KOMENTARZ
Grzegorz Wiśniewski
Prezes Instytutu Energetyki Odnawialnej
Znowelizowana ustawa o odnawialnych źródłach energii to 240 przeliczeniowych stron maszynopisu. Nie są to wersety do czytania dla tzw. zwykłych ludzi, ani nawet dla właścicieli małych firm, choć to właśnie te nowe grupy producentów energii miały być adresatami i beneficjatami 6-letnich efektów prac legislacyjnych. Niezrozumiały żargon biurokratyczno-korporacyjny i propagandowa nowomowa typu orwellowskiego zdominowały niejasną treść przepisów, które od 1-lipca zaczęły obowiązywać. Jak je interpretować?
Media nie są w stanie przekazać celu, a tym bardziej logiki ustawy i koncentrują się na fragmentarycznych interpretacjach. Komunikaty zazwyczaj próbują wyjaśnić nowe, wprowadzone do ustawy terminy, którymi autorzy nowelizacji uzasadniali jej sens, dotychczas ukryty przed większością obywateli.
Część terminów najczęściej kojarzonych z ustawą nie jest w ogóle w niej zdefiniowana, ale w tzw. debacie ma lokalne (świat inaczej definiuje OZE) znaczenie polityczne, np. stabilność (pojedynczego, przyp aut.) źródła energii, czy opust. Niektóre ze zdefiniowanych w ustawie pojęć miały służyć wyeliminowaniu ideologicznie niewygodnych terminów jak np. spółdzielnia (rodem z ekonomii społecznej) i zstąpić je niezrozumiałym pojęciem „klastra” (zastosowano neologizm z obszaru innowacji). Inne mają faktycznie mylący sens niż powszechne rozumienie, np. efekt zachęty (bo tylko dla biogazu, reszta bez zachęty), drewno energetyczne (bo to rozmyte przeciwieństwo drewna pełnowartościowego, które nie powinno być „energetycznym”), czy bilansowanie międzyfazowe (znaczenie zawężone w ustawie; pomaga większym i bogatszym, a naraża najbiedniejszych korzystających z jednej fazy). Są też pojęcia tak zdefiniowane w ustawie, że nie wiadomo dokładnie o co, o kogo lub o jaką funkcję słowa w kontekście ustawy chodzi: np. prosument (dlaczego zbiór podmiotów mających dostęp do tej nazwy jest reglamentowany?), układ hybrydowy (czy chodzi np. o zestaw: 10 megawatów w wietrze i 10 watów w fotowoltaice, jaka – przy tak nieoczywistej definicji- może być cena referencyjna za energię?), czy klaster jako element koszyka aukcyjnego (ustawowo rozumiany klaster miałby sens tylko przy pozostawieniu systemu zielonych certyfikatów, przyznawanych także na autokonsumpcję, a nie wyłącznie za sprzedaż energii do sieci w systemie aukcyjnym).
Niejasne lub pozbawione sensu ekonomicznego terminy nadają ton komunikatom prasowym. Sprzyjać będą zapewne tworzeniu miejsc pracy dla prawników i konsultantów, a może też, niestety, … komorników (o czym dalej).
Prawnicy jednak zamilkli, na tym etapie nie podejmują się wykładni. Rzadko którzy eksperci i media próbują doszukać się sensu w całości lub nawet w większych fragmentach ustawy. W obszarze prosumenckim o taką szerszą analizę pokusił się portal Gram w Zielone . Redaktorzy podeszli konstruktywnie, słusznie starając się pokazać elementy pozytywne w ustawie, ale analizę zakończyli konstatacją, że „wobec wielu wątpliwość najważniejsze jest to aby Ministerstwu Energii nie zabrakło woli do tego, aby rozwiązać problematyczne kwestie wsparcia dla właścicieli mikroinstalacji”. Trudno się z tym nie zgodzić, ale skoro eksperckie i niezależnie analizy zawodzą, warto posłuchać co o wątpliwych kwestiach mowa i jak je interpretują autorzy uchwalonej ustawy, czyli Ministerstwo Energii.
Za niezwykłe cenną inicjatywę profesjonalnych mediów należy uznać wywiad z Wiceministrem Energii Panem Andrzejem Piotrowskim odpowiedzialnym za ustawę o OZE. Pytania dotyczyły wybranych wątpliwości w ustawie. Wywiad pod znamiennym tytułem „Prosumenci nie powinni być nastawieni na zysk”, został opublikowany w kilka dni po zakończeniu prac nad ustawą opublikował Dziennik Gazeta Prawna (w wersji elektronicznej tytuł wywiadu jest inny).
