Walka o bezpieczeństwo dostaw paliw do Polski w dobie sankcji powinna uwzględniać infrastrukturę zachodniopomorską, wokół której narastają kontrowersje, a te może zakończyć interwencja paliwowego Krzysztofa Jarzyny ze Szczecina – pisze Wojciech Jakóbik, redaktor naczelny BiznesAlert.pl.
Stacja benzynowa Putina zamyka się sama
Międzynarodowa Agencja Energii szacuje, że wydobycie ropy rosyjskiej spadnie w 2023 roku o milion baryłek dziennie przez sankcje ograniczające dostęp do rynków zbytu. Depresja wydobycia baryłe w Rosji powoduje przekraczanie kwot cięć wyznaczonych Rosji w ramach porozumienia naftowego OPEC+. Putin telefonował już do Arabii Saudyjskiej w celu koordynacji polityki wydobywczej z tego powodu. Mógł prosić o wyższe cięcia w całym OPEC+ albo większą kwotę dla Rosji, by nadal wywiązywała się z układu, który według większości źródeł nie będzie rewidowany na szczycie pierwszego lutego. To pokazuje, że Rosjanie tracą inicjatywę i mogą jedynie reagować na sankcje Zachodu poprzez autoagresję w sektorze fundamentalnym z punktu widzenia finansowania ładu społecznego w Rosji. Muszą ciąć wydobycie bo nie mają gdzie składować nadwyżek ropy, a rynek europejski zamyka się coraz bardziej przez embargo morskie w Unii Europejskiej i pełne w krajach anglosaskich. To zjawisko jest potęgowane przez cenę maksymalną ropy z Rosji wprowadzoną przez G7, Unię Europejską i Australię. Pierwszego lutego wchodzi w życie dekret rządowy wdrażający ukaz prezydenta Władimira Putina o blokadzie dostaw ropy do krajów, które będą stosować cenę maksymalną. Zakłada zbieranie informacji przez firmy, a potem miesiąc na ewentualne „usunięcie problemu”, potem ma nastąpić zatrzymanie dostaw na wniosek rządu do Kolei Rosyjskich oraz Transnieftu w zależności od środków transportu. Skoro przepis obowiązuje od początku lutego, to zakaz dostaw może wejść w życie na początku marca i wtedy nawet dostawy słane obecnie na mocy kontraktu PKN Orlen-Rosnieft do końca 2024 roku mogą zostać zatrzymane. Jest możliwe, że taki scenariusz pozwoliłby Orlenowi zejść z 10 procent udziału ropy rosyjskiej w portfolio do zera bez negatywnych konsekwencji prawnych za zerwanie umowy przez Polaków. Tym samym Polska i Niemcy będą mogły zrealizować deklarację polityczną o porzuceniu ropy z Rosji do końca 2022 roku z opóźnieniem. Alternatywny scenariusz to cena maksymalna ropy z Rosji na papierze. Ma wynosić pięć procent poniżej wartości rynkowej Urals wynoszącej obecnie około 50 dolarów, ale Rosjanie często oferują kilkudziesięciodolarowe rabaty, by sprzedać swój towar, a w takim wypadku cena będzie poniżej limitu cenowego G7 i będzie mogła płynąć nadal choć będzie zależała od reakcji Rosjan. Podaż ropy na rynku będzie natomiast dużo bardziej zależna od kondycji gospodarki Chin niż kaprysów Kremla tracącego inicjatywę.
