Najważniejsze informacje dla biznesu

Budzisz dla Biznes Alert: Berlin blokuje inwestycje na wschodniej flance NATO

– Spojrzenie niemiecko-amerykańskie na sytuację bezpieczeństwa wschodniej flanki NATO, może być do pewnego stopnia podobne. W związku z tym, nie wykluczałbym wspólnych projektów wojskowych. Trudno jednak będzie dokonać przełomu. W najbardziej optymistycznym scenariuszu spodziewam się kontynuowania linii Berlina. To znaczy retorycznego wspierania, a faktycznego blokowania inwestycji na wschodniej flance NATO – mówi Marek Budzisz z think-tanku Strategy&Future, w rozmowie z Biznes Alert.

BiznesAlert.pl: Na czerwcowym szczycie w Hadze zostanie przedstawiony brytyjsko-francusko-niemiecko-nordycki plan przejmowania odpowiedzialności europejskich sojuszników za NATO w Europie. Co koncepcja oznacza dla relacji transatlantyckich?

Marek Budzisz: O tym planie rozmawiano niedawno w Brukseli z sekretarzem stanu USA Marco Rubio. Koncepcja zakłada uporządkowane wycofywanie się Stanów Zjednoczonych z Europy. Co ma sprowadzać się w praktyce do uzgodnienia harmonogramu i wypracowaniu mechanizmów działania, aby europejskie armie stopniowo zastępowały amerykańskie zdolności wojskowe na Starym Kontynencie. Dziś potencjał militarny USA jest nadal kluczowy z punktu widzenia zdolności państw europejskich do zorganizowania jakiegokolwiek systemu obrony. To nie usuwa jednak podstawowego problemu związanego z bezpieczeństwem. Państwa na wschodniej flance NATO, są bardziej zagrożone agresją ze strony Federacji Rosyjskiej, niż kraje w środkowej części kontynentu europejskiego jak Niemcy, nie mówiąc o państwach południa. Stąd motywacja krajów Europy Centralnej i Europy Południowej jest mniejsza do wydawania środków finansowych na obronę. Pojawiła się koncepcja, żeby Niemcy finansowały część inwestycji na wschodniej flance NATO. Pomysł popiera Warszawa, ale Berlin jest sceptyczny. Czy politycy niemieccy ostatecznie obiorą tę drogę? Z formułowanych do tej pory wypowiedzi niemieckiej elity politycznej, niewiele na to wskazuje.

W kontrze do tego, co Pan opowiada, wypowiedział się 4 kwietnia po posiedzeniu ministrów spraw zagranicznych państw NATO w Brukseli, sekretarz generalny Paktu Północnoatlantyckiego Mark Rutte. Mówił: „Dzisiaj wszyscy żyjemy na wschodniej flance. Różnica pomiędzy Wilnem, Rzymem, Londynem czy Hagą istnieje tylko pod względem tego, w jakim tempie dolecą do nich rosyjskie rakiety. Te i tak są w stanie dotrzeć do każdej z europejskich stolic w ciągu maksymalnie 10 minut”. Jak Pan skomentuje jego wypowiedź?

Te słowa świadczą tylko o ignorancji pana Rutte. Sekretarz NATO jest politykiem i nie można traktować go jako kogoś, kto orientuje się w kwestiach wojskowych. Białystok czy Warszawa mogą być zaatakowane przez Rosjan rakietami krótkiego zasięgu. Rosjanie mają ich więcej i dają Moskwie możliwość precyzyjniej razić cele, niż rakietami średniego zasięgu, którymi atakowaliby przykładową Hagę. Nieprawdą jest mówienie, że ryzyko w obydwu przypadkach jest takie samo. Nie ma wątpliwości, że Europa jest obecnie pozbawiona zdolności obrony własnej przestrzeni powietrznej.

Spodziewa się Pan amerykańsko-niemieckich inwestycji na wschodniej flance NATO?

Spojrzenie niemiecko-amerykańskie na sytuację bezpieczeństwa wschodniej flanki NATO, może być do pewnego stopnia podobne. W związku z tym, nie wykluczałbym wspólnych projektów wojskowych. Trudno jednak będzie dokonać przełomu. W najbardziej optymistycznym scenariuszu spodziewam się kontynuowania linii Berlina. To znaczy retorycznego wspierania, a faktycznego blokowania inwestycji na wschodniej flance NATO.

Z czego Pan tak wnioskuje?

Fundusze unijne przeznaczone na tak zwaną mobilność wojskową w ramach obecnej perspektywy budżetowej znacznie obniżono. A jeśli chodzi o inwestycje w infrastrukturę transportową, właściwie zatrzymano je w wyniku presji Berlina. Niemcy systematycznie blokowali inwestowanie w zdolności państw wschodniej flanki do szybkiego przerzucenia przez własne terytorium wojsk na linię ewentualnego frontu. To była tradycyjna linia niemiecka, mimo oficjalnej retoryki popierającej działania. Nawet jeżeli nastąpi zmiana niemieckiej polityki, to w stosunku do aktualnych potrzeb będzie niewystarczająca. Na wschodniej flance trzeba zainwestować setki miliardów, a nie milionów dolarów!