Minister Piotrowski na początku wywiadu zapewnia, że zaproponowane w ustawie rozwiązania stwarzają szansę na rozwój energetyki obywatelskiej. Dodaje też, że „szacunki Ministerstwa mówią, że w wyniku oszczędności, w efekcie zainwestowania, na zakupie energii wydatki prosumenta zbilansują się najdalej po kilkunastu latach, a nie – jak przedstawiają niektórzy ( z pewnoscią znienawidzeni przez Ministra – przy. aut.) lobbyści – kilkudziesięciu latach”. Jednoczenie jednak twierdzi, że „prosument powinien być obywatelem, który skupia się na produkcji energii na własne potrzeby jest wrażliwy na kwestie środowiskowe i nie może być nastawionym na działanie dla zysku” (ma „działać pro publico bono, tak jak np. pozarządowe organizacje ekologiczne”). Wyjaśnił, na czym polega problem z zyskiem (i szybszym niż kilkadziesiąt lat) okresem zwrotu u inwestora: „dostawcy instalacji OZE ze względu na przewagę wynikającą ze stopnia koncentracji (? zapyt. aut.) z pewnością spróbowaliby podzielić się ewentualnym zyskiem”. Niestety prawda jest taka, że obywatele Polsce z wielu powodów chcą mieć własne źródła energii, a w tej sytuacji biznes się dostosowuje do regulowanego rynku (nie obraża się, choć ma powody). Wraz z wykreśleniem z ustawy systemu taryf gwarantowanych i z obecną nowelizacją, na Allegro pojawiły się ogłoszenia z ofertami używanych modułów fotowoltaicznych 8-10 letnich, po cenie 10 krotnie niższej niż nowe. Ministerstwo stworzyło ustawę w której wszystkie kluczowe parametry inwestycyjne są ręcznie sterowane. Nie przeszkodziło to jednak Ministrowi w konstatacji, że „interwencja państwa na rynku zawsze pociąga za sobą reakcję rynku dostawców”. Nie zauważył zapewne, że ręczna reglamentacja potrzeb prowadzi zawsze albo do korupcji, albo do sprzedaży nieświeżego towaru spod lady. W efekcie upowszechnienia tego typu – jedynych obecnie możliwych – modeli biznesowych, Polsce pozostałyby tylko osierocone koszty utylizacji elektrozłomu. Wycofanie taryf gwarantowanych i zaproponowane „opusty” spowodują, że polscy producenci urządzeń, nie tylko modułów fotowoltaicznych, ale przede wszystkim małych wiatraków i elementów układów kogeneracyjnych na biogaz i biopłyny, będą musieli (tak jak kiedyś „prywaciarze” na skutek „domiarów”) zamknąć swoje firmy.
Prowadząca wywiad red. Anna Krzyżanowska doszukując się sprzeczności w odpowiedzi (zwrot w okresie kilkunastu lat jednak daje zysk) zapytała czy ministerstwo robiło wyliczenia i uzyskała kolejną zaskakująca odpowiedź: „dla większości sprzętów, jakie ma pani w domu, nikt nie przedstawiał wyliczenia, czy i kiedy one się pani zwrócą”. Po pierwsze to nie do końca jest to prawda – o ile rzeczywiście LCOE (koszty produkcji energii) pralki czy lodówki nikt nie przedstawia (AGD ją tylko zużywa), o tyle podawane są parametry dotyczące np. zużycia wody czy energii, oferowane są urządzenia wyposażone w programy energooszczędne, istnieją porównywarki urządzeń i rankingi konsumenckie, gdzie ew. kupujący może, o ile ma ochotę, zweryfikować zasadność zakupu danego urządzenia pod względem kosztów eksploatacyjnych. Po drugie Minister Piotrowski nie zauważa, że „sprzętów” nie kupuje się dla zarobku, ani „pro publico bono” tylko dla zaspokojenia konkretnych potrzeb, których bez tych sprzętów nie da się zaspokoić. Póki co Polska jest w 100% zelektryfikowania i własna produkcja energii nic zmienia, nie zaspokaja żadnej realnej potrzeby, poza tym. że taka generacja przydałaby się w systemie energetycznym. Dałaby ona również obywatelom możliwość partycypacji w zyskach z rozwoju OZE (poprzez poszerzenie kręgu beneficjentów poza koncerny energetyczne i wielkie firmy), a nie tylko, tak jak ma to miejsce obecnie – w kosztach.
