icon to english version of biznesalert
EN
Najważniejsze informacje dla biznesu
icon to english version of biznesalert
EN

Baca-Pogorzelska: Czy pojazdy elektryczne skuszą Polaków?

– Kończą się konsultacje społeczne i międzyresortowe projektu ustawy o elektromobilności. Czy czeka nas boom na auta na prąd, czy raczej „bum” w postaci pękniętego balonika? – zastanawia się Karolina Baca-Pogorzelska z Dziennika Gazety Prawnej.

Z dużą niecierpliwością czekałam na projekt przepisów dotyczących elektromobilności. Choć w dużej mierze to założenia wstępne (np. nie przewidują rozwiązań dotyczących recyklingu zużytych baterii z samochodów na prąd), to przecież od czegoś trzeba zacząć. I choć osobiście nie wierzę w milion „elektryków” na polskich drogach za niespełna 10 lat, jak to zapowiedział rząd, to jednak cieszę się, że w tym temacie coś się jednak rusza. I to w sposób naprawdę widoczny.

Biorąc pod uwagę system zachęt ujęty w polskim projekcie ustawy, to nie jest wcale tak źle. Oczywiście szklanka jest albo do połowy pusta, albo do połowy pełna, ale ja się skłaniam ku temu drugiemu stwierdzeniu. Jeśli bowiem samochody elektryczne mają być przede wszystkim w pierwszej kolejności propozycją dla dużych miast, w których mamy dość spalin, to darmowy system parkowania czy możliwość jazdy buspasem (zwłaszcza w Warszawie…) mogą pomóc przeciętnemu kierowcy w podjęciu ostatecznej decyzji. Podobnie jak brak zakazu wjazdu do centrum Oczywiście konieczne są też na początku znaczące pokusy finansowe i samo zwolnienie z akcyzy niekoniecznie wystarczy biorąc pod uwagę ceny elektrycznych aut, ale wydaje mi się, że w stosownych rozporządzeniach do ustawy może znajdziemy coś jeszcze.
W innych krajach europejskich system zachęt jest dość podobny, więc Polska nie wzięła ich sobie z kapelusza. Darmowe ładowanie w ogólnodostępnych punktach czy darmowe przejazdy autostradą, które „elektrykom” dają na Zachodzie też cieszą się uznaniem.

Oczywiście żaden system zachęt nie wystarczy, jeśli nie zmieni się podejście kierowców do zmian w środkach transportu. A to może się okazać kluczowe. Dlatego mnie cieszy metoda małych kroków, której efekty powoli zaczynamy widzieć. Wydaje mi się bowiem, że elektryczna rewolucja w transporcie tak naprawdę już się rozpoczęła. Także u nas. Mam na myśli transport publiczny (i nie chodzi mi o tramwaje albo trolejbusy). W miastach pojawia się coraz więcej autobusów hybrydowych, z czasem w kilkudziesięciu będą docelowo tylko floty elektryczne. Autobus bowiem ma trochę łatwiej niż samochód. Kierowca autobusu bowiem jedzie po wyznaczonej trasie, nie jest więc problemem ładowanie po każdym kursie na pętli w czasie, gdy kierujący pojazdem i tak musi odpocząć. W przypadku kierowcy samochodu osobowego jest raczej tak, że wolałby jechać tam, gdzie sam chce. A nie tylko tam, gdzie będzie miał dostępne ładowarki. W przypadku dłuższych wycieczek na początku może jednak mieć z tym problem. Zarówno ze względu na infrastrukturę, jak i na cały czas małe maksymalne zasięgi „elektryków”. Pamiętajmy jednak, że 10 lat temu telefony komórkowe ważyły tyle co cegła (zresztą często nie wyglądały lepiej), a wcześniej ich nie było, więc telefony stacjonarne i tak uznawane były za przejaw luksusu.

Technika idzie dzisiaj tak do przodu, że może za 10 lat to wcale nie milion, a więcej elektrycznych aut zobaczymy na polskich ulicach? Może carshering aut elektrycznych przyjmie się tak dobrze, jak rozrastający się system rowerów miejskich? Ich główny operator, Nextbike w sumie też pozazdrościł mody na elektromobilność. Zapowiedział bowiem w Warszawie na czerwiec uruchomienie 10 stacji rowerów… elektrycznych. Mają ułatwić podjazd (i jak rozumiem zjazd) na Skarpie Warszawskiej, bo wzdłuż niej stacje są zaplanowane.

A po Warszawie jeździ już Elektrotaxi z charakterystycznymi pomarańczowymi Nissanami (dostępne także przez aplikację MyTaxi). Jeśli więc ktoś chce być eko, może zacząć już dziś. Tesla przecież swoje auta w ofercie niezmiennie ma. Bo na zakup polskiego auta elektrycznego to jednak przyjdzie nam jeszcze trochę poczekać (rozstrzygnięcie konkursu na karoserię w połowie roku).

