De Jong: Gazowe obietnice Gazpromu bez pokrycia

4 maja 2016, 15:00 Energetyka

KOMENTARZ

fot. Gaz-System

Sijbren de Jong

Centrum Studiów Strategicznych w Hadze

Przeważająca część debaty dotycząca przyszłości Nord Stream 2 dotyczy kwestii czy projekt jest tylko i wyłącznie inwestycją prywatnych firm. Jest on także rozpatrywany jako narzędzie ugruntowania gazowej dominacji Gazpromu w Europie i osłabienia Ukrainy. Dyskusje dotyczące tej inwestycji są bardzo interesujące, ponieważ dotykają sedna problemu, jaką jest realizowana przez Kreml wobec państw Unii Europejskiej polityka „dziel i rządź”.

Z biegiem lat, Gazprom udoskonalił strategię, zgodnie z którą zwiększa apetyt europejskich elit politycznych i biznesowych na potencjalnie lukratywne oferty dot. realizacji nowych gazociągów, mimo, że perspektywy realizacji tych projektów są często niejasne. Gazprom kusi poszczególne kraje szansą na stworzenie na ich terytorium „hubu gazowego”, to z kolei powoduje podział wewnątrz UE na kraje, które liczą na zyski z opłat tranzytowych oraz na te, które dostrzegają sprzeczność z prawem UE nowych projektów energetycznych. Co ważne, taka strategia utrudnia rozwój wspólnej europejskiej polityki energetycznej, ponieważ każdy kraj będzie lobbował za tym lub innym gazociągiem.Fakt, że większość z tych projektów nigdy nie zostanie zbudowana staje się kwestią o którą idzie spór.

Najbardziej znanym przykładem tej strategii był gazociąg South Stream, mający przesyłać gaz przez Morze Czarne do Bułgarii przez Serbię, Węgry i Słowenię do Austrii. W chwili prac nad projektem, inwestycja była postrzegana jako konkurencja dla wspieranego przez UE gazociągu Nabucco, który miał transportować gaz z Morza Kaspijskiego do Europy. Projekt Nabucco ostatecznie spalił na panewce, ponieważ nie udało zagwarantować dostępu do gazu w regionie. Rosji w tym samym czasie udało się przekonać kilku państw UE do South Stream, co z całą pewnością nie pomogło w wspieraniu projektu Nabucco przez kraje regionu. South Stream był projektem kontrowersyjnym ponieważ umacniałaby dominację Gazpromu w południowo-wschodniej Europie, choć przywódcy UE zaakceptowali potrzebę redukcji zależności od rosyjskiego gazu. Jednak to nie powstrzymało kilku krajów i europejskim firm od udziału w projekcie. Austria na przykład, liczyła na dostawy rosyjskiego gazu do hubu gazowego w Baumgarten. Bułgaria zaś liczyła na opłaty tranzytowe, a Włosi wierzyli w potencjalnie lukratywne kontrakty dla swojej firmy energetycznej ENI. Jednak kluczową była kwestia umów dwustronnych między Rosją, a krajami tranzytowymi, które naruszały zasady konkurencji i trzeciego pakietu energetycznego UE. Powszechnie było wiadomo, że Gazprom nie miał najmniejszego zamiaru umożliwić różnym firmom dostępu do South Stream. Kraje uczestniczące w projekcie były w pełni świadome, że gazociąg w zaproponowanej postaci jest niezgodny z prawem UE, mimo to nadal przy nim trwały. Prezydent Rosji, Władimir Putin, ogłaszając zaprzestanie prac nad projektem pozostawił w wiele krajów w regionie „w pogoni za marzeniem”.

Wkrótce Putin uruchomił alternatywny projekt o nazwie Turkish Stream. Gazociąg miał transportować rosyjski gaz przez Morze Czarne do Turcji, a stamtąd do tłoczni gazu na granicy turecko-greckiej, obchodząc w ten sposób przepisy UE dot. zasad konkurencji. W ogniu kryzysu zadłużeniowego Grecji, w czerwcu 2015 r., premier Alexis Tsipras udał się do Petersburga na spotkanie Władimirem Putinem. Zdesperowany Tsipras podpisał memorandum o porozumieniu z Gazpromem w sprawie budowy gazowego łącznika z Turkish Stream, który transportowałby gaz dalej do Europy. Zgodnie z umową, Rosja zobowiązała się zapłacić setki milionów dolarów opłat tranzytowych. Jednak Tsipras powinien wówczas wiedzieć, że Gazprom nie zbuduje gazociągu do Europy, gdzie może być zmuszony respektować prawo UE. Co więcej, Grecja nie była w stanie zapewnić finansowania dla samego projektu, a sektor prywatny był za słaby, aby sfinansować projekt. Putin wiedział, że może on wykorzystać Tsiprasa wbijając w ten sposób klin pomiędzy Brukselą a Grecją w czasie, kiedy UE zmagała się z greckim kryzysem. Żaden z obiecanych gazociągów jednak nie powstał. Turcja prowadziła twarde negocjacje z Rosją, a zestrzelenie rosyjskiego myśliwca na granicy syryjsko – tureckiej w listopadzie 2015 r. okazało się gwoździem do trumny Turkish Stream.

Pod koniec lutego br. Gazprom podpisał porozumienie o współpracy z włoską firmą energetyczną Edison i greckim koncernem DEPA w sprawie dostaw rosyjskiego gazu przez Morze Czarne, tzw. „państwa trzecie” nie wymienione z nazwy i dalej do Włoch i Grecji. Umowa miała „ożywić projekt budowy interkonektora gazowego między Włochami a Grecją zarzuconym w 2012 r.” Dlaczego planowano ożywić ten projekt? W tym miejscu należy wspomnieć o tym, że włoski koncern energetyczny ENI, był udziałowcem South Stream. W tym samym czasie kiedy planowano „ożywić” projekt gazociągu Posejdon, Matteo Renzi, premier Włoch, skrytykował niemieckie poparcie dla Nord Stream II wyjaśniając, że jest to przejaw stosowania podwójnych standardów wobec gazociągów oraz wspólnej polityki wobec obłożonej sankcjami Rosji. Renzi oczywiście ma rację, gdy twierdzi, że prawo UE powinno  stosować się w równym stopniu do wszystkich projektowanych rurociągów. Odrodzony projekt Posejdon, jest znacznie mniejszą i łatwiejszą do zrealizowania inwestycją niż Nord Stream 2. Ale ponownie nie wiadomo jaką drogą rosyjski gaz miał by popłynąć do tej części Europy. Interesujące jest również twierdzenie włoskich rządowych urzędników, który zaznaczają, że nie konsultowano memorandum w sprawie budowy gazowego połączenia. Nie powiadamiając Rzymu, Gazprom celowo stworzył wrażenie, że włoski rząd stał za planami. Gazprom wreszcie otworzył kolejne pole konfliktu między Bułgarią a Turcją, nie wymieniając z nazwy, przez który kraj miałoby przechodzić nowe połączenie gazowe dostarczające paliwo z Rosji.

Kreml wie, że najlepszą strategią podważającą zabiegi UE próbującej ograniczyć dominacje Gazpromu jest umożliwienie krajom Wspólnoty licytacji w zabiegach o względy Rosji. Tak długo, jak europejskie elity polityczne i biznesowe nadal będą wierzyć w puste obietnice Gazpromu, tak długo projekt unii energetycznej będzie przeszkodą łatwą do pokonania.