icon to english version of biznesalert
EN
Najważniejsze informacje dla biznesu
icon to english version of biznesalert
EN

Ancygier: Piotr Naimski ma receptę jak zamienić polską energetykę w skansen

KOMENTARZ

Dr Andrzej Ancygier*

W wywiadzie dla BiznesAlert.pl Pełnomocnik Rządu RP ds. Strategicznej Infrastruktury Energetycznej, Piotr Naimski przedstawił pomysły na realizacje polskiej polityki energetycznej. Wiele z nich może zaskakiwać brakiem spójnej logiki i dość luźnym podejściem do faktów.

Według Naimskiego, głównym powodem problemów z dostarczaniem energii z elektrowni węglowych w sierpniu i grudniu zeszłego roku był brak wody do ich chłodzenia. W związku z tym zaistniała konieczność odłączenia niektórych bloków. Biorąc pod uwagę tą diagnozę zaskakuje jednak rozwiązanie zaproponowane przez Naimskiego, jest nim, bowiem…. budowa kolejnych chłodzonych wodą elektrowni węglowych. Czyli, według logiki Pełnomocnika Rządu, więcej soli uczyni zupę mniej słoną.

Czy rozwiązaniem nie byłaby raczej dywersyfikacja sektora energetycznego? Podczas, gdy na giełdzie towarowej w Warszawie cena energii w południe 10 sierpnia przekroczyła 1000 PLN za megawatogodzinę, na giełdzie w Niemczech wyniosła ona niespełna 130 PLN. W przypadku Niemiec wynika to głównie z roli fotowoltaiki, której produkcja wyniosła w południe tego dnia ponad 20 GW.

Ale według Naimskiego, polskich konsumentów energii nie stać na finansowanie OZE „tak jak to zostało zrobione w Niemczech”. Dobra wiadomość jest taka, że polscy konsumenci nie muszą tego robić tak jak Niemcy. Rozwój fotowoltaiki w RFN zaczęto wspierać, kiedy była ona droga. Na początku tego wieku wsparcie to wynosiło 57,4 eurocentów za kilowatogodzinę z instalacji fotowoltaicznej o mocy do 30 kilowatów. Jednak spadek kosztów tej technologii zaskoczył nawet niemieckich polityków. W związku ze zbyt wolnym obniżaniem wsparcia w stosunku do gwałtownie spadających kosztów instalacji, w latach 2010-2012 na niemieckich budynkach powstawało corocznie ponad 7 GW nowych instalacji. Biorąc pod uwagę fakt, że prosumenci będą otrzymywali stałe taryfy przez 20 lat, koszty początkowego wysokiego wsparcia niemieccy konsumenci energii elektrycznej będą musieli ponosić do końca lat 20-tych obecnego wieku. Piotr Naimski mija się jednak z prawdą twierdząc, że w Niemczech wsparcie dla OZE stanowi „prawe połowę rachunków dla gospodarstw domowych”. Obecnie wysokość opłaty OZE wynosi 6,35 eurocenta za kilowatogodzinę, co przy cenach energii w okolicach 29 eurocentów oznacza, że koszt rozwoju OZE stanowi nieco ponad 20% ceny energii elektrycznej. Ponadto 19% z tych kosztów wsparcia dla OZE stanowi VAT, który trafia do niemieckiego budżetu.

Należy jednak po raz kolejny podkreślić fakt, który jest notorycznie ignorowany przez Naimskiego: Biorąc pod uwagę ogromny spadek kosztów OZE w ostatnich latach (spadek wysokości stałych taryf dla PV w Niemczech w porównaniu do 2000 wyniósł ponad 85%!) koszty rozwoju OZE w Polsce byłyby nieporównywalnie niższe, a jedocześnie rozwój przede wszystkim fotowoltaiki pozwoliłby na uniknięcie sytuacji, które miały miejsce w lecie 2015 roku.

