KOMENTARZ
Piotr Wołejko
Autor bloga Dyplomacja
Wątpliwe podstawy prawne, obietnica złożona sojusznikowi, niewłaściwie przygotowane siły zbrojne, brak odpowiednich analiz i planów dotyczących tego, co ma nastąpić po obaleniu Saddama Husajna – to tylko niektóre spośród wniosków płynących z raportu Chilcota, czyli podsumowania udziału Wielkiej Brytanii w wojnie w Iraku z 2003 r. oraz późniejszej okupacji tego kraju. Gdyby nie to, że Tony Blair już dawno nie jest premierem, ten raport pozbawiłby go stanowiska.
Gorzej niż zbrodnia – to błąd
O ile w Polsce mamy pod dostatkiem newsów z okazji szczytu NATO oraz kolejnej „naprawy” Trybunału Konstytucyjnego, to w Wielkiej Brytanii do Brexitu i walki o przywództwo w Partii Konserwatywnej dołączają koszmary wojny w Iraku z 2003 r. Wspomniany raport Chilcota to sprawa tylko pozornie świeża, o czym można przeczytać tutaj. Ustalenia raportu poddają w wątpliwość w zasadzie każde zdanie wypowiedziane przez Tony’ego Blaira przed, w trakcie i po wojnie w Iraku. Były premier przyjął jednak strategię obrony swojego stanowiska, czyli przegranej sprawy. Jego twierdzenia o tym, że dziś postąpiłby tak samo, a Irak bez Saddama to kraj lepszy – do tego Irakowi i Irakijczykom jest dziś lepiej niż ponad 10 lat temu – brzmią nie tylko groteskowo, co przede wszystkim niepoważnie. A polityk nie może być niepoważny.
Poważny lider nie może zaprzeczać oczywistym faktom. Saddam nie miał broni masowego rażenia, wojna w 2003 r. nie była koniecznością (istniały inne narzędzia), Irak bez Saddama rozsypał się jak domek z kart, a cały region od ponad dekady płonie i końca tego pożaru nie widać. Setki tysięcy ludzi zginęły, miliony musiały opuścić swoje domy, wydano biliony dolarów – wszystko na nic. Wszystko po to, by zrealizować szaloną wizję przemodelowania Bliskiego Wschodu w oparciu o amerykańską potęgę wojskową. Blair wsparł to wszystko w ciemno, trwał i trwa do dziś przy tej idei i jej głosicielach. W pełni zasługuje na nadany mu przydomek „pudla Busha”.
Udział w irackiej wojnie nie był przymusowy
Decyzja o udziale w wojnie powinna zapadać po naprawdę gruntownej i dogłębnej analizie, chyba że ktoś został zaatakowany i natychmiast musi się bronić. Blair miał komfortową sytuację, gdyż Wielka Brytania nie została przez nikogo zaatakowana. Mógł w spokoju analizować, zastanawiać się, kreślić scenariusze – korzystając ze swoich wojskowych i cywilnych współpracowników oraz ekspertów – jednak zamiast tego podjął szybką decyzję, o której niekoniecznie wspominał kolegom z gabinetu, a później trwał w błędzie mimo kolejnych wydarzeń, które pokazywały jak rzeczywiście sprawy się mają.
Atmosfera w USA w 2002 i 2003 r. była taka, że i bez Wielkiej Brytanii zapadłaby zapewne decyzja o ataku na Irak. Donald Rumsfeld i Dick Cheney oraz zastępy neokonserwatywnych urzędników administracji oraz ekspertów rozpętali antyiracką histerię. Saddam był oskarżany o wszystko – ze związkami z Al Kaidą oraz posiadanie i groźbę użycia broni masowego rażenia na czele. Nikt i nic nie było w stanie przekonać amerykańskich neokonów do zatrzymania się. Epickim finałem kampanii kłamstw było wystąpienie ówczesnego sekretarza stanu USA Colina Powella w ONZ. Efekty nieprzemyślanych działań znamy i widzimy aż za dobrze. Jednak ani Wielka Brytania, ani Polska, ani kilkadziesiąt innych państw nie musiało brać udziału w tej fatalnej wojnie i bezcelowej okupacji.
Akcja rodzi reakcję
Dziś wszyscy zbieramy żniwo decyzji, które zapadały w 2002 i 2003 r. – nieustająca rzeź w Iraku, ISIS, kryzys migracyjny. Natomiast Tony Blair z teflonowego przywódcy i „zbawiciela” Partii Pracy staje się pariasem nie tylko we własnym kraju, lecz i na całym świecie. Raport Chilcota brzmi jak akt oskarżenia. Można go uznać również za ostrzeżenie dla aktualnych i przyszłych przywódców – „Dobrze się zastanówcie i zważcie racje przed podjęciem decyzji. Historia was osądzi i może to zrobić szybciej, niż się wam dzisiaj wydaje”.