– Kończą się konsultacje społeczne i międzyresortowe projektu ustawy o elektromobilności. Czy czeka nas boom na auta na prąd, czy raczej „bum” w postaci pękniętego balonika? – zastanawia się Karolina Baca-Pogorzelska z Dziennika Gazety Prawnej.

Z dużą niecierpliwością czekałam na projekt przepisów dotyczących elektromobilności. Choć w dużej mierze to założenia wstępne (np. nie przewidują rozwiązań dotyczących recyklingu zużytych baterii z samochodów na prąd), to przecież od czegoś trzeba zacząć. I choć osobiście nie wierzę w milion „elektryków” na polskich drogach za niespełna 10 lat, jak to zapowiedział rząd, to jednak cieszę się, że w tym temacie coś się jednak rusza. I to w sposób naprawdę widoczny.

Biorąc pod uwagę system zachęt ujęty w polskim projekcie ustawy, to nie jest wcale tak źle. Oczywiście szklanka jest albo do połowy pusta, albo do połowy pełna, ale ja się skłaniam ku temu drugiemu stwierdzeniu. Jeśli bowiem samochody elektryczne mają być przede wszystkim w pierwszej kolejności propozycją dla dużych miast, w których mamy dość spalin, to darmowy system parkowania czy możliwość jazdy buspasem (zwłaszcza w Warszawie…) mogą pomóc przeciętnemu kierowcy w podjęciu ostatecznej decyzji. Podobnie jak brak zakazu wjazdu do centrum Oczywiście konieczne są też na początku znaczące pokusy finansowe i samo zwolnienie z akcyzy niekoniecznie wystarczy biorąc pod uwagę ceny elektrycznych aut, ale wydaje mi się, że w stosownych rozporządzeniach do ustawy może znajdziemy coś jeszcze.
W innych krajach europejskich system zachęt jest dość podobny, więc Polska nie wzięła ich sobie z kapelusza. Darmowe ładowanie w ogólnodostępnych punktach czy darmowe przejazdy autostradą, które „elektrykom” dają na Zachodzie też cieszą się uznaniem.

Oczywiście żaden system zachęt nie wystarczy, jeśli nie zmieni się podejście kierowców do zmian w środkach transportu. A to może się okazać kluczowe. Dlatego mnie cieszy metoda małych kroków, której efekty powoli zaczynamy widzieć. Wydaje mi się bowiem, że elektryczna rewolucja w transporcie tak naprawdę już się rozpoczęła. Także u nas. Mam na myśli transport publiczny (i nie chodzi mi o tramwaje albo trolejbusy). W miastach pojawia się coraz więcej autobusów hybrydowych, z czasem w kilkudziesięciu będą docelowo tylko floty elektryczne. Autobus bowiem ma trochę łatwiej niż samochód. Kierowca autobusu bowiem jedzie po wyznaczonej trasie, nie jest więc problemem ładowanie po każdym kursie na pętli w czasie, gdy kierujący pojazdem i tak musi odpocząć. W przypadku kierowcy samochodu osobowego jest raczej tak, że wolałby jechać tam, gdzie sam chce. A nie tylko tam, gdzie będzie miał dostępne ładowarki. W przypadku dłuższych wycieczek na początku może jednak mieć z tym problem. Zarówno ze względu na infrastrukturę, jak i na cały czas małe maksymalne zasięgi „elektryków”. Pamiętajmy jednak, że 10 lat temu telefony komórkowe ważyły tyle co cegła (zresztą często nie wyglądały lepiej), a wcześniej ich nie było, więc telefony stacjonarne i tak uznawane były za przejaw luksusu.

Technika idzie dzisiaj tak do przodu, że może za 10 lat to wcale nie milion, a więcej elektrycznych aut zobaczymy na polskich ulicach? Może carshering aut elektrycznych przyjmie się tak dobrze, jak rozrastający się system rowerów miejskich? Ich główny operator, Nextbike w sumie też pozazdrościł mody na elektromobilność. Zapowiedział bowiem w Warszawie na czerwiec uruchomienie 10 stacji rowerów… elektrycznych. Mają ułatwić podjazd (i jak rozumiem zjazd) na Skarpie Warszawskiej, bo wzdłuż niej stacje są zaplanowane.

A po Warszawie jeździ już Elektrotaxi z charakterystycznymi pomarańczowymi Nissanami (dostępne także przez aplikację MyTaxi). Jeśli więc ktoś chce być eko, może zacząć już dziś. Tesla przecież swoje auta w ofercie niezmiennie ma. Bo na zakup polskiego auta elektrycznego to jednak przyjdzie nam jeszcze trochę poczekać (rozstrzygnięcie konkursu na karoserię w połowie roku).

Najnowsze artykuły