– Wbrew pozorom Polska nie jest „krajem stojącym na węglu” (ew. „carbon state”) m.in. z prostego powodu – sektor górniczy jest mały w skali całej gospodarki i a do wzrostu gospodarczego od lat wnosi ujemną wartość – mówi Prezes think tanku WiseEuropa dr Maciej Bukowski. W rozmowie z portalem BiznesAlert.pl podkreślił, że polskie kopalnie są w stanie w coraz mniejszym stopniu wydobywać węgiel w ekonomicznie opłacalny sposób.
BiznesAlert.pl: Polska węglem stoi. Jej energetyka w ponad 80 proc. oparta jest na węglu. Czy Polska jest uzależniona od węgla, tak jak tzw. petrostates od ropy?
Prezes think tanku WiseEuropa dr Maciej Bukowski: Zupełnie nie. W tzw. petrostates przemysł naftowy stanowi 20-30% wielkości całej gospodarki, natomiast w Polsce górnictwo węgla kamiennego wytwarza zaledwie 1% naszego PKB. Dodatkowo od lat wnosi ono ujemną wartość do wzrostu gospodarczego, a pochodzące z niego wpływy podatkowe netto są, w przeliczeniu na jednego zatrudnionego, dwukrotnie mniejsze niż w przemyśle i usługach. W przeciwieństwie do tzw. „petrostates” górnictwo nie jest więc także podstawą naszych finansów publicznych – budżet państwa i ZUS uzyskują z niego zaledwie ułamek swoich dochodów. Przekonanie o niesłychanym znaczeniu tej branży dla polskiej gospodarki pochodzi więc raczej z przestrzeni mitologicznej niż realnej. Jest to gałąź przemysłu wciąż dość znacząca dla Śląska ale nawet tam niknie ona wobec potencjału ekonomicznego przemysłu przetwórczego o usługach nie wspominając.
Przemysł wydobywczy jest też uzależniony od wahań cen węgla na giełdzie. W zeszłym roku polski rząd odetchnął z ulgą, bo ceny węgla wzrosły. Czy Pana zdaniem ten trend ma szansę się utrzymać w następnych latach?
Wątpię. Moim zdaniem jest to zjawisko krótkookresowe, choć w przyszłości nie można wykluczyć wzrostów ceny węgla energetycznego na rynkach światowych. Rynki paliw kopalnych podlegają bowiem cyklicznym wahaniom. Dekoniunktura prowadzi do zamykania mniej rentownych kopalni i ponownego wzrostu cen. Jednak czas spektakularnego boomu surowcowego stymulowanego przez szybki wzrost gospodarczy takich krajów jak Indie i Chiny raczej prędko nie powróci. W Chinach zapotrzebowanie na węgiel będzie raczej spadać. Kraj ten znajduje się obecnie mniej więcej na etapie rozwoju Polski z lat 90, a więc w przyszłości powinien rozwijać się w podobny do niej sposób bazując coraz silniej na usługach i stawiając na efektywność energetyczną. Polska przez dłuży okres rozwijała się bez wzrostu zapotrzebowania na energię pierwotną, a zwłaszcza na węgiel, mimo, ze jednocześnie rósł popyt na energię elektryczną. To zjawisko będzie dotyczyło także Kraju Środka – rezerwy efektywności energetycznej, tak w generacji jak zużyciu energii, są w nim ogromne, a tolerancja dla smogu w miastach skończyła się. Dodatkowo Chiny przeżywają boom w energetyce odnawialnej i jądrowej, nie jest więc tak, że dla węgla nie ma alternatywy. Nie liczyłbym także na wielki wzrost popytu ze strony Indii, które z podobnych powodów redukują swoje plany inwestycyjne w energetyce węglowej. Industrializując się później, a więc w innych realiach technologicznych, nie powtórzą ścieżki Chin sprzed dwóch dekad.
Chiny są kluczowym elementem na światowym rynku węgla. W ostatnich latach zamykano tam kopalnie ze względu na zanieczyszczenie środowiska, ale ponownie zaczęto je otwierać w okresie zimowym, kiedy pojawiło się większe zapotrzebowanie na węgiel. Czy chińska polityka może mieć wpływ na sytuację w Polsce?
W niewielkim stopniu, ponieważ kopalnie w Polsce są drogie i bardzo mało wydajne. Tylko połowa z nich jest w stanie dostarczać węgiel na potrzeby lokalnej energetyki bez dotacji, na zasadach konkurencyjnych, notując uzasadniony ekonomicznie zysk. Dzieje się tak mimo tego, że sektor dysponuje ogromną przewagą lokalizacyjną – jego odbiorcy są położeni na tyle blisko, że koszt transportu surowca do elektrowni jest bardzo mały. Problem leży po stronie podażowej, a więc sztucznemu utrzymywaniu wysokiej pracochłonności produkcji. Nie bez powodu PGG zostało w ostatnim czasie poważnie dokapitalizowane – bez tego nie miałoby środków na płace o inwestycjach nie wspominając. W średnim okresie to jednak nie wystarczy ,bowiem bez poważnych inwestycji i zmian w zatrudnieniu wydajność pracy nie nadąży za resztą gospodarki. Ta sytuacja nie jest na dłuższą metę do utrzymania – nawet jeśli dziś górnicy zarabiają dobrze w porównaniu z przemysłem przetwórczym czy usługami, to nie musi tak być za parę lat, bowiem w tych gałęziach gospodarki produktywność i płace rosną w tempie 3-5% rocznie. Za kilka lat praca poza kopalnią może być dużo bardziej atrakcyjna niż dziś.