Choć żaden minister ds energii nie powinien w ten sposób pouczać dziennikarki i nie odróżniać w kategoriach ekonomicznych urządzeń energię zużywających od urządzeń ją produkujących, to każdy w wywiadzie ma prawo się pomylić i ew. potem sprostować. Może do tego dojdzie. Niespodziewanie jednak tą część wywiadu kończy ministerialna prognoza, że w efekcie ustawy w ciągu roku będzie przybywać 50–100 tys. mikroinstalacji OZE, czyli 50 razy więcej niż dotychczas i to w sytuacji gdy ogólne warunki wsparcia ulegają pogorszeniu. Minister nie musi nic uzasadniać. Pan Minister wie (być może bazując np. na osobistych doświadczeniach z kupowania pralek automatycznych lub innych, bliskich mu branż? ) i raczej nie przejmuje się sprzecznościami w swojej narracji ani tym, że potencjalny prosument nic z tego rozumie i może stać się łatwym celem dla naciągaczy. A to już może być problem zupełnie innego kalibru, który nie powinien mieć nic wspólnego z osobistymi poglądami najwyższej rangi decydenta odpowiedzialnego bezpośrednio za całość sektora OZE.
W dalszej części wywiadu Minister pokazał, że posługując się nowomową w ustawie o OZE wszystko można udowodnić. Redaktor Krzyżanowska pomyliła się bowiem w pytaniu dociekając „dlaczego jednak w nowym systemie prosumenci będą mieli zagwarantowany jedynie 10-letni udział w planowanych opustach, gdy więksi producenci w systemie aukcyjnym maja 15 letni okres wsparcia”. Minister nie skorygował błędu, w systemie aukcyjnym producenci mają okres wsparcia wynoszący do (maksymalnie) 15 lat, ale na dzisiaj nikt nie wie na ile. Wiedzieć powinno Ministerstwo, które rozporządzenie na ten temat na wydać, choć też nie wiadomo kiedy. Ale niestety (w tym szczególnym kontekście, bo ogólnie to „na szczęście”) prosumentom uchwalona ustawa gwarantuje jednak 15 letni okres wsparcia. I tu Pan Minister – najwyraźniej nie znając ustawy, którą ma wdrażać – poszedł jeszcze dalej. Stwierdził: „wyszliśmy z założenia, że należy dać sygnał prosumentom, by kwestię finansowania inwestycji starali się skalkulować dla krótszego czasu”. Być może takie stwierdzenie należy odczytać jako potwierdzenie tezy o istnieniu w niepisanej ocenie skutków regulacji opcji „szrotowej” budowania 100 tys. mikroinstalacji rocznie, bo tylko wtedy inwestorzy mogą próbować „kalkulować okresy zwrotu krótsze niż 10 lat” (potem urządzenia muszą trafić na złom). Ale czyżby sam Pan Minister Piotrowski nie wiedział co Sejm przyjąłjuż 10 czerwca i co ostatecznie uchwalił po poprawkach Senatu (akurat nie dotyczyły tej kwestii) w dniu 22 czerwca? Ale gdyby nawet przyjąć, że chodzi o 10 letni okres wsparcia, a Minister się tylko w tej sprawie pomylił, to jak to się ma do wcześniejszych jego stwierdzeń w tym samym wywiadzie, że okresy zwrotu wyniosą kilkanaście lat, a prosumenci – gdyby mieli okres zwrotu poniżej 10 lat (do tego prowadziłoby to skalkulowanie inwestycji dla krótszego okresu zwrotu) popełniliby jeden z prosumenckich grzechów – wygenerowaliby zysk?
