Baca-Pogorzelska: I wtedy powiemy – „nasz drogi węgiel” (FELIETON)

10 maja 2019, 07:30 Energetyka

Według danych Eurostatu cała UE zmniejszyła w ubiegłym roku w porównaniu do 2017 r. emisję dwutlenku węgla (CO2) o 2,5 proc. podczas gdy Polska zwiększyła ją o 3,5 proc. Czy powinniśmy być zaskoczeni? – zastanawia się Karolina Baca-Pogorzelska z Dziennika Gazety Prawnej.

Elektrownia Kozienice. Fot. BiznesAlert

W UE większość krajów po raz kolejny zdołała zmniejszyć emisję dwutlenku węgla, ale Polska, choć ją zwiększyła, wcale nie jest czarną owcą. Jeszcze więcej CO2 rok do roku niż my wyemitowały Luksemburg, Estonia, Malta i Łotwa, ale to oczywiście od razu nas pokazuje się palcem. Nie dziwne, jesteśmy przecież największym w UE i drugim co do wielkości w Europie (po Rosji) producentem węgla kamiennego, nadal niemal 80 proc. naszej energii elektrycznej produkuje się z węgla kamiennego i brunatnego, a nasz rząd w planie klimatyczno-energetycznym wprost przyznaje, że do 2020 r. nie spełnimy unijnego zobowiązania dotyczącego 15 proc. prądu ze źródeł odnawialnych. Ba, wiadomo też, że nasz przepisy dotyczące Odnawialnych Źródeł Energii (OZE) zostawiają – delikatnie mówiąc – wiele do życzenia.

Nie chodzi też o import energii, który rok temu mieliśmy duży, bo emisję z niego wlicza się dla kraju – producenta. Ale import węgla, który do Polski w 2018 r. był rekordowy (niemal 20 mln ton, z czego prawie 70 proc. z Rosji), już wliczany jest do statystyk emisji.

Liderami spadków są według Eurostatu Portugalia, Bułgaria, Irlandia, Niemcy i Holandia. Warto przypomnieć, że choć Niemcy zamknęli swoje kopalnie węgla kamiennego, to nadal na potęgę eksploatują odkrywki węgla brunatnego, który przecież zużywają na własne potrzeby, bo tego surowca nie przewozi się na duże odległości (to nieopłacalne także ze względu na właściwości chemiczne, w tym dużą zawartość wody).

Jednak skoro zwykle podaje się, że UE odpowiada za ok. 11 proc. globalnej emisji CO2, to oczywiście warto się przyjrzeć, kto przyczynia się do tego mniej lub bardziej, ale trzeba patrzeć na nią jako na całość. Oczywiście, gdy Polska nie spełni celów OZE będzie musiała zapłacić za transfer brakującej ceny zielonej energii, ale warto pamiętać, że latami każdy z członków budował swoją energetykę osobno. Nie twierdzę, że zrobiliśmy to najlepiej, ale to był jednak miś na miarę naszych możliwości. Niezmiennie też uważam, że za wolno odchodzimy od węgla w energetyce i moglibyśmy to robić szybciej wykorzystując nasze przewagi konkurencyjne (tak, tak, wiatraki na morzu bez własnej technologii i tak w połowie byłyby polskie ze względu na podwykonawców), ale przez to, że w ciągu ostatnich kilkunastu lat nikt nie traktował energetyki poważnie i była uważana za temat niszowy, to efekt mamy dziś i jeszcze długo przyjdzie się nam z nim zmagać.

Według wczorajszego kursu emisja tony CO2 kosztuje 27,04 euro za tonę. Ponad 100 zł! To naprawdę potężne pieniądze. Pomijając fakt, że emisja wpływa na klimat, to najzwyczajniej w świecie jest po prostu droga. Jeśli do kogoś nie przemawiają argumenty ekologiczne, to może pragmatyczne, finansowe? Chciałabym też przypomnieć, że po reformie unijnego systemu handlu emisjami (EU ETS) pula darmowych uprawnień będzie jeszcze mniejsza, a to oznacza, że prawa będą droższe. Wtedy już na pewno będziemy mogli powiedzieć „ten nasz drogi węgiel”.