Katowicki Holding Węglowy został wchłonięty przez Polską Grupę Górniczą. Uzasadnienie jest takie, że dzięki synergii tych dwóch przedsiębiorstw będzie łatwiej zarządzać nimi efektywnie.
Uzasadnienie to mnie nie przekonuje. Aktywa obu integrujących się spółek wymagają tak znacznej restrukturyzacji, że nawet największe korzyści z fuzji nie zrównoważą potrzeby szukania daleko idących oszczędności i rezerw wydajnościowych. Proszę spojrzeć na raportowane liczby – PGG zostało już raz dokapitalizowane ale pieniądze nie przełożyły się na istotny wzrost efektywności wydobycia, zaś plany inwestycyjne i produkcyjne są wykonywane tylko w 75%. W tak kapitałochłonnym sektorze o wysokiej amortyzacji, dużą część zysków brutto trzeba przeznaczać na inwestycje, by w ogóle podtrzymać produkcję. Wygląda na to, że tego się nie robi z taką intensywnością jak przyjmowano to we wcześniejszych – i tak bardzo ostrożnych – założeniach. Bez poważnej sanacji trudno liczyć, żeby sektor stanął samodzielnie na nogach i nie przyszedł po kolejne pieniądze do rządu za dwa czy trzy lata.
Nie ma więc możliwości, by przemysł ten utrzymać?
Jest choć nie w nieskończoność. Restrukturyzacja, czyli znaczące zmniejszenie zatrudnienia, i koncentracja na wydobyciu węgla z takich złóż, które mają ekonomiczny sens. Wydobycie powinno spaść ale nie dlatego, że we wszystkich kopalniach inwestujemy za mało, ale dlatego, że skoncentrujemy się na tych lokalizacjach, które najlepiej rokują, a więc pozwalają na utrzymanie zyskownej produkcji przynajmniej w horyzoncie dekady. Nie chodzi przecież o to, by w kopalni A wydobywać ze stratą, którą pokrywać będziemy z lepiej pracującej kopalni B. Przez takie właśnie podejście polski górnik, w porównaniu na przykład z amerykańskim, jest kilkukrotnie mniej wydajny. Powodem jest zbyt długie utrzymywanie wydobycia w nierokujących lokalizacjach, niedoinwestowanie tych lepszych, a co za tym idzie zbyt duże zatrudnienie w branży jako całości. O górnictwie powinniśmy myśleć tak jak o innych fragmentach gospodarki, a więc przez pryzmat ekonomiczny a nie socjalny, biorący pod uwagę sytuację globalną i trendy ponadlokalne. Naturalnie niektóre kopalnie w Polsce jeszcze długo mogą być rentowne i zaspokajać lokalne potrzeby, ale to nie znaczy, że wszystkie. Trudno planować w oparciu o założenie ponownego boomu surowcowego – to tak jakby kupować dom zakładając, że wygra się na loterii. Lepiej postępować skromniej, redukując zatrudnienie i wydobycie tam gdzie przynosi straty aby wygenerować nadwyżki pozwalające branży na samodzielne działanie nawet przy relatywnie niskich cenach surowca. Każdy inny model nie jest ekonomicznie stabilny. Kolejnej fuzji już raczej nie będzie.
Z drugiej jednak strony Australijczycy z Prairie Mining są zainteresowani otwarciem w Polsce nowych kopalni…
To prawda, jednak kopalnia, której otwarcia ta spółka jest najbliżej, a więc Jan Karski, ma powstać na Lubelszczyźnie. Skala projektów oraz wolumen wydobycia nie jest bardzo znaczący w skali rynku polskiego, choć byłby dobrym uzupełnieniem podaży węgla gdyby restrukturyzację węgla śląskiego przeprowadzać zgodnie z ekonomicznymi wymogami. W perspektywie roku 2030 wydobycie węgla w Polsce będzie jednak, wobec wyczerpywania się ekonomicznego potencjału górnictwa śląskiego, spadać nawet jeśli PGG stanie na głowie by zsanować swoje aktywa, unikając – wciąż realnego – widma kolapsu. Kopalnie na Lubelszczyźnie mogą być użytecznym uzupełnieniem naszego bilansu paliwowego, ale nie zmienią one generalnej tendencji, zgodnie z którą rentowne wydobycie węgla kamiennego będzie w naszym kraju spadać przynajmniej o 2-3 mln ton średniorocznie, a być może nawet szybciej. Lubelszczyzna jest jednak w innej sytuacji niż Śląsk, gdzie kopalnie przynoszące straty powinno się zamykać, a wartość ekonomiczna tego co jest na powierzchni jest znacząco większa od tego co jest pod ziemią. Śląsk to region przemysłowy, korzystający na integracji funkcjonalnej z Europą w przemyśle przetwórczym i nowoczesnych usługach.
Nie przypadkiem sąsiednie Czechy kończą z wydobyciem węgla – w krajach rozwiniętych czas górnictwa węglowego po prostu mija – inne gałęzie gospodarki przynoszą jej znacznie więcej, chyba, że dysponuje ona wyjątkowymi warunkami geologicznymi uzasadniającymi wydobycie. Na Śląsku gdzie węgiel wydobywa się od stu pięćdziesięciu lat takich lokalizacji wielu nie ma. Na Lubelszczyźnie, gdzie potencjał rozwoju przemysłu jeż mniejszy, warunki geologiczne dobre, a kopalnie miałyby powstawać na terenach niezurbanizowanych, możliwości realizacji uzasadnionych ekonomicznie projektów są lepsze. Ich potencjał energetyczny nie jest jednak porównywalny z potrzebami energetycznymi Polski w perspektywie roku 2050. Jeśli więc chcemy utrzymać węglowy model energetyki, to – abstrahując od innych uwarunkowań – musimy się pogodzić, że szybko nasze zapotrzebowanie paliwowe zaczniemy zaspokajać w większości importem jeszcze bardziej oddalając się od wspomnianych przez Pana „petrol states”.
Polski rząd dalej jednak stawia na węgiel i chce, aby Komisja Europejska zrezygnowała z zapisu w pakiecie zimowym dotyczącego możliwości udzielenia pomocy publicznej dla energetyki emitującej CO2 maksymalnie do 550 g/Kwh. Czy grozi nam przez to konfrontacja z Brukselą?
Nie nazwałbym tego konfrontacją tylko odmiennością perspektyw. Od lat mamy problem z dostrzeżeniem, że świat się zmienił i już żaden inny kraj europejski – na czele z zmitologizowaną w polskiej prasie Grupą Wyszechradzką – nie podziela już naszego przekonania o wielkim rozwojowym znaczeniu energetyki węglowej i górnictwa węgla kamiennego. Inne kraje zamykają ostatnie kopalnie i piszą szczegółowe plany pełnej dekarbonizacji swojej energetyki.
Oznacza to, że w odróżnieniu od nas już dawno przestały dyskutować o tym, czy redukować emisję CO2 w sektorze energetycznym i przemyśle. Zastanawiają się raczej jak to osiągnąć by jak najwięcej korzyści z tej transformacji wynieść dla własnej gospodarki. Dyskutują więc nie o celach, ale o środkach, zakładając znaczącą zmianę technologiczną w swoich systemach energetycznych już w perspektywie roku 2030 o roku 2050 nie wspominając. My też powinniśmy do tej kwestii podejść pragmatycznie akceptując nieuchronność zmian i dostosowując plany inwestycyjne w energetyce do zmieniającej się rzeczywistości.
Jeśli działalibyśmy w oparciu o długookresowy plan stopniowego, rozłożonego na 30-40 lat, zastąpienia węgla w naszym systemie energetycznym przez odnawialne źródła energii, gaz czy atom, byłoby nam dużo łatwiej realistycznie popatrzeć na faktyczny potencjał wytwórczy naszego górnictwa. My jednak takiego planu nie mamy, a kolejne rządy – wbrew faktom – same siebie przekonują, że nasza gospodarka węglem stoi. Jesteśmy ostatnimi w Europie, którzy żyją w tego rodzaju przekonaniu, nie widząc, że nawet w takich krajach jak Chiny czy Indie jest ono postrzegane jako w gruncie rzeczy irracjonalne. Zamiast sami siebie przekonywać, że reszta świata się myli, powinniśmy poszukać szansy dla siebie w zmieniającym się krajobrazie energetycznym świata. Może wtedy polskie spółki zbudowałyby rozsądną strategię przygotowującą je do wyższych cen emisji CO2 i potrafiły wydać pieniądze na inwestycje kierując się raczej długookresowym interesem swoich akcjonariuszy i klientów niż interesem pracowników sektora wydobywczego.
Jako urodzony optymista wierzę, że tak się stanie, a rząd namawiam by negocjując z Komisją Europejską wytargował jak najwięcej wsparcia dla niskowęglowych inwestycji ale jednocześnie dostrzegł, że trwanie przy obecnym status quo jest pułapką, na której więcej stracimy niż zyskamy.
Rozmawiał Bartłomiej Sawicki