Czy cła nałożone na UE zwiększą przesilenie polityczne między największą europejską gospodarką Niemcami a USA?

Trudno jednoznacznie przesądzić wynik starcia. Dlatego, że mamy do czynienia przynajmniej z kilkoma znakami zapytania. To zależy, czy Niemcy zdecydują się rozpocząć rozmowy dwustronne ze Stanami Zjednoczonymi. Prezydent Donald Trump w ramach tak zwanego „Liberation Day” otwarcie mówił o gotowości do negocjacji bilateralnych. Jednak bardziej prawdopodobne jest, że UE udzieli wspólnej europejskiej odpowiedzi na stawki celne. Choć problemem może być uzyskanie akceptacji wszystkich państw członkowskich. Z tego prostego powodu, że istnieje asymetria w relacjach handlowych między krajami. Niemcy mają ponad 2/3 europejskiej nadwyżki handlowej ze Stanami Zjednoczonymi, a są państwa UE, które więcej importują do Stanów Zjednoczonych, niż eksportują chociażby Polska. Co może wpłynąć na ostateczne stanowisko Komisji Europejskiej.

Przyszły kanclerz Niemiec Friedrich Merz zapowiada też wizję europejskiej architektury politycznej, w której prym wiodłyby: Niemcy, Wielka Brytania, Francja, Polska. Jak do sojuszu odniosłaby się administracja Donalda Trumpa?

Donald Trump nie jest zainteresowany wspieraniem UE i procesem integracji europejskiej. Mój wniosek opieram na podstawie analizy dwóch propozycji amerykańskiej administracji. Gdyby Kijów zgodził się na podpisanie nowej wersji umowy surowcowej USA-Ukraina, zamknąłby sobie drogę do wspólnoty europejskiej. Zapisy dokumentu dyskryminowałyby podmioty europejskie na ukraińskim rynku w zakresie eksploatacji właściwie całej bazy surowcowej. Trump, o czym wspominałem już w naszej rozmowie proponuje negocjowanie amerykańskich taryf celnych w ramach kontaktów dwustronnych, między Stanami Zjednoczonymi i poszczególnymi państwami, a nie UE. A to wskazuje, że stolice europejskie w wizji amerykańskiego prezydenta, są zarówno partnerami i adwersarzami. Gdyby powyższe podejście ostatecznie zwyciężyło, marginalizowałoby Komisję Europejską w procesie decyzyjnym.

Rozmawiał Patryk Lubryczyński

Rutte: Stany Zjednoczone pozostają całkowicie oddane NATO

 

– Spojrzenie niemiecko-amerykańskie na sytuację bezpieczeństwa wschodniej flanki NATO, może być do pewnego stopnia podobne. W związku z tym, nie wykluczałbym wspólnych projektów wojskowych. Trudno jednak będzie dokonać przełomu. W najbardziej optymistycznym scenariuszu spodziewam się kontynuowania linii Berlina. To znaczy retorycznego wspierania, a faktycznego blokowania inwestycji na wschodniej flance NATO – mówi Marek Budzisz z think-tanku Strategy&Future, w rozmowie z Biznes Alert.

BiznesAlert.pl: Na czerwcowym szczycie w Hadze zostanie przedstawiony brytyjsko-francusko-niemiecko-nordycki plan przejmowania odpowiedzialności europejskich sojuszników za NATO w Europie. Co koncepcja oznacza dla relacji transatlantyckich?

Marek Budzisz: O tym planie rozmawiano niedawno w Brukseli z sekretarzem stanu USA Marco Rubio. Koncepcja zakłada uporządkowane wycofywanie się Stanów Zjednoczonych z Europy. Co ma sprowadzać się w praktyce do uzgodnienia harmonogramu i wypracowaniu mechanizmów działania, aby europejskie armie stopniowo zastępowały amerykańskie zdolności wojskowe na Starym Kontynencie. Dziś potencjał militarny USA jest nadal kluczowy z punktu widzenia zdolności państw europejskich do zorganizowania jakiegokolwiek systemu obrony. To nie usuwa jednak podstawowego problemu związanego z bezpieczeństwem. Państwa na wschodniej flance NATO, są bardziej zagrożone agresją ze strony Federacji Rosyjskiej, niż kraje w środkowej części kontynentu europejskiego jak Niemcy, nie mówiąc o państwach południa. Stąd motywacja krajów Europy Centralnej i Europy Południowej jest mniejsza do wydawania środków finansowych na obronę. Pojawiła się koncepcja, żeby Niemcy finansowały część inwestycji na wschodniej flance NATO. Pomysł popiera Warszawa, ale Berlin jest sceptyczny. Czy politycy niemieccy ostatecznie obiorą tę drogę? Z formułowanych do tej pory wypowiedzi niemieckiej elity politycznej, niewiele na to wskazuje.

