w 1492 roku i od tego czasu liczy się jej historia nowożytna – na początek jako kolonii hiszpańskiej. Potem do gry wmieszali się Francuzi co zaowocowało podziałem na dwie części i na koniec na dwa odrębne państwa na jednej wyspie – Haiti (francuskojęzyczne) i Dominikanę (hiszpańskojęzyczną). Historia niepodległych państw jest ciągłym pasmem krwawych dyktatur i społecznych tragedii. Społeczeństwa były zupełnie odmienne i to nie tylko z uwagi na język. Na Haiti z uwagi na forsowaną przez Francuzów gospodarkę opartą o niewolnictwo i napływ ogromnej ilości niewolników z Afryki (rodzima ludność Hispanioli została wyniszczona lub umarła od chorób białych ludzi) dominowali Murzyni, a na Dominikanie Mulaci i Kreole. Haiti było agresywniejsze (w 1822 roku podbiło na 24 lata Dominikanę), co oczywiście nie przyniosło dobrych relacji sąsiedzkich, ale i biedniejsze – zwyczajowo wielu Haitańczyków emigrowało za pracą do sąsiada. Obydwa państwa za to jednakowo nie miały szczęścia do przywódców, którzy okazywali się szaleńcami, krwawymi dyktatorami albo często łączyli obie te cechy. W 1937 roku Dominikaną rządził Rafael Leonidas Trujillo, który nawet na tle krwawych dyktatorów w regionie, wyróżniał się wyjątkowym okrucieństwem i bombastycznym stylem rządów (m.in. zmienił nazwę stolicy na Ciudad Trujillo – Miasto Trujillo – jeśli kiedyś będziecie odwiedzać Santo Domingo, popatrzcie na studzienki kanalizacyjne w centrum – jest tam właśnie nazwa dyktatora jako jedyna pozostałość). To właśnie w 1937 roku, w momencie kryzysu gospodarczego, jak każdy dyktator szuka wroga i rozpoczyna pogrom haitańskich emigrantów w Dominikanie (pretekstem był rewanż za agresję Haiti 100 lat wcześniej). Inspirowane przez Trujillo i udawane „samowolne ludowe rebelie” Dominikańczyków uzbrojonych w maczety kończyły się pogromami i mordowaniem swoich sąsiadów, a przeszły do historii jako „wojna pietruszkowa”. Haitańczyków można było bowiem rozpoznać po kolorze skóry, ale koronnym dowodem było żądanie wymówienia słowa pietruszka (hiszp. perejil), podobno tylko urodzeni i wychowani w obszarze języka hiszpańskiego (a nie francuskiego) mogą wymówić charakterystyczną głoskę „r” w tym słowie. W wojnie, która ma niewinną nazwę, zginęło zmasakrowanych według różnych źródeł od siedmiu do kilkudziesięciu tysięcy Haitańczyków, a więc pietruszka na tamtym obszarze nie kojarzy się z czymś niewinnym i bez znaczenia.
Wracając do wojny czy też „meczu o pietruszkę” w obsadzaniu stanowisk. Jeśli ponownie rozpocznie się to zwyczajowym podziałem krzeseł wiceministrów, sekretarzy i podsekretarzy stanu według klucza odpowiednich partii, a następnie przekazaniu zarządzania kluczowymi koncernami energetycznymi w ręce osób mniej eksperckich a bardziej „politycznych” – nie ma co liczyć na realną transformację energetyczną. Wszystko skończy się jak zwykle – hasłami na Twitterze i zwyczajowym corocznym uaktualnianiem PEP 2040. Kwestie personalne w energetyce są bowiem drugorzędne (tzn. muszą wymagać zaangażowanie ekspertów i energetyków) a w polskim środowisku energetycznym – wszyscy się znają i umieją oceniać. W takim wypadku będzie to polski „mecz o pietruszkę”, a realne problemy transformacji będą stanowić prawdziwe wyzwanie. Jeśli natomiast rozpoczniemy (jak w historii) inne „pietruszkowe wojny” – stanowiskowo-kompetencyjne, to wynik (transformacji i działania samej energetyki) łatwo przewidzieć. Decyzja należy do koalicji, a środowisko energetyczne pozna ją wkrótce…