Jakóbik: Chiny zamiast Rosji przesądzą o losie kryzysu energetycznego
Ceny paliw na stacjach będą zależały od układu Polski i Niemiec
Jednakże podobne rozwiązanie na rynku paliw może mieć bardziej doniosłe skutki, bo kraje zachodnie na czele z Polską i Niemcami nie odsłoniły jeszcze kart w odniesieniu do zapewnienia bezpieczeństwa dostaw. Piątego lutego wchodzi w życie embargo unijne na dostawy produktów naftowych z Rosji. Cena maksymalna dostaw produktów premium ma według agencji Bloomberg wynieść 100-110 dolarów oraz 45 dolarów za baryłkę w przypadku produktów przecenionych. Różnica cen ma zmniejszyć zagrożenie bezpieczeństwa dostaw na Zachód. Pułap cenowy wymaga jednak konsensusu państw Unii Europejskiej, by dołączyły do G7 i Australii. Bloomberg ustalił, że kraje Unii Europejskiej kupowały paliwo diesla z Rosji na zapas przed wejściem w życie embargo w ilości średnio 600 tysięcy baryłek dziennie według danych analityków Vortexa. Przykładem mogą być Niemcy, które jeszcze we wrześniu zakontraktowały 3 mln ton paliw ze Zjednoczonych Emiratów Arabskich czy Polacy, którzy ustami Orlenu informowali o dostawach paliw saudyjskich wiosną oraz amerykańskich zimą 2022 roku. Należy zatem oczekiwać, że zgromadziły zapasy pozwalające niwelować ewentualne niedobory na rynku wywołane embargiem na produkty naftowe z Rosji. Oznaczałoby to, że słuszna jest teza dr Michała Paszkowskiego z Instytutu Europy Środkowej, że nie będzie problemu z dostępnością paliw, ale z ich ceną, bo produkty naftowe z Rosji były tanie, dawały wysoką marżę przy relatywnie wysokich cenach, czego dowodem są rekordowe wyniki Rafinerii Gdańskiej możliwe dzięki przerobowi Urals. W podobnym duchu wypowiada się prezes TotalEnergies, którego firma była zaangażowana między innymi w Rafinerię Leuna we wschodnich Niemczech zaopatrywaną przez polski naftoport nie obawia się niedoboru produktów naftowych, ale przewiduje wzrost ich ceny przez zmiany logistyki. Leuna jest już zaopatrywana w stu procentach spoza Rosji, w tym przez naftoport w Gdańsku. Większe wyzwanie to dostawy do Rafinerii Schwedt, która pracuje na pół gwizdka i czeka na tankowce stojące już w Polsce, które miały przekazać ropę do końca stycznia, ale do momentu publikacji tego tekstu tak się nie stało. Warunkiem Polaków udostępnienia naftoportu miała być derusyfikacja Schwedt poprzez eliminację Rosnieft Deutschland. Według informacji BiznesAlert.pl z obu brzegów Odry wciąż nie ma rozstrzygnięcia w sprawie Rafinerii Schwedt, między innymi ze względu na dbałość o bezpieczeństwo dostaw w Polsce zachodniej i Niemczech wschodnich. Porozumienie Polski i Niemiec dałoby świetlane perspektywy infrastrukturze Europy Środkowo-Wschodniej na czele z naftoportem i drugim Ropociągiem Pomorskim, którego los może zależeć od rozwoju wypadków w Schwedt.
Jakóbik: Polsko-niemiecka derusyfikacja rozstrzygnie o cenach na stacjach
Paliwowy Krzysztof Jarzyna ze Szczecina
W tej sposób dochodzimy do wyzwań w Polsce, które nie są widoczne w naftoporcie w Gdańsku, nie licząc stałego zagrożenia infrastruktury krytycznej tego typu atakami hybrydowymi, o których pisaliśmy w BiznesAlert.pl. Inne wyzwanie zostało opisane przez Instytut Polityki Energetycznej w odpowiedzi na rewelacje, które były cytowane między innymi przez nasz portal. Media ukraińskie ostrzegały w styczniu, że ukraińska sieć paliwowa UPG nabyła udziały w terminalu Baltchem Zakłady Chemiczne. Ukraińcy twierdzą, że ma kontrowersyjne powiązania z oligarchami bliskimi Aleksandrowi Łukaszence. UPG dementuje takie tezy. Jednakże ukraiński portal A-95 ostrzega, że UPG może być przykrywką do omijania sankcji zachodnich wobec Rosji i dostaw rosyjskich przez