W kontrze do tego, co Pan opowiada, wypowiedział się 4 kwietnia po posiedzeniu ministrów spraw zagranicznych państw NATO w Brukseli, sekretarz generalny Paktu Północnoatlantyckiego Mark Rutte. Mówił: „Dzisiaj wszyscy żyjemy na wschodniej flance. Różnica pomiędzy Wilnem, Rzymem, Londynem czy Hagą istnieje tylko pod względem tego, w jakim tempie dolecą do nich rosyjskie rakiety. Te i tak są w stanie dotrzeć do każdej z europejskich stolic w ciągu maksymalnie 10 minut”. Jak Pan skomentuje jego wypowiedź?

Te słowa świadczą tylko o ignorancji pana Rutte. Sekretarz NATO jest politykiem i nie można traktować go jako kogoś, kto orientuje się w kwestiach wojskowych. Białystok czy Warszawa mogą być zaatakowane przez Rosjan rakietami krótkiego zasięgu. Rosjanie mają ich więcej i dają Moskwie możliwość precyzyjniej razić cele, niż rakietami średniego zasięgu, którymi atakowaliby przykładową Hagę. Nieprawdą jest mówienie, że ryzyko w obydwu przypadkach jest takie samo. Nie ma wątpliwości, że Europa jest obecnie pozbawiona zdolności obrony własnej przestrzeni powietrznej.

Spodziewa się Pan amerykańsko-niemieckich inwestycji na wschodniej flance NATO?

Spojrzenie niemiecko-amerykańskie na sytuację bezpieczeństwa wschodniej flanki NATO, może być do pewnego stopnia podobne. W związku z tym, nie wykluczałbym wspólnych projektów wojskowych. Trudno jednak będzie dokonać przełomu. W najbardziej optymistycznym scenariuszu spodziewam się kontynuowania linii Berlina. To znaczy retorycznego wspierania, a faktycznego blokowania inwestycji na wschodniej flance NATO.

Z czego Pan tak wnioskuje?

Fundusze unijne przeznaczone na tak zwaną mobilność wojskową w ramach obecnej perspektywy budżetowej znacznie obniżono. A jeśli chodzi o inwestycje w infrastrukturę transportową, właściwie zatrzymano je w wyniku presji Berlina. Niemcy systematycznie blokowali inwestowanie w zdolności państw wschodniej flanki do szybkiego przerzucenia przez własne terytorium wojsk na linię ewentualnego frontu. To była tradycyjna linia niemiecka, mimo oficjalnej retoryki popierającej działania. Nawet jeżeli nastąpi zmiana niemieckiej polityki, to w stosunku do aktualnych potrzeb będzie niewystarczająca. Na wschodniej flance trzeba zainwestować setki miliardów, a nie milionów dolarów!

Czy cła nałożone na UE zwiększą przesilenie polityczne między największą europejską gospodarką Niemcami a USA?

Trudno jednoznacznie przesądzić wynik starcia. Dlatego, że mamy do czynienia przynajmniej z kilkoma znakami zapytania. To zależy, czy Niemcy zdecydują się rozpocząć rozmowy dwustronne ze Stanami Zjednoczonymi. Prezydent Donald Trump w ramach tak zwanego „Liberation Day” otwarcie mówił o gotowości do negocjacji bilateralnych. Jednak bardziej prawdopodobne jest, że UE udzieli wspólnej europejskiej odpowiedzi na stawki celne. Choć problemem może być uzyskanie akceptacji wszystkich państw członkowskich. Z tego prostego powodu, że istnieje asymetria w relacjach handlowych między krajami. Niemcy mają ponad 2/3 europejskiej nadwyżki handlowej ze Stanami Zjednoczonymi, a są państwa UE, które więcej importują do Stanów Zjednoczonych, niż eksportują chociażby Polska. Co może wpłynąć na ostateczne stanowisko Komisji Europejskiej.

Przyszły kanclerz Niemiec Friedrich Merz zapowiada też wizję europejskiej architektury politycznej, w której prym wiodłyby: Niemcy, Wielka Brytania, Francja, Polska. Jak do sojuszu odniosłaby się administracja Donalda Trumpa?

Donald Trump nie jest zainteresowany wspieraniem UE i procesem integracji europejskiej. Mój wniosek opieram na podstawie analizy dwóch propozycji amerykańskiej administracji. Gdyby Kijów zgodził się na podpisanie nowej wersji umowy surowcowej USA-Ukraina, zamknąłby sobie drogę do wspólnoty europejskiej. Zapisy dokumentu dyskryminowałyby podmioty europejskie na ukraińskim rynku w zakresie eksploatacji właściwie całej bazy surowcowej. Trump, o czym wspominałem już w naszej rozmowie proponuje negocjowanie amerykańskich taryf celnych w ramach kontaktów dwustronnych, między Stanami Zjednoczonymi i poszczególnymi państwami, a nie UE. A to wskazuje, że stolice europejskie w wizji amerykańskiego prezydenta, są zarówno partnerami i adwersarzami. Gdyby powyższe podejście ostatecznie zwyciężyło, marginalizowałoby Komisję Europejską w procesie decyzyjnym.

Rozmawiał Patryk Lubryczyński

Rutte: Stany Zjednoczone pozostają całkowicie oddane NATO

 

Najnowsze artykuły