Informacja o nieścisłościach w ustawie i wokół ustawy, uzyskana u źródła i nawet przekazana „z pierwszej ręki” nie prowadzi do wyjaśniania i nie jest pomocna w interpretowaniu przepisów i rozwiązaniu realnych problemów. Służy raczej udowadnianiu i utrwalaniu tezy o słuszności dowolnej decyzji wcześniej podjętej przez władzę. Nowomowa opisana po mistrzowsku przez Orwella w książce „Rok 1984” nie musi być logiczna, ale za jej pomocą można wszystko na poziomie konkretnych dylematów (nie systemowych problemów, bo o tym się w książce nie mówiło) prosto udowodnić. Orwell strumień tak wypowiadanych prawd, zbliżonych do tych jakie padły w procesie ustawodawczym w Sejmie, nazwał ”kwakmową” (oryg. duck speach). Stawała się ona wystarczająca dla osób – bohaterów do tej pory przerażającej książki, które w komunikacji społecznej nie angażowały ośrodków wyższych myślenia. Osoby powyżej 30 roku życia doświadczyły tego same w czasach nie aż tak znowu dawno minionych.
Nowomowa związana jest nieodrodnie z każdą polityką, także europejską, ale tamże są mechanizmy przed nią chroniące i to nie tylko zwyczaje polityczne czy opinia publiczna. W omawianej sprawie w UE specjalne mechanizmy prawnie chronią potencjalne ofiary nowomowy właśnie w obszarze konsumenckim i prosumenckim. Na przykład Komisja Europejska jest zobowiązana do badania wypełnienia przez kraj członkowski tzw. warunku ex ante jako kryterium dostępu do funduszy unijnych 2014-2020. Warunek ten wymaga istnienia w kraju członkowskim przejrzystego systemu wsparcia, a w szczególności „przejrzystych i stałych rozwiązań na których mogliby się oprzeć zwłaszcza nowi i nieprofesjonalni wytwórcy energii elektrycznej” oraz wymaga „zapewnienia pełnego dostępu do publicznej informacji” (wymóg dyrektywy o OZE). Sama ustawa o OZE w art. 132 mówi, że minister właściwy do spraw energii jest obowiązany do udostępniania informacji o kosztach i korzyściach wynikających ze stosowania OZE. W świetle treści ustawy i wypowiedzi Pana Ministra można mieć jednak uzasadnione wątpliwości, czy chodzi o powrót do Orwella i epoki minionej, czy o funkcjonowanie w systemie UE i gdzie jednak liczy się odpowiedzialność za słowo przekazywane nieprofesjonalistom – narażonym najbardziej na manipulacje i straty.
Czy w świetle tych przykładów można polegać na założeniu, zgodnie z tym co słusznie postuluje portal Gram w Zielone, że „Ministerstwo Energii wykaże się dobrą wolą (lepszą niż rok temu Ministerstwo Gospodarki) i poprawi to co jest ewidentnie niejasne albo złe w ustawie i w sposobie podejścia do prosumentów”? Jeszcze w maju Minister Piotrowski zapowiadał, że w ciągu pół roku powstaną rozwiązania, dzięki którym prosumentami, będą mogli stać się przedsiębiorcy. O innych planach poprawienia tych najbardziej newralgicznych elementów ustawy się nie wypowiadał. Tymczasem Instytut Energetyk Odnawialnej w swojej ocenie wykazał, że choć system rozliczeń z prosumentem – osoba fizyczną – nie jest opłacalny z ekonomicznego punktu widzenia, to pozostawione w ustawie (z poprzedniej wersji) przepisy dotyczące rozliczeń przedsiębiorców dają możliwości domknięcia modelu ekonomicznego i stwarza realne szanse na opłacalność ekonomiczną inwestycji realizowanych w formule „prosumenta biznesowego” (autoproducenta przemysłowego).
Co zatem oznaczać może taka właśnie zapowiedź kolejnej nowelizacji? Wolę poprawienia tego co obecnie – jako jedyne w ustawie- budzi nadzieje na sensowne inwestycje, czy wręcz przeciwnie – zatrzaśnięcia na zawsze także tej szczeliny, gdzie jeszcze jest „normalnie” i gdzie wiadomo jak z prostych przepisów skorzystać? Kolejny eufemizm nowomowy, w której języku dokonana już nowelizacja miała na celu „doprecyzowanie” i „uporządkowanie sytuacji wytwórców energii z OZE”? Czy także dla grupy małych i średnich przedsiębiorców zostanie zamknięta furtka zarabiania na produkcji energii, która otwarta jest obecnie wyłącznie dla wielkich…, zarabiających wielokrotnie więcej niż zwykły Kowalski i traktujących go jak tanią siłę roboczą?