Inną możliwością uniknięcia kosztownego blackoutu byłby import energii, tak jak ma to miejsce w krajach Europy zachodniej. Ale dla Naimskiego jest to bardziej zagrożenie, niż szansa, ponieważ „energia elektryczna w Niemczech jest dotowana”. Faktycznie, rozwój OZE w Niemczech nie miałby miejsca bez stałych taryf. Można też jednak wątpić, czy polskie górnictwo nadal by istniało bez 170 miliardów złotych wsparcia udzielonego przez podatników górnictwu w latach 1990-2012. Główna różnica polega na tym, że niemiecki przemysł OZE ma się – pomimo kryzysu branży fotowoltaicznej w latach 2013-2014 – stosunkowo dobrze i jest perspektywiczny, a polskie górnictwo niekoniecznie. Ale podsumowując wypowiedź Naimskiego: lepszy blackout niż niemiecki prąd.

Najbardziej zaskakuje jednak wybiórcze podejście Naimskiego do wolnego rynku. Podczas gdy, oczywistym jest, że nowe elektrownie nie powstaną bez wsparcia państwa, w związku z czym koncerny energetyczne domagają się wprowadzenia rynku mocy, źródła odnawialne muszą poczekać aż będą mogły stawić czoła dotowanemu i nie ponoszącemu kosztów zewnętrznych węglowi. Wychodzi więc na to, że polskiego obywatela nie stać na rozwój OZE (na którym sam mógłby zarobić), ale musi być stać na subsydiowanie budowy elektrowni, które będą pracowały przez coraz mniejszą ilość godzin. Jak „zimna rezerwa mocy” pomogła uniknąć blackoutu dobrze wiemy…

Naimski podkreśla wyzwania związane z rozwojem zależnych od pogody odnawialnych źródeł energii. Owszem, nie można tej kwestii pomijać. Jednak myli się, jeżeli chodzi o rozwiązania. Podkreślanie roli elektrowni pracujących w podstawie mogło mieć sens w latach 1970-tych i 1980-tych, ale nie w okresie transformacji energetycznej przypominającej rewolucję technologiczną w sektorze informatycznym, której byliśmy świadkami w latach 1990-tych. Czynienie sektora energetycznego bardziej elastycznym poprzez dywersyfikację źródeł energii, rozbudowę sieci, zarządzanie popytem, magazynowanie energii, inwestowanie w sterowalne OZE i w pewnym stopniu również wykorzystywanie tradycyjnych źródeł energii, jest wykorzystywane w rożnym stopniu przez różne kraje przyczyniając się do rozwoju innowacji. Naimski obstaje tylko przy ostatnim rozwiązaniu pchając Polskę w kierunku drogiej, nieefektywnej i antyinnowacyjnej autarkii energetycznej. Chciałoby się powiedzieć… „Ale to już było…” No i wiemy jak się skończyło.

Nieco ponad rok temu dzięki poparciu PiS udało się przegłosować poprawkę prosumencką, która pozwoliłaby uniknąć sytuacji deficytu energii przynajmniej w okresie letnim (w zimie problem jest w znacznym stopniu ograniczany przez kogenerację). Przeciwko tej poprawce zdecydowanie protestowały firmy energetyczne, postrzegając energetykę obywatelską jako zagrożenie dla ich udziału w rynku. Dziwnym zbiegiem okoliczności zmiana na stanowiskach głównych firm energetycznych w ostatnich miesiącach zaowocowała zmianą w podejściu do energetyki obywatelskiej. Minister Tchórzewski podkreśla, że energia prosumencka może być przeznaczona tylko na własne zużycie, nie na handel. Czyli w ramach „dobrej zmiany”, obywatele zarabiać na energii nie powinni, a zmiany w energetyce należy zablokować, tak, żeby zyski wielkiego lobby energetycznego pozostały nienaruszone.

*Dr. Andrzej Ancygier jest pracownikiem naukowym w Climate Analytics jak również wykładowcą w berlińskim oddziale Uniwersytetu Nowojorskiego (NYUB) i na Freie Universität (FUBiS).

KOMENTARZ

Dr Andrzej Ancygier*

W wywiadzie dla BiznesAlert.pl Pełnomocnik Rządu RP ds. Strategicznej Infrastruktury Energetycznej, Piotr Naimski przedstawił pomysły na realizacje polskiej polityki energetycznej. Wiele z nich może zaskakiwać brakiem spójnej logiki i dość luźnym podejściem do faktów.

Według Naimskiego, głównym powodem problemów z dostarczaniem energii z elektrowni węglowych w sierpniu i grudniu zeszłego roku był brak wody do ich chłodzenia. W związku z tym zaistniała konieczność odłączenia niektórych bloków. Biorąc pod uwagę tą diagnozę zaskakuje jednak rozwiązanie zaproponowane przez Naimskiego, jest nim, bowiem…. budowa kolejnych chłodzonych wodą elektrowni węglowych. Czyli, według logiki Pełnomocnika Rządu, więcej soli uczyni zupę mniej słoną.

Czy rozwiązaniem nie byłaby raczej dywersyfikacja sektora energetycznego? Podczas, gdy na giełdzie towarowej w Warszawie cena energii w południe 10 sierpnia przekroczyła 1000 PLN za megawatogodzinę, na giełdzie w Niemczech wyniosła ona niespełna 130 PLN. W przypadku Niemiec wynika to głównie z roli fotowoltaiki, której produkcja wyniosła w południe tego dnia ponad 20 GW.

Ale według Naimskiego, polskich konsumentów energii nie stać na finansowanie OZE „tak jak to zostało zrobione w Niemczech”. Dobra wiadomość jest taka, że polscy konsumenci nie muszą tego robić tak jak Niemcy. Rozwój fotowoltaiki w RFN zaczęto wspierać, kiedy była ona droga. Na początku tego wieku wsparcie to wynosiło 57,4 eurocentów za kilowatogodzinę z instalacji fotowoltaicznej o mocy do 30 kilowatów. Jednak spadek kosztów tej technologii zaskoczył nawet niemieckich polityków. W związku ze zbyt wolnym obniżaniem wsparcia w stosunku do gwałtownie spadających kosztów instalacji, w latach 2010-2012 na niemieckich budynkach powstawało corocznie ponad 7 GW nowych instalacji. Biorąc pod uwagę fakt, że prosumenci będą otrzymywali stałe taryfy przez 20 lat, koszty początkowego wysokiego wsparcia niemieccy konsumenci energii elektrycznej będą musieli ponosić do końca lat 20-tych obecnego wieku. Piotr Naimski mija się jednak z prawdą twierdząc, że w Niemczech wsparcie dla OZE stanowi „prawe połowę rachunków dla gospodarstw domowych”. Obecnie wysokość opłaty OZE wynosi 6,35 eurocenta za kilowatogodzinę, co przy cenach energii w okolicach 29 eurocentów oznacza, że koszt rozwoju OZE stanowi nieco ponad 20% ceny energii elektrycznej. Ponadto 19% z tych kosztów wsparcia dla OZE stanowi VAT, który trafia do niemieckiego budżetu.

Należy jednak po raz kolejny podkreślić fakt, który jest notorycznie ignorowany przez Naimskiego: Biorąc pod uwagę ogromny spadek kosztów OZE w ostatnich latach (spadek wysokości stałych taryf dla PV w Niemczech w porównaniu do 2000 wyniósł ponad 85%!) koszty rozwoju OZE w Polsce byłyby nieporównywalnie niższe, a jedocześnie rozwój przede wszystkim fotowoltaiki pozwoliłby na uniknięcie sytuacji, które miały miejsce w lecie 2015 roku.

Inną możliwością uniknięcia kosztownego blackoutu byłby import energii, tak jak ma to miejsce w krajach Europy zachodniej. Ale dla Naimskiego jest to bardziej zagrożenie, niż szansa, ponieważ „energia elektryczna w Niemczech jest dotowana”. Faktycznie, rozwój OZE w Niemczech nie miałby miejsca bez stałych taryf. Można też jednak wątpić, czy polskie górnictwo nadal by istniało bez 170 miliardów złotych wsparcia udzielonego przez podatników górnictwu w latach 1990-2012. Główna różnica polega na tym, że niemiecki przemysł OZE ma się – pomimo kryzysu branży fotowoltaicznej w latach 2013-2014 – stosunkowo dobrze i jest perspektywiczny, a polskie górnictwo niekoniecznie. Ale podsumowując wypowiedź Naimskiego: lepszy blackout niż niemiecki prąd.

Najbardziej zaskakuje jednak wybiórcze podejście Naimskiego do wolnego rynku. Podczas gdy, oczywistym jest, że nowe elektrownie nie powstaną bez wsparcia państwa, w związku z czym koncerny energetyczne domagają się wprowadzenia rynku mocy, źródła odnawialne muszą poczekać aż będą mogły stawić czoła dotowanemu i nie ponoszącemu kosztów zewnętrznych węglowi. Wychodzi więc na to, że polskiego obywatela nie stać na rozwój OZE (na którym sam mógłby zarobić), ale musi być stać na subsydiowanie budowy elektrowni, które będą pracowały przez coraz mniejszą ilość godzin. Jak „zimna rezerwa mocy” pomogła uniknąć blackoutu dobrze wiemy…

Naimski podkreśla wyzwania związane z rozwojem zależnych od pogody odnawialnych źródeł energii. Owszem, nie można tej kwestii pomijać. Jednak myli się, jeżeli chodzi o rozwiązania. Podkreślanie roli elektrowni pracujących w podstawie mogło mieć sens w latach 1970-tych i 1980-tych, ale nie w okresie transformacji energetycznej przypominającej rewolucję technologiczną w sektorze informatycznym, której byliśmy świadkami w latach 1990-tych. Czynienie sektora energetycznego bardziej elastycznym poprzez dywersyfikację źródeł energii, rozbudowę sieci, zarządzanie popytem, magazynowanie energii, inwestowanie w sterowalne OZE i w pewnym stopniu również wykorzystywanie tradycyjnych źródeł energii, jest wykorzystywane w rożnym stopniu przez różne kraje przyczyniając się do rozwoju innowacji. Naimski obstaje tylko przy ostatnim rozwiązaniu pchając Polskę w kierunku drogiej, nieefektywnej i antyinnowacyjnej autarkii energetycznej. Chciałoby się powiedzieć… „Ale to już było…” No i wiemy jak się skończyło.

Nieco ponad rok temu dzięki poparciu PiS udało się przegłosować poprawkę prosumencką, która pozwoliłaby uniknąć sytuacji deficytu energii przynajmniej w okresie letnim (w zimie problem jest w znacznym stopniu ograniczany przez kogenerację). Przeciwko tej poprawce zdecydowanie protestowały firmy energetyczne, postrzegając energetykę obywatelską jako zagrożenie dla ich udziału w rynku. Dziwnym zbiegiem okoliczności zmiana na stanowiskach głównych firm energetycznych w ostatnich miesiącach zaowocowała zmianą w podejściu do energetyki obywatelskiej. Minister Tchórzewski podkreśla, że energia prosumencka może być przeznaczona tylko na własne zużycie, nie na handel. Czyli w ramach „dobrej zmiany”, obywatele zarabiać na energii nie powinni, a zmiany w energetyce należy zablokować, tak, żeby zyski wielkiego lobby energetycznego pozostały nienaruszone.

*Dr. Andrzej Ancygier jest pracownikiem naukowym w Climate Analytics jak również wykładowcą w berlińskim oddziale Uniwersytetu Nowojorskiego (NYUB) i na Freie Universität (FUBiS).

Najnowsze artykuły