Szczecin. – Kategorycznie i z pełną odpowiedzialnością oświadczamy, że informacje te są nieprawdziwe i mają na celu zdyskredytowanie marki UPG. To element ostrej konkurencji, który uważamy za „czarne” narzędzie PR-owe, mające na celu szkodę reputacji firmy – czytamy w komunikacie UPG cytowanym w BiznesAlert.pl. Faktycznie przejęcie Baltchemu przez UPG nastąpiło zgodnie z przepisami prawa, a według informacji naszego portalu państwo polskie mogło blokować tę transakcję, ale nie skorzystało z tej możliwości. Można sobie wyobrazić, że te aktywa wróciłyby do macierzy za pośrednictwem PKN Orlen czy PERN. Nic takiego się nie stało, a resort aktywów państwowych nie odpowiedział na pytania BiznesAlert.pl w tej sprawie do czasu publikacji tego tekstu. Aktywa o których mowa to Terminal Świnoujście z 11 zbiornikami naziemnymi i dwoma podziemnymi oraz Terminal Szczecin z infrastrukturą kolejową do rozwożenia paliw. To istotne źródło dostaw gotowych paliw do Polski Zachodniej, która jest także zaopatrywana z Schwedt. Baltchem zapewnia, że nie sprowadził nawet tony paliwa z Rosji po inwazji na Ukrainę z 24 lutego. Jednakże Instytut Polityki Energetycznej ostrzega przed innym zagrożeniem, czyli przekierowaniem paliw słanych przez Szczecin z rynku polskiego na ukraiński. – W naszej ocenie jest wysoce prawdopodobne, że nowy właściciel zmieni dotychczasową politykę firmy i będzie wykorzystywał zakupione morskie terminale do importu paliw gotowych na potrzeby rynku ukraińskiego – oceniają Przemysław Ogarek i Mariusz Ruszel. – Najgorszym scenariuszem jest okresowy brak paliw w Polsce – ostrzegają autorzy analizy IPE na ten temat. Tu jednak należy uczynić zastrzeżenie, że obowiązkowe zapasy paliw gromadzone w Polsce mają wystarczyć na 60 dni braku dostaw z zewnątrz, więc znów kłania się teza o tym, że zamiast niedoborów będzie drożyzna. Ta jednak jest również niekorzystna dla gospodarki, ale także poparcia społeczeństwa na rzecz Ukrainy. Kryzys energetyczny zamieniający się w gospodarczy będzie je podmywał działając na korzyść sił prorosyjskich w Polsce. Faktem jest, że sprzedawcy paliwa na Ukrainie otrzymują obecnie cenę nawet trzy razy wyższą niż w Unii Europejskiej ze względu na zapotrzebowanie ukraińskich sił zbrojnych na paliwa. Polska jest oknem na świat tych dostaw i należy pogodzić interes polityczny oliwienia ukraińskiej machiny wojennej oraz zapewnienia bezpieczeństwa paliwowego Polski a także biznesowy sprzedaży paliw na obu rynkach. Źródła BiznesAlert.pl przekonują, że możliwy jest układ z Baltchemem gwarantujący bezpieczeństwo dostaw w Polsce. – Infrastruktura Baltchemu byłam kiedyś w gestii Skarbu Państwa, ale w latach dziewięćdziesiątych Polska zrezygnowała z kontrolowania jej – mówi poseł Paweł Poncyljusz z Koalicji Obywatelskiej. – Z drugiej strony od stycznia 2023 roku Baltchem jest w rękach przedsiębiorcy dobrze znanego polskim służbom, myślę tu szczególnie o Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego. W tym przypadku przedstawiciele ABW powinni uzgodnić warunki importu paliw przez Baltchem tak, aby zapewnić w pierwszej kolejności potrzeby Polaków – kwituje nasz rozmówca. Oznacza to prawdopodobnie konieczność rozmowy z Janem Bobrkiem, synem szczecińskiego biznesmena paliwowego Krzysztofa Bobrka, będącym głównym udziałowcem Baltchemu. Może się okazać, że Polacy niczym bohaterowie popularnego filmu komediowego „Poranek Kojota” będą musieli udać się po pomoc do szczecińskiego „szefa wszystkich szefów”, ale w tym przypadku ważnego gracza na rynku paliw. Czy paliwowy Krzysztof Jarzyna ze Szczecina pomoże Polsce?
Instytut Polityki Energetycznej: Polska zagrożona niedoborem paliw musi budować