Goldstein: Niemcy powinni włączyć stare reaktory zamiast palić więcej węgla (ROZMOWA)

2 listopada 2022, 07:30 Atom

Bez żadnych wątpliwości Niemcy powinni w pierwszym rzędzie przywrócić do działania ostatnio wyłączone reaktory. To nisko wiszący owoc, rzecz mogąca szybko poprawić krytyczną sytuację niemieckiej energetyki bez upadku starań o środowisko, którym byłby masowy powrót do węgla – mówi Antoni Goldstein z FOTA4Climate w rozmowie z BiznesAlert.pl.

Protesty przeciwko atomowi w Niemczech. Fot. Pixabay
Protesty przeciwko atomowi w Niemczech. Fot. Pixabay

BiznesAlert.pl: Niemcy postanowili utrzymać funkcjonowanie swoich trzech ostatnich elektrowni jądrowych. Jak podsumowałby Pan proces polityczny, który doprowadził do tej decyzji?

Antoni Goldstein: Myślę, że można to określić jako nieuchronne zderzenie oderwanych od rzeczywistości postulatów z realiami funkcjonowania gospodarki. Gospodarki, która z jednej strony nie uniknie obowiązujących praw fizyki, a z drugiej bezpośrednio wpływa na życie niemieckich wyborców.

Program, dzięki któremu niemieccy Zieloni osiągnęli nadspodziewanie dobry wynik w ostatnich wyborach, opierał się na oderwanych od życia założeniach. Chcieli wyłączać elektrownie jądrowe, zmniejszać emisje CO2 i dodatkowo twierdzili, że rachunki wyborcom nie wzrosną. Już pierwsze dwa warunki były trudne do spełnienia. Trzeci oznaczał gwałtownie rosnące uzależnienie od zewnętrznych czynników – zmiennej pogody, okazjonalnego importu energii elektrycznej oraz tanich dostaw gazu i węgla z Rosji.

Zieloni nie mogli rządzić samodzielnie, ale SPD musiało się zgodzić na ich warunki, by być przy władzy. Liberalne FDP było słabszym partnerem. SPD nie protestowało przeciw planom Zielonych, bo te z kolei pozwalały zrealizować inne marzenie – ogromnych zysków z pośrednictwa w Europie w sprzedaży gazu z Nord Stream 2. W SPD lepiej od Zielonych znali sprzeczność między redukcją emisji a wyłączaniem elektrowni jądrowych, ale byli w podejściu do środowiska bardziej cyniczni. Partia liberalna, trzeci z partnerów, miała tu mniej do powiedzenia, a plan finansowo się spinał, póki była szansa na Nord Stream 2.

Wybuch wojny był dla tych planów jak zderzenie ze ścianą. Upadek projektu NS2, rozpoczęty przez sankcje, a zakończony wybuchem na dnie Bałtyku, zweryfikował gwałtownie koncepcje Energiewende, a Zieloni i SPD musieli zmierzyć się z rosnącą świadomością swoich wyborców co do kosztów nadchodzącej zimy. Przy brakach gazu i węgla, który w Niemczech również w sporej mierze pochodził z Rosji, obywatele stanęli w obliczu gwałtownie rosnących cen, to, za co płacili nie miało już nic wspólnego z ekologią. Sytuacja, w której Zieloni zaczęli przebąkiwać o ponownym uruchomieniu elektrowni węglowych, stała się kuriozalna. Jednocześnie głosy, by ratować elektrownie jądrowe przed wyłączeniem, rozbrzmiewały coraz głośniej, a sondaże wskazywały, że większość Niemców wspiera co najmniej opóźnienie decyzji o ich zamknięciu.

W tym momencie, prócz opinii publicznej, do głosu wreszcie doszła odpowiedzialna za niemieckie finanse partia liberalna. Minister finansów zaczął wprost mówić, że jest to jedyne rozwiązanie, które ma jakikolwiek sens budżetowy – nawet nie odwołując się do argumentów ekologicznych. W końcu kanclerz Scholz, łamiąc upór skompromitowanego ministra Habecka, zdecydował, że pracę elektrowni należy przedłużyć.

W jakim stopniu ruch ten pomoże Niemcom przetrwać kryzys energetyczny?

Trzeba powiedzieć jasno, opóźnienie wyłączenia tych elektrowni do kwietnia to zaledwie minimum sensownego działania. Nie ma żadnego logicznego powodu, by i w kwietniu wyłączać te reaktory. Przy takich cenach surowców kopalnych każda godzina pracy tych elektrowni to dla niemieckich odbiorców energii czysty zysk. Bo odnawialne źródła w żaden sposób wszystkich potrzeb nie zaspokoją, nawet latem, a nie ma powodu sądzić, by ścieżka dostaw ze wschodu została szybko odblokowana. I już nigdy nie będzie tak tania jak kiedyś.

Ale jednocześnie Niemcy w krótkim terminie nie mogą zrobić wiele więcej. Zwlekali zbyt długo. Technicznie jest możliwość, a nawet konieczność, by przywrócili do działania elektrownie wyłączone 1 stycznia 2022 roku. Da im to sporo bardzo potrzebnej energii. Tego jednak nie zdołają zrobić natychmiast, to proces, który potrwa wiele miesięcy. Realnie pomoże to im przetrwać kolejną zimę, jednak koszty najbliższej będą dla Niemców wysokie.

Jakie rozwiązanie w kwestii atomu byłoby optymalne dla naszych zachodnich sąsiadów?

Bez żadnych wątpliwości powinni w pierwszym rzędzie przywrócić do działania ostatnio wyłączone reaktory. To nisko wiszący owoc, rzecz mogąca szybko poprawić krytyczną sytuację niemieckiej energetyki bez upadku starań o środowisko, którym byłby masowy powrót do węgla. Natomiast w długim terminie niemiecka gospodarka powinna wrócić do swoich tradycji z przeszłości i wspomóc Europę w transformacji energetycznej. Niemieckie technologie jądrowe były swego czasu wartościowym wkładem w bezpieczeństwo energetyczne kontynentu. Obecny sztandarowy produkt europejskiego przemysłu jądrowego, reaktor EPR, jest w końcu rozwinięciem udanego projektu KONVOI, dzieła niemieckich inżynierów.

Kryzys związany z Fukushimą odstraszył inwestorów, a brak zamówień doprowadził do powolnego umierania kompetencji w dziedzinie inżynierii jądrowej w Europie. Przy odcięciu od technologii rosyjskich, Niemcy mogą odegrać ważną rolę w wyciągnięciu europejskich projektów w tej dziedzinie z marazmu, w jakim tkwiły przez ostatnie lata.

Jak Niemcy odnoszą się do polskiego projektu budowy elektrowni jądrowej? Jak będzie się to rozwijało, jeśli projekt ten zacznie być fizycznie realizowany?

Niemieckie społeczeństwo jest głęboko zaangażowane w koncepcje ekologiczne i świadomie podchodzi do problemów związanych z emisjami CO2. Jednak do niedawna było dość przeciwne energii jądrowej. Fakty są takie, że było to wynikiem umiejętnie i przez lata prowadzonej propagandy. W niemieckim systemie edukacji dość typowym zjawiskiem było przekazywanie materiałów, które raczej straszyły niż rzetelnie opisywały fizyczne zalety i ograniczenia technologii jądrowych. Stąd i niektórzy politycy próbowali grać tymi lękami, by ostrzegać przed polskimi instalacjami, które planujemy stawiać na Pomorzu.

Jednak nigdy nie przyjęło to formy aktywnego przeciwdziałania polskiej inwestycji. Niemiecka dyplomacja uważa relacje z Polską za bardzo istotne i uznaje autonomię polskich decyzji o energetyce. Można się oczywiście spodziewać bardzo starannego przyglądania się naszym inwestycjom przez sąsiadów, w szczególności pod kątem przestrzegania unijnych i międzynarodowych przepisów dotyczących i bezpieczeństwa, i granic pomocy publicznej. Nie powinniśmy się jednak spodziewać bezpośredniego protestu. Nie planujemy też żadnego z reaktorów blisko granicy.
Pewnym niebezpieczeństwem mogłoby być populistyczne podburzenie Niemców mieszkających bliżej granicy, tak, by zaczęli apelować do władz o wstrzymanie naszych inwestycji. Do tego jednak nie doszło, a dziś, gdy sami Niemcy zaczynają zauważać konieczność powrotu do atomu, prawdopodobieństwo, że się to uda jest minimalne. To kolejny powód, dla którego powinniśmy wspierać ich powrót do energii jądrowej.

Rozmawiał Michał Perzyński

Jędroszkowiak: Atom to nie jest źródło, w które powinniśmy masowo inwestować (